Witajcie kochani,
Przychodzę do Was z niecodziennym problemem, mam potrzebę by krótko podzielić się obrazem sytuacji, poradzić się. Moje życie zaczęło walić się około 2 lata temu. Wpadłem w pracoholizm, nie potrafiłem się wyluzować ze względu na ciągłą presję ambicji. Obiecałem pobieżnie więc dotrzymuję słowa - zaczęło się od chronicznego zmęczenia, na depresji kończąc (a jestem tego świadomy od naprawdę krótkiego czasu). Z jego biegiem coraz mniej rzeczy dawało mi przyjemność, a swój niepokój non-stop jakoś tuszowałem, niezmiennie wypełniając obowiązki pracownika, jak i partnera, tyle że JUŻ bez żadnej przyjemności, pod nie do końca świadomym przymusem. Przy tym zero odpoczynku. Było coraz gorzej, i gorzej, a stan ten najlepiej potwierdza tragiczna jakość snu i ogólne zniechęcenie do wszystkiego. Zacząłem nienawidzić siebie i wszystkich innych. Jedynym pocieszeniem było lepsze jutro, bo codzienność to istne piekło. Codzienny nadmiar obowiązków i problemów skutecznie pogłębiał mój stan, nie mogłem zdiagnozować głównego problemu. Spadłem na samo dno swojej psychiki, zupełnie nieświadomie. Dziewczyna z którą byłem 5 lat i kochałem nad życie stanowiła tylko źródło problemów i wad (które kiedyś zupełnie mi nie przeszkadzały, kochałem na zabój). Nie mogłem udźwignąć siebie, co dopiero ją. Zrzuciłem ciężar z pleców mówiąc stanowcze - TO KONIEC... Ocierpiała się przez mój cholerny stan... Szczerze mnie znienawidziła... Nasze rozmowy związane z zakończeniem relacji (przeprowadzki, formalności, etc.) to było wieszanie psów i obopólne psucie krwi... Po kilku tygodniach ona stanęła na nogi, już 5 miesięcy jest szczęśliwa, CHYBA kogoś ma, a ja? Przez cały ten okres czasu niesamowicie cierpiałem, walczyłem z każdym dniem, co to dużo gadać... Miałem depresję. Obecnie, dzięki lekom antydepresyjnym funkcjonuję jak dawniej, czuję że jest jak kiedyś, i wszystko wróciło do normy. Przejrzałem na oczy, teraz w końcu znam źródło problemu. Nie obwiniam się, ale zastanawiam się czy powinna o tym wiedzieć. Brakuje mi jej, żałuję. Czy powinna wiedzieć? Czy uwierzy? Jeśli jest sama/jeśli kogoś ma, wracać? Co ja mam robić?! Rozstaliśmy się w strasznej nienawiści i braku szacunku, oboje świadomie zdecydowaliśmy by zerwać całkowicie kontakt, by oszczędzić sobie nerwów. Rozpad tego związku jeszcze pogorszył mój stan... Ona stwierdziła że bardzo się zmieniłem, że jestem nienormalny... Wtedy zaprzeczałem, teraz wiem, że miała rację... Byłem chorym człowiekiem, sprawiającym jedynie pozory zdrowego.
Postawcie się w mojej sytuacji (szczególnie cenne są dla mnie opinie osób które wyszły z tej męki). Dziewczyna ma mnie daleko gdzieś, szydzi sobie ze mnie. Ja też tak robiłem gdy rozstawaliśmy się, nie chciałem się wyłożyć przed nią, zostać twardzielem. Ona nie chce mnie widzieć, nie zgodzi się na spotkanie. Czy powinienem pisać jej wiadomość, czy nie? Co w niej zawrzeć?