Witam
Mój problem polega na tym, że czuję się oszukana przez męża w kwestii posiadania dzieci. Otóż jeszcze przed ślubem niejednokrotnie mówiłam, powtarzałam mężowi (jeszcze wtedy narzeczonemu) że nie chcę mieć dzieci, ponieważ nie czuję powołania do macierzyństwa, przy czym nie wykluczałam, że kiedyś może mi się to zmienić, dlatego też zaznaczyłam, że może za kilka lat. Mój mąż podzielał wtedy moją decyzję - również mówił, że nie myśli mieć teraz dzieci, tylko dopiero za kilka lat.
Okazało się jednak, że kilka miesięcy po ślubie zmienił zdanie, tzn. chciałby mieć już dziecko. I mimo że nie zgodziłam się na to, on podstępnie dopiął swojego celu.
Kocham mojego męża, ale mam mu za złe, że nie uszanował mojej decyzji. Postąpił wbrew mojej woli. Ale nie dość, że postąpił nieuczciwie względem mnie, to jeszcze oczekuje, wymaga ode mnie bym była idealną, wzorową matką. Notabene pogodziłam się już z faktem, że mam dziecko i staram się je wychowywać najlepiej jak potrafię; zależy mi bowiem na tym żeby dobrze czuło się przy mnie i żeby wyrosło na dobrego, mądrego człowieka. Chociaż i tak w głębi duszy myślę, że byłabym szczęśliwa jakby dziecka nie było, ale to nie zmienia postaci rzeczy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mieszkamy razem z teściową, która lubi rządzić, wtrącać się do wszystkiego. Nieraz mówiła mi, że nie nadaję się na matkę. Czuję się raczej jak opiekunka, a nie jak matka, bo w zasadzie to nic nie mogę o dziecku decydować. Musi być tak jak mąż albo teściowa zadecydują, a co ja po swojemu zrobię to jest afera. Czuję się tu jak intruz. Ciągle jestem zestresowana, roztrzęsiona przez teściową i po części przez męża (aczkolwiek tak zauważyłam, że on inaczej zachowuje się wobec mnie gdy jest przy nas teściowa, a inaczej gdy jej nie ma; tzn. przy niej zachowuje się podobnie jak ona, a gdy jej nie ma to jest taki bardziej ugodowy i taki jakby... nie wiem jak to nazwać.. "radośniejszy"). POwoli zaczynam poupadać na zdrowiu, żyjąc w ciągłym stresie. To wszystko powoduje, że zaczynam myśleć nad tym, żeby po prostu stąd wyjechać. Nieraz proponowałam mężowi, żebyśmy wyprowadzili się, wynajęli gdzieś mieszkanie. I nawet był taki czas, żę szukaliśmy mieszkania. Ale w końcu mój mąż doszedł do wniosku, że to się nie opłaca bo to są duże koszty, byśmy dużo na tym stracili (przyznaję mu przy tym rację), a poza tym obawia się, że sama nie dam sobie rady z dzieckiem (tym stwierdzeniem to mnie po prostu ubliża).
Ja już nie wiem, nie mam pojęcia co robić. Coraz częściej zastanawiam się nad nad tym, żeby opuścić męża i dziecko (i tak mój mąż za nic w świecie nie chce żebym zabrała dziecko ze sobą; w sumie to się mu nie dziwię, bo to on chciał mieć dziecko). Ale z drugiej strony nie chcę tego uczynić dla dobra dziecka (żeby wychowało się przy nas, rodzicach), poza tym kocham mojego męża mimo wszystko. Poza tym miałabym też na sumieniu, że ich opuściłam.
Jakbyście postąpiły / postąpili w mojej sytuacji?