Dzień dobry.
Nigdy nie żaliłam się na forum internetowym, ale jednak odczuwam sytuację bez wyjścia. Nie mam komu się zwierzyć. Jestem z tym problemem zupełnie sama. Ba, jakbym komukolwiek coś pisnęła o tym, wyszłabym za wariatkę i zapewne nie otrzymałabym rady, ale i puknięcie w czółko.
Zacznę od ssaaaamego początku.
W domu się nie przelewa. Ojciec pije, mama za to od dziecka chciała żebym była perfekcyjna. Zawsze mnie karciła za to, że nie umiem zrobić tego i owego, że coś wyleciało mi z ręki, a to że coś zrobiłam nie tak jak ona chciała, a to że powiedziałam za dużo bądź za mało... i tak dalej i tak dalej. Do tej pory mama ryje mi samoocenę, mówiąc, że nikt ze mną nie wytrzyma, nawet nie raz usłyszałam że jestem "pierdonięta" bo przejmuje się opinią innych osób, ale z czego to wyszło? Cóż.. dla wszystkich chce być idealna, cudowna.. niestety taka nie jestem i nie będę. Wszystkim się przejmuje, dużo płaczę, wyszukuje drugiego dna bo przecież nie może być dobrze.
Uważam, że jestem beznadziejna, głupia, brzydka, gruba i nie stać mnie na żadnego faceta... tak myślę o sobie. W gimnazjum miałam problemy z odchudzaniem. dziś z tego wyszlam i mimo że przykuwam zainteresowanie facetów (skłamałabym gdybym powiedziała, że nie) nadal myslę, że jestem nie atrakcyjna.
Jak nie miałam faceta, to cała rodzina mnie nachodziła słowami "będziesz starą panną". Obecnie mam 24 lata i ukończony licencjat. Poszłam na studia, żeby pokazać że jednak potrafię coś osiągnąć. Jestem na magisterce i już myślę, że zawalę. Moja mama straszy mnie tym, że mam szukać dobrej pracy już po studiach (teraz pracuje dorywczo).. i ciągle się przejmuje, że jej nie znajdę, zamiast skupić się na pracy magisterskiej. Błędne koło.
Ale nie odbiegając od tematu..
powiem tak. Znalazłam swojego księcia. Jest cudownie. Nie znamy się zbyt długo, ale wiele już się dzieje. Tak jakbyśmy byli z dobry rok. To pierwszy facet od dawna, przy którym czuje się cudownie. Jednak moje przewrażliwienie i niska samoocena daje mi w kość.
Mój facet musi mi setki razy powtarzać, że mnie kocha, że jestem cudowna... bo odczuwam nagłe zwątpienie. Nie jestem w stanie to uwierzyć. W domu ryczę i się przejmuje.. bo np. wczoraj mój facet zachowywał się w stosunku do mnie nieco inaczej i np. mniej okazywał uczuć niż wczoraj. Popadam już w paranoje. I już myślę, że coś zrobiłam nie tak..że coś złego powiedziałam, że powiedziałam za dużo, że za dużo zrobiłam, a może i za mało? a w domu się rozklejam, myślę i przez to nie śpie. Co to będzie po latach jak wejdzie w to wszystko przyzwyczajenie? Obawiam się, że zaraz każda powie, że nie dojrzałam do związku.. ale kiedy mam w końcu dojrzeć? Kiedy będę sama jak palec na emeryturze? Potrzebuje pomocy.
Śmieszne jest to, że parę razy nocowałam u niego i spałam w makijażu, choć mam ciemną oprawę oczu, a nie maluje się zbyt mocno by chłopak zszedł na zawał.. (dla sprostowania tylko tusz i podkład). Fakt nie mam perfekcyjnej cery, ale i tak po długim chodzeniu w makijażu w dzień i tak mój podkład schodzi i można rzec, nie wyglądam już tak jak z początku go aplikowania.. ale i tak uporczywie nie zmywam kosmetyków z twarzy, bo uważam ze będę jeszcze gorzej wyglądać.
Druga głupia sprawa.. nawet jak mnie chłopak weźmie na kolana, odczuwam dyskomfort i mówię, że lepiej zejdę z jego kolan, bo jestem na pewno za ciężka. Za to on, ciągle mówi że tak nie jest. Nie mówie tego by ciągle to usłyszeć z jego ust, ale po prostu w to nie mogę uwierzyć.
Boje się, że chłopak mnie zostawi za te ciągle zamartwianie się, dochodzenie, układanie w głowie scenariuszy i użalaniem.... stwierdzi, że jestem dziecinna, bo to dojrzałe nie jest. Przepraszam Was Kobietki za taki błahy zapewne problem, ale to naprawdę nie pozwala mi normalnie żyć.
Proszę o pomoc.