Ostatnio mam ogólnie problemy w relacjach z ludźmi o czym pisałam niedawno na forum - i jeszcze raz dziękuje wszystkim forumowiczkom które mi wtedy odpisały i okazały wsparcie.
Staram się budować między soba a innymi zdrowe granice i uczę się komunikować uczucia lub odcinać się od ludzi, którzy nie sa w stanie okazać mi żadnego szacunku.
Od 10 lat mieszkam z dala od rodziny. Niedawno przyjechała do mnie mama - strasznie się na to cieszyłam i liczyłam na zacieśnienie więzi. Jednak już po trzecim dniu stało się dla mnie jasne dlaczego tak wcześnie i z ochotą opuściłam dom.
Już trzeciego dnia mama zaczęła mnie pouczać jak mam odnosić się do swojego faceta - dawać mu więcej uczuć, pocałunków, mówić więcej słodkich słówek. Na moje tłumaczenia, że przecież nie będziemy przed nią odstawiali niewiadomo jakich scenek rodzajowych i, że pewne decorum w takich sytuacjach jest normalne - strasznie się zacietrzewiła i stwierdziła, że na pewno stracę faceta przez swój pedantyzm itp. Mieliśmy głośną kłótnię no ale jakoś to przeszło i się przeprosiłyśmy. Staram się aplikować jej rady jakoś do życia.
Kolejne dwa dni później mama wyniosła mi ładne pudełko po butach z szafy i zapytała mnie czy to może wyrzucić. Wkurzyłam się bo wróciły mi zaraz wspomnienia wiecznej inwigilacji jak mieszkałam u nich - gdzie wszystkie listy dostawałam już pootwierane, wszystkie moje pamiętniki były czytane i nawet cytowane przez mojego ojca gdy sobie wypił by mnie upokorzyć, a co jakiś czas mama robiła mi "sprzątanie" szukając dowodów na niesubordynacje. To jeszcze zniosłam ale za 5 minut patrzę, że leży jakiś rachunek na stole - pytam mamy co to, a ona że porządkowała torby w kuchni i w jednej z nich był ten rachunek.
Okay, po tym powiedziałam jej po prostu by mi nie grzebała tak w rzeczach na co mama zareagowała - moim zdaniem - kompletnie dysproporcjonalnie.
Zaczęła krzyczeć i płakać, że ona jest już niepotrzebna, musi "odejść w cień", że czy ona ma się mnie pytać jak czegoś dotyka - po czym by to okazać zaczęła pytać mnie "czy mogę zrobić sobie kawę?" :-/ Próbowałam łagodzić sytuację, przeprosić mamę, potłumaczyć - ale nic, zalana łzami szlochała. Moja mama nie mówi tylko wykrzykuje te swoje żale i nie można jej przetłumaczyć, że np co gdyby w tym pudełku był stos wibratorów. Na to mama wykrzykuje przez łzy "No to co! Ja jestem matką a nie obcą osobą!" Jeszcze rozumiem takie tłumaczenie gdyby ona i tata zawsze byli mega wyrozumiałymi rodzicami ale było dokładnie przeciwnie.
Przyznam, że po godzinie takiej gadki straciłam panowanie nad sobą i pobiłam kubek o podłogę z nerwów - jedyne co mam na wytłumaczenie to fakt, że buzują we mnie hormony ciążowe. Nie jestem z tego dumna ale tylko takie zachowanie sprawia, że mama w końcu przestaje wariować. Niestety później przypina mi zaraz metkę "furiatki" itp - po prostu nie można z tą kobietą wygrać. W dodatku stwierdziła, że "więcej nie będzie przyjeżdzać" co mnie bardzo ubodło - mama przez ostatnie 10 lat jak jestem tu sama przyjechała w odwiedziny trzy razy więc to już chyba naprawdę minimum :-/ Liczyłam, że gdy dziecko przyjdzie na świat to w końcu polepszy się nasza więź i chociaż raz rodzice przejmą trochę inicjatywę jeżeli chodzi o zainteresowanie moja osoba w jakiś pozytywny sposób (bo oczywiście krytykują mnie z oddali chętnie i często - co przekazuje mi siostra.)
Bardzo kocham i szanuję mamę i zależy mi na naszych dobrych relacjach ale nie zamierzam sobie pozwolić wejść na głowę i dać się zaszczuć jak w dzieciństwie tylko po to by jej było miło czy by w ogóle była między nami jakakolwiek relacja - już i tak praktycznie znikoma. Z drugiej strony nie wiem jak mówić do niej by się bezsensownie nie zacietrzewiała. Chcę by rodzice w końcu widzieli mnie jako osobę wartą szacunku a nie kogoś kogo trzeba jakoś poprawić, czy na siłę przeforsować.
Już sama nie wiem...