To jest moje drugie podejście do poproszenia Was o pomoc. Najtrudniej jest zacząć.
To był burzliwy związek dwóch mocnych charakterów. Trwał nieco ponad 3 lata.
Początki: cudowne. Wychodziłam z poprzedniego, toksycznego związku z alkoholikiem, dziwkarzem i narkomanem, byłam związana z jego rodziną. Ten czekał, wspierał, pokazywał, że nie każdy facet to świnia. Chodzenie za rączkę i uczenie mnie, królową lodu, czułości.
Niestety, był zazdrosny. Chorobliwie. Poprzednia kobieta go zdradziła, ja zbierałam żniwo jej błędów. Tłumaczyłam, prosiłam, nie dawało to nic, dalej był zazdrosny. Nienawidził mojego najlepszego przyjaciela, który jest tak bardzo gejem, że bardziej się nie da. Kiedy ktoś mnie podrywał, to mimo mojej wyraźnej odmowy, awanturę robił mi. Zawsze była moja wina, że ktoś zwrócił na mnie uwagę. Później, po kilku latach odkryłam, że nie mam znajomych, że wychodzę bez niego raz do roku, że jestem samotna. Zrezygnowałam ze wszystkiego, bo w zasadzie nie potrzebowałam nikogo poza nim.
Przez tą zazdrość pojawiały się coraz częstsze awantury. A jako, że charaktery mamy oboje naprawdę mocne, trup ścielił się gęsto, choć bez patologii.
Poza tym to był fajny, mocny związek dwojga ludzi, którzy się świetnie rozumieli. On w ciężkiej sytuacji życiowej, z czarnymi chmurami nad jego przyszłością, ja twardo przy nim w każdej sytuacji.
Szczytem był pewien wyjazd wakacyjny, rok 2014. Permanentna wojna. Trzaskanie drzwiami, krzyki. Podejrzewam, że ten wyjazd był koszmarem, bo w całości za niego zapłaciłam ja, a on się musiał z tym strasznie źle czuć, choć nie powiedział słowa. Pewnie nawet nie pamięta. Doszło do tego, że postanowiłam po tym wyjeździe zakończyć cały ten związek i iść swoją drogą. On też nie był zainteresowany kontynuacją. Jeszcze będąc tam, zainstalowałam tindera. I tak oto pojawił się Miły Pan.
Do rozpadu związku nie doszło, doszliśmy natomiast do jakiegoś porozumienia. Ale istniał też Miły Pan. Był daleko, więc nie czułam się w żaden sposób zagrożona, nie zakładałam żadnych zdrad, nie chciałam mieć kolegi na boczku. Nie. Rozmawiało mi się miło z człowiekiem, który wiedział o moim związku, który służył dobrym słowem, nawet poradził co robić żeby zażegnać konflikt między mną a moim partnerem. Wydawało mi się to bezpieczne, nie miałam poczucia winy. Natomiast mój facet uważał oczywiście inaczej. Z uwagi na jego problemy, zaczęło się między nami dziać jeszcze gorzej. Wspierałam go, miał we mnie oparcie, jednak widział, że ja cały czas kontaktuję się z tamtym. Aż w końcu się pożarliśmy. Definitywnych rozstań było u nas miliard. Zarzekałam się, że nie wrócę, nie chcę, mam dość piekła o każdego człowieka w moim życiu, dość jego problemów, dość ciągłych awantur.
On prosił, błagał. W tak zwanym międzyczasie Miły Pan zaczął nalegać o spotkanie. Ja odmówiłam. Po którejś kolejnej jego próbie zgodziłam się, ale na chwilę.
I to był koszmar. Nie chciał się odczepić, zaczął dewastować mój odradzający się związek. My się zeszliśmy mimo to, jednak ja nie chciałam już kontaktu z Miłym Panem, który zaczął mnie straszyć, wysyłać mojemu partnerowi dziwne wiadomości wskazujące jasno na moją zdradę, nachodzić mnie, zjawiać się nagle pod moją pracą. Trwało to bardzo długo, kilka miesięcy. Łącznie Miły Pan w moim życiu był przez rok.
