Witajcie kobietki. Jestem na tym forum już troszkę czasu ale nie często zakładałam swoje tematy a jeśli już to raczej bez długich dyskusji. Tym razem jednak chce opisać historię która przydarzyła mi się jakiś czas temu jednak pozostanie ze mną do końca życia. Według mnie do tego działu pasuje najbardziej ale to już ocenicie sami. Więc tak:
Od ponad trzech lat mam stałego partnera który jest starszy o trochę lat. Ja nie odczuwam tej różnicy wieku i jest mi z nim naprawdę dobrze. Mieszkamy ze sobą w sumie prawie od początku naszego związku i w sumie nie było by tak źle że mieszkamy z jego matką którą zajmujemy się oboje gdyż z racji wieku nie radzi sobie sama. Niestety jest to strasznie wredna i toksyczna osoba która nie lubi mnie tylko dla tego ze jestem i od początku są spięcia i to nawet duże, ale pociecha w ty ze moja druga połowa zawsze gdy sie mnie czepia to mnie broni. Mimo wszystkich złych sytuacji gdy któregoś z pierwszych dni kwietnia dowiedziałam się że jestem w ciąży euforia jaka mi towarzyszyła jest nie do opisania(kobitki zrozumieją) bo chciałam mieć dziecko. Mój partner także. Nie powiedzieliśmy nikomu z jego rodziny bo zaraz by było gadanie że złapałam go na dziecko itp a chcieliśmy się cieszyć chwilą i naszym wspólnym szczęściem. Pomimo wielu zmartwień wynikających po prostu z życia byłam szczęśliwa. Do czasu. Jako że miałam problemy z uzyskaniem zwolnienia lekarskiego a mam ciężką fizycznie prace znalazłam się w szpitalu, Nic mi nie było ale potrzebowałam jakąś podkładkę żeby nikt się nie doczepił wypisanego mi zwolnienia. Jeśli tu pojawi się oburzenie spowodowanie moim zachowaniem to proszę o zrozumienie mnie gdyż byłam pod ścianą a martwiłam się żeby nie zrobić krzywdy mojemu maleństwu. Poleżałam kilka dni na usg wszystko było w porządku. Dostałam zwolnienie na dwa tygodnie.W ciągu tego okresu gdy matka mojego partnera doprowadziła mnie do takiego stanu ze nie chciałam wyjść z pokoju Mój partner powiedział jej że jestem w ciąży i jeśli coś mi się stanie to jej tego nigdy nie wybaczy. I tu przechodzimy do sedna sprawy. Po dwóch tygodniach pojechałam do swojego ginekologa na kontrolę. Niestety okazało się że moje dziecko umarło ;( Przestało się rozwijać. Zostałam skierowana do szpitala ale że to wypadało w czasie majówki musiałam poczekać i zgłosić się po po święcie, przez te dni w ogóle nie mogłam się pozbierać nie wstawałam wychodziłam tylko do ubikacji. Nie jadłam. Pojechałam do szpitala został mi zrobiony zabieg łyżeczkowania macicy. Wróciłam do domu. Po jakimś czasie(ciężko mi określić jakim) do matki mojego partnera przyjechała wnuczka. Dowiedziałam się tego wszystkiego na prawdę przez przypadek.Wchodząc do domu z podwórka usłyszałam rozmowę matki mojego(dalej nazywana panią W) partnera z jej wnuczką( Pani Z- która również nigdy nie była do mnie przyjaźnie nastawiona). Pani W twierdziła że jest zadowolona z takiego obrotu sprawy gdyż teraz nie będzie powodu dla którego mielibyśmy brać ślub. Dalej padło że ona sobie wymodliła takie zakończenie sytuacji. Czyli po prostu mnie przeklęła i od początku jak tylko się dowiedziała życzyła mi źle. Pani Z natomiast powiedziała że spotkała nas kara Boska za to jacy dla nich wszystkich byliśmy(dodam że po prostu nie daliśmy się ustawić i wejść sobie na głowę) Po kilku dniach gdy nastąpiła kolejna kłótnia miedzy moim P. a Panią W. Powiedziała mu ona że on sobie może ułożyć życie i mieć dzieci ale nie z "Tą Kobietą" . Doszłam do wniosku że jej klątwa była tak silna i tak mocna że stało się to czego sobie życzyła.
Pisząc ten post miałam nadzieje że może znajdzie się ktoś z podobną historią i zechce się nią podzielić. Ból po stracie tej ciąży towarzysz mi do dziś choć już trochę się pozbierałam. Dziękuje wszystkim którzy dali radę przeczytać te moje wypociny ale nie dałam rady napisać tego krócej. Teraz wiem na pewno że siłą złorzeczenia innym można wiele zdziałać.