Witam, to mój pierwszy wpis na tym forum. Zdecydowałam się na niego, bo właściwie nie mam z kim porozmawiać na ten temat. Pracuję z samymi kobietami i ogólnie atmosfera jest dobra, można pogadać na luzie, ale... Zawsze jest jakieś "ale". Mam wrażenie od dłuższego czasu, że całe kobiece życie toczy się wokół wagi i odchudzania i to bez względu na to czy to odchudzanie jest kobiecie potrzebne, czy nie. Czy ja się odchudzam? I tak i nie. Od długiego czasu z miernym skutkiem próbuję zrzucić 10 kg, które jest wynikiem mojej nieodwzajemnionej miłości do słodyczy i fast foodów. Ale czy wszyscy dookoła muszą o tym nieustannie słuchać? Nie.
Natomiast ja mam wrażenie, że w pracy nie słyszę o niczym innym poza babską walką z nadprogramowymi kilogramami. Mój "problem" może wydawać się śmieszny, ale ja już nie wiem jak na to reagować. Ile godzin dziennie można słuchać, że ktoś schudł pól kilo (hurra!) lub przytył kilogram (buu...), że od dziś, ups sorry - od jutra