Aż do zimy tego roku, kiedy Miły Pan wbił gwóźdź do trumny, tworząc piękne zdjęcie, mające być dowodem ostatecznym na moją niewierność. Później sam się przyznał, że to był fotomontaż, jednak zniszczenia były nie do naprawienia.
Ja się spięłam, zajęłam się tą sprawą, została w to zaangażowana policja. Po wielu płaczach i tym razem moich błaganiach, postanowiliśmy reanimować nasz związek, nie dać się zniszczyć.
I było super. Od zimy aż do teraz.
Jego problemy urosły. Wspierałam, wzięłam kredyt, żeby mu pomóc.
Cały maj mnie ignorował, ale równocześnie spełniał moje wszystkie zachcianki – chciałam spodnie, dostałam spodnie, chciałam szminkę, szminka była. Wydał naprawdę dużo pieniędzy, czego ja nie rozumiem. Stałam się chyba koniecznością, przykrym obowiązkiem.
Z człowieka przyrośniętego do telefonu i piszącego do mnie z każdą bzdurą, zmienił się w człowieka ciszę. Ja oczywiście byłam natrętną babą, zalewałam go falami obrazków z internetu, wiadomości, linków. Cisnęłam go o spotkania. Ciągle nie miał czasu. Dla kolegów natomiast miał. Zabolało. Postanowiłam się odegrać, zorientowałam się, jak bardzo zostałam sama, więc zaczęłam odnawiać znajomości, wychodzić. Nie spodobało mu się to. Awantury, tygodnie milczenia. Każde moje zachowanie, nieważne, czy pozytywne, czy negatywne, zmieniał w pretekst do dalszego nieodzywania się, jednak nie powiedział nigdy „odchodzę”. Bał się odejść?
Nastał czerwiec. Widzieliśmy się raz. Raz jeden, kiedy po dłuższym okresie ciszy zabrał mnie na kolację i wypad za miasto. To był poniedziałek. W piątek sprowokował kosmiczną awanturę, całą winę zwalił na mnie, nazwał psychopatką i zamilkł.
Dałam mu dwa tygodnie ciszy, spokoju. Niech sobie przemyśli, zatęskni. Przeczytałam cały internet w kategorii „co zrobić, żeby wrócił”.
Koleżanka znalazła go na tinderze. Nadal tam jest.
Po dwóch tygodniach odezwałam się. Najpierw z prośbą, później z płaczem. Żeby wrócił, żeby było dobrze. Odmówił. On ma nowe życie, nowy start, widział mnie w swoich planach, ale zrobiłam co zrobiłam. Uzasadnieniem jego zachowania było to, że nie może mi wybaczyć Miłego Pana, a mając mnie przy sobie nie mógł zdać sobie z tego sprawy.
Zabolało, dałam tydzień czasu do namysłu. Napisałam długą wiadomość, opisałam co czuję. Poprosiłam, żeby odpisał ostatniego dnia. Nic. Cisza. Nie odpisał.
Od maja ciągle płaczę. Nie chcę wychodzić do ludzi, chodzić do pracy, wstawać z łóżka. Koleżanki mnie pilnują. Wzięłam się za siebie, pozornie żyję normalnie. Media społecznościowe są tego dowodem. Widzę, również po jego profilach, że on żyje normalnie. Aż za bardzo. Odnoszę wrażenie, że pojawił się ktoś inny, ale nie mam pewności. Odciął się ode mnie całkowicie.
Natomiast ja zaczynam wariować. Chcę, żeby wrócił, jednak nie mając z nim kontaktu od miesiąca obawiam się, że nie mam na co liczyć.
Co zrobić? Walczyć, czy odpuścić? Cały czas milczę. Może się odezwać?
Albo jak się odtruć? Nie ma opcji z „nową miłością”, nie mogę.
Nie chciałabym wchodzić tu już w temat Miłego Pana. Zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłam, na oskarżenia mojego partnera reagowałam spuszczeniem głowy i przyznaniem się do winy. Nigdy tego nie umniejszałam. Starałam się natomiast pozbierać wszystko, co zepsułam. Zdaję sobie również sprawę ze swojej głupoty, z tym, jak głupio zaufałam obcej osobie i wpuściłam do swojego życia. Tego już nie poruszajmy, skupmy się na ewentualnej reanimacji mojego nieistniejącego związku.