Czołem wszystkim
Piszę do was, ponieważ chciałbym rozświetlić pewną sprawę.
Otóż, nie jestem w stanie stworzyć żadnych relacji z innymi ludźmi. Pracuję jako nauczyciel, otaczam się chmarami osób, a tak naprawdę jestem sam jak palec. Po pracy nie mam nikogo z kim mógłbym swobodnie porozmawiać. Żadnego przyjaciela, znajomych może kilku, ale i tak się odwrócili z Bóg wie jakiego powodu. No i jestem sam, a ciągnie się to od ponad roku więc jak chcę się do kogoś odezwać to albo: w pracy, albo na studiach albo z mamą. Tak to wracam do siebie i jakbym siedział w czterech ścianach i tam umarł to nikt by się mną nawet nie zainteresował. Na studiach ludzie bardzo mnie lubią, zostałem również mianowany starostą roku. W ten o to sposób wiem, że jestem szanowany i ceniony. Jedynie tam coś dla kogoś znaczę(oprócz rodziny).
Miałem dwójkę wiernych przyjaciół.
Pierwszy się ze mną wyprowadził, ale długo nie pomieszkaliśmy bo nie nadawał się do mieszkania z kimkolwiek. Wieczny imprezowicz, brudas za przeproszeniem i człowiek, który mi dziwki na mieszkanie sprowadzał. Nie mogłem na coś takiego pozwolić, zwłaszcza, że zmieniać się ani myślał i dążył do końca naszej znajomości, bo wolność odbiła mu do głowy.
Druga przyjaciółka to chodzący problem. Ciągłe niesnaski z byłym chłopakiem, wieczne aluzje i konspiracje. Wypłakiwała mi się w rękaw kilka lat, a ja głupi siedziałem, bo nie miałem się do kogo odezwać(no oprócz tamtego drugiego przyjaciela). Taki wtedy byłem, typowy samotnik.
Opuściła mnie, bo wreszcie postawiłem na swoim, przestałem być na zawołanie i że wypominam jej niektóre rzeczy(jak spóźnienia, kłamstwa itp.). Uznała to za moje żale i skończyła znajomość. Było to rok temu. Od tego momentu jestem sam.
Sprawa jest taka, że nie potrafię zawiązać normalnych relacji z ludźmi. W sumie nie wiem czy potrafię czy nie. Ciężko określić.
Po tych wydarzeniach z dawnymi przyjaciółmi, nie zamknąłem się w sobie. Nie okazałem słabości. Wręcz przeciwnie. Mam marzenia i cele w życiu. Wielu ludzi na mnie liczy, dlatego ciężko mnie złamać.
Od incydentu z Sarą trochę minęło. Wiele zrozumiałem i podbudowałem nieco swoją wartość siebie i samoocenę. Już nie zachowuje się tak jak wcześniej, czyli desperat albo koleś knujący intrygi. Jak do tego wrócę to aż mnie śmiech bierze na wieść o tym, iż popełniałem takie błędy.
No, ale... z kobietami jak się spotykam to nieświadomie podrywam. Po Sarze udało mi się poderwać trzy kobiety, pocałunki, obściskiwanie, miłe rozmowy pod księżycem. Nie pykło bo albo osoby trzecie albo wyjazd. Także z płcią przeciwną nie mam problemu.
Z facetami to w ogóle nie gadam, bo tylko samochody, piłka nożna, praca itd. Nuuuuudy jak flaki z olejem. A jak już rozmawiam to tylko z tymi "inteligentniejszymi".
Strasznie szybko się nudzę osobą, jeśli ta ma mniej energii/pomysłów ode mnie. Robię się wtedy jakiś taki sflaczały, apodyktyczny, tracę cierpliwość i mówię głupoty. Zupełnie jakby ktoś taki wysysał ze mnie energię. Nie powiem jestem zadowolony ze swojego życia(bo akceptuje siebie i to na co sobie zapracowałem,), tylko przyjaciele mi wadzą, bo ich najzwyczajniej w świecie "brakuje".
A i często ludzie widzą we mnie to "coś" co inni nie mają. Uważają, że jestem wyjątkowy bo mam ten zapał/temperament. Wszędzie to słyszę jak kogoś spotkam, że jestem jak nabuzowany, tu i tam. Ciężko mnie dogonić. Lubię robić wiele rzeczy itp. No i nie wiem. Nie nadążają za mną? Przez to odwracają się ode mnie. A może mówię coś nie tak lub zachowuję się nieodpowiednio? Zastanawiam się, bo nie powiem denerwujące to jest, kiedy nie ma się zupełnie do kogoś odezwać lub nawet wyjść na piwo.
Zresztą przyzwyczaiłem się lekko do tego stylu życia(samotny wilk), bo nie miałem wyboru. Zająłem się sobą, obecnie dokształcam, trenuję karate, chodzę na szachy, i teraz do teatru się zapisałem, więc wychodzę do ludzi, rozmawiam z nimi, ale nie mogę znaleźć nikogo, kto by mi spasował, bo szybko się nim nudzę. Po prostu brakuje tego czegoś.
Mnie okropnie nudzą grille, ogniska, wyjścia na plażę, wszelkie domówki czy plenery, bary. Nudziłem się wtedy jak mops jak jeszcze miałem paczkę. Ja kocham imprezy, niespodziewane wypady w ciekawe miejsca, gdzie można poszaleć. Wszędzie, gdzie można poczuć, że się żyje, że wykorzystuje się 100% energii. Gdybym miał z kim to robić byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, mam warunki, mam możliwości, lecz nie ma z kim, bo Polacy, którzy mnie otaczają to czysto mówiąc: nudziarze. Dlatego pożytkuję swoją energię na portalach międzynarodowych. Tam inni wyciskają ze mnie czasem ostatnie soki, że aż miło :-) No i czemu tak jest, że zagranicą ludzie są tacy otwarci i szaleni, a tu w Polsce tak ciężko o takie podejście? A może ja jestem dziwny.
Proszę o porady, co mogę zrobić w tej sprawie.
Nawet jeśli pojawi się krytyka, będę niezmiernie wdzięczny.
Każdy post na wagę złota.
Pozdrawiam
georgino