Przyjaźnimy się od 3 lat. Zawsze mogłam na niego liczyć, porozmawiać, wyżalić się, poprosić go o pomoc, którą nawet sam często oferował. Wiele razy przewijał się temat związku, ale zważając na okres w jakim się poznaliśmy (Jedna klasa w liceum, nie chcieliśmy robić szumu, ani zaczynać zbyt szybko) uznaliśmy, że lepiej będzie nie przechodzić na ten etap tak szybko.
Liceum się skończyło. Teraz w sumie zostaniemy sami, wszyscy nasi znajomi wyjeżdżają.
Nie chcę zrywać z nim kontaktu. Czujemy, że jesteśmy dla siebie bratnimi duszami. Możemy pisać ze sobą bez przerwy. Wiemy o sobie prawie wszystko (w sumie ja o sobie mówię mniej, bo nie lubię odsłaniać się przed chłopakami. Jestem raczej typem szarej myszki, a on typem człowieka, któremu dobrze żyje się samemu ze sobą, ale też jest bardzo pewny siebie i trochę z trudem przychodzi mu częste bycie czułym- co nie oznacza, że tak jest cały czas)
Raz doszło do pocałunku, ale nie robiliśmy z tego afery. Jak gdyby nic się nie stało. Chociaż dla mnie oznaczało to bardzo dużo... Zarówno przed tym co się stało, jak i po, wiele razy pisał, że chciał mnie pocałować, ale bał się, że zacznę traktować go inaczej, że przestanę się odzywać, uderzę go. Po pocałunku pisał, że ma wyrzuty sumienia, bo czuje jakby zrobił mi krzywdę, ale kiedy powiedziałam, że nic się nie stało, wyznał, że bardzo tego chciał i chciałby móc to powtórzyć. Podobno jest bardzo wybredny jeśli chodzi o dziewczyny. Nawet jeśli jakaś jest bardzo ładna, to nie chciałby z nią mieć bliższego kontaktu, bo w każdej coś go odrzuca. Kilka razy odtrącał dziewczyny, które próbowały się do niego zbliżyć.
Mi wyznał, że jestem osobą, do której jest tak przyzwyczajony i przywiązany, że tylko mnie mógłby i chciałby pocałować, przytulić, kochać, że nie brzydziłby się mnie, bo kojarzę mu się z czystością. Że jestem wzorem dziewczyny idealnej na żonę. Rozmawiając z nim ostatnio na temat związków dowiedziałam się jednak, że nie szuka związku. Boi się, że mogłoby coś nie wyjść i nie chciałby doświadczyć tych przykrych konsekwencji. Poza tym patrzy też na swoją siostrę, która jest od nas starsza prawie 10 lat i niedawno przechodziła coś w rodzaju depresji... z powodu chłopaka... Kiedy spytał czy go kocham, odpowiedziałam, że "tak, bo w końcu jest moim przyjacielem", na co on, że to dobrze, bo inaczej nie warto. Uważa, że jest okropny, ale mu to nie przeszkadza. Że ma taki charakter, że nie umie zatrzymywać przy sobie ludzi. Coś na zasadzie "Jesteś- to miło, cieszę się. Chcesz odejść?- Ok, rozumiem, nie będę Cię zatrzymywał". Wyznał, że póki się ożeni to zdąży przejść na emeryturę i na chwilę obecną chce swobody w życiu.
Bardzo Go kocham. Praktycznie na samym początku znajomości coś do niego poczułam i każdego dnia czuję, że kocham go bardziej. Nie mam pojęcia co w tym przypadku robić. Nie chcę zrywać z nim znajomości. Wciąż mam nadzieję, że może mu się odmieni. Jest przecież młody, nigdy nie miał dziewczyny i w zasadzie nie wie jak to jest być w związku. Czasami zastanawiam się, czy może pozostać "we friendzonie" i pozwolić na trochę więcej? Na częstsze pocałunki? Może kiedy zobaczy, że mi na nim wciąż zależy i bardzo się o niego martwię i troszczę, zmieni zdanie, i zechce zaryzykować? Czy to raczej słaby pomysł?