Witam wszystkich,
Ponad miesiąc temu rozstałem się z dziewczyną z którą byłem niespełna 4 lata. Poznaliśmy się w wieku 18 lat, obecnie mamy 22. Byliśmy dla siebie pierwszymi poważnymi partnerami (pod każdym względem). Dla mnie w ogóle była to pierwsza dziewczyna z którą miałem jakikolwiek bliższy kontakt. Tworzyliśmy bardzo udany i kochający się związek.
Rozstanie odbyło się z jej inicjatywy. Powodem było wypalenie i to, że nie czuje już tego co dawniej. Powiedziała, że nie widzi ze mną przyszłości. Według niej nałożyło się na to wiele rzeczy, takich jak rutyna, powtarzalność spotkań, brak większych emocji, jakieś cechy mojego charakteru (nic konkretnego nie wymieniła). Ot taki można powiedzieć kryzys stagnacji w związku. Zaraz przed rozstaniem pozornie było wszystko w porządku, spotykaliśmy się regularnie, kochaliśmy, bawiliśmy, spędzaliśmy miło czas. Mieliśmy plany na wakacje. Z mojej strony również to uczucie nie było już takie żarliwe jak kiedyś, ale przecież to normalne. Nie da się żeby zawsze było tak ciekawie jak na początku związku. Oczywiście trzeba je ciągle pielęgnować i tu może trochę to zaniedbałem, ale nigdy nie jest tak, że wina leży tylko po jednej stronie. Związek polega na współpracy. W życiu nie pomyślałem, że mógłbym przestać ją kochać. Ja to potraktowałem jako coś co minie prędzej czy później. Coś czym nie trzeba się przejmować, bo przecież w głębi duszy bardzo się kochamy i zawsze będzie ok, nie ma innej możliwości. Miałem nadzieję, że to wszystko się zmieni gdy przyjdą wakacje bo wcześniej sesja, spotykaliśmy się w kratkę. Z perspektywy czasu wiem, że to błąd, ale już tego nie cofnę. Ona z kolei nie dawała mi konkretnych sygnałów, że z jej strony coś się poważnie sypie. Nie rozmawiała ze mną na ten temat. Dusiła to w sobie, myśląc, że jej to minie. Dodatkowo fakt jej zachowania tłumaczyłem sobie jej problemami hormonalnymi po odstawieniu tabletek antykoncepcyjnych. Dopiero po rozstaniu, gdy zacząłem analizować końcówkę naszego związku uświadomiłem sobie, że ona już w ogóle nie miała pozytywnych emocji widząc się ze mną. Nie cieszyła się gdy mnie widziała, nie miała ochoty na nic. Nudziłem ją pod każdym względem, choć byłem taki jak zawsze. Głównym jej zainteresowaniem stała się praca, ciągle o niej gadała i nią żyła.
Rozstaliśmy się w spokojnej atmosferze. Dla obojgu było to trudne, nie obyło się bez łez. Dla mnie oczywiście trudniejsze bo porzucanemu zawsze jest trudniej. Zapytałem wtedy o jeszcze jedną szansę, powiedziałem, że zrozumiałem swoje błędy i chciałbym je naprawić. Niestety ona była nieugięta, nie dała mi już ku temu okazji. Powiedziała, że już tego po prostu nie widzi i prawdopodobnie nie byłaby w stanie odwzajemnić moich uczuć i starań. Dla mnie stało się to za szybko - ona układała to sobie od dawna w głowie będąc ciągle ze mną.
Przez jakieś dwa tygodnie po rozstaniu pisaliśmy ze sobą głównie z mojej inicjatywy (ona powiedziała, że pisząc do niej nie ułożę sobie tego). Próbowałem jeszcze coś jej logicznie wytłumaczyć, przemówić do rozsądku, pokazać, że bardzo ją kocham i mi na niej zależy. Pojechałem z zaskoczenia jednego dnia wieczorem do niej do domu żeby ją gdzieś zabrać w fajne miejsce i pogadać. Niestety na nic się to zdało, nie ucieszyła się zbytnio gdy mnie zobaczyła i nie pojechała. Gadaliśmy w samochodzie. Przez cały ten okres od rozstania była bardzo stanowcza, konsekwentna i zimna. Rozmawiała ze mną jak z byłym dobrym znajomym, z którym łączą ją tylko wspomnienia, bez emocji. Powiedziała tylko, że zależy jej na mnie jako na człowieku i chciałaby móc czasem ze mną porozmawiać (czyli stosunki koleżeńskie). Ja odparłem, że nie widzę tego w tej chwili. Mówiła też, że jestem i byłem wspaniałym człowiekiem, że na pewno znajdę sobie kogoś lepszego od niej oraz, że w razie jakiegoś problemu zawsze będę mógł się do niej zwrócić o pomoc. Dodała także, że zawsze czuła się przy mnie doceniona jako kobieta i zawsze będę gdzieś w jej sercu i pamięci. Udało mi się także od niej wyciągnąć informacje "być może spotkałam Cię zbyt wcześnie", "może nie zdążyłam się wyszaleć", "takie życie jest dla mnie za spokojne". Dziwiło mnie to ponieważ nigdy jej w niczym nie ograniczałem. Wiele razy namawiałem żeby wychodziła z koleżankami i nie zaniedbywała znajomości przeze mnie. Mogła się bawić i szaleć beze mnie u boku.
Cały ten kontakt po rozstaniu odpuściłem kończąc wiadomością, że jak się kogoś kocha czasem trzeba pozwolić mu odejść i mam nadzieję, że jest szczęśliwa. Od tamtej wiadomości minął już prawie miesiąc. Trwa cisza z jej, jak i mojej strony. Wiem, że ona nikogo nie ma.
Szanuję jej decyzję i już dawno się z nią pogodziłem. Wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Starałem się nie być natrętny, ale pokazać, że mi na niej zależy i bardzo ją kocham. Ona niestety to odrzuciła. Problemem jest to, że cholernie mi jej brakuje i za nią tęsknię. Nie mogę przestać o niej myśleć. Nie rozumiem dlaczego nie walczyła o nas gdy nie było za późno. Bardzo o nią dbałem, mieliśmy wspólne zainteresowania, nigdy nie dałem jej powodu do zazdrości, byłem dla niej wsparciem. Nigdy nie kłóciliśmy się o poważne rzeczy. Zawsze pamiętałem o wszelkich okazjach i rocznicach. Zapewniłem fundamentalne dla związku rzeczy. Często napadają mnie wspomnienia. Bardzo żałuję, że tak to się potoczyło. Mimo, że to moja pierwsza dziewczyna ja w głębi serca czułem, że to ta przed którą chciałbym kiedyś klęknąć. Proszę nie myśleć, że jestem jakąś męską pipą, mam swój charakter i wiele razy jej to udowadniałem. Nie jestem pantoflarzem. Nie w tym problem. Absolutnie jej też nie idealizuję, miała dużo wad, ale nikt nie jest idealny. Ja też nie. Ja ją akceptowałem taką jaką była. Bardzo chciałbym móc coś jeszcze zrobić. Czy jeżeli kobieta przestaje kochać mężczyznę on coś może jeszcze na to poradzić? Proszę o pomoc.
1) Jak mam się w tej chwili w stosunku do niej zachowywać? Obecnie wychodzę z założenia, że jeżeli ona nie odzywa się do mnie, to nie jest tym kontaktem po prostu zainteresowana. Być może też nie chce mi tego utrudniać. Może powinienem dalej dawać jej sygnały, że ciągle mi na niej zależy? Czy może najlepsze co mogę teraz zrobić to po prostu zamilknąć na zawsze? Nigdy mi nie powiedziała rzeczy w stylu "daj mi spokój" "nie odzywaj się więcej do mnie".
2) Czy takie całkowite odcięcie kontaktu (poza tym, że z pewnością pomoże mi sobie szybciej z tym poradzić) może spowodować jakąś zmianę jej uczuć do mnie? Może czas spowoduje zatarcie jakiejś niechęci do mnie? Czy jest szansa, że zatęskni i przez ciekawość co u mnie słychać odezwie się pierwsza? Wiem, że kobiety z natury są ciekawskie. Nie da się chyba tak kogoś wymazać z pamięci jeżeli się było ze sobą prawie 4 lata i mocno się go kochało...
Wiem, że nie ma jednoznacznego schematu w takich sytuacjach. Nikt mi nie odpowie konkretnie co się stanie, ale wiem, że są tu ludzie z doświadczeniami i mogą wykazać się wsparciem i radą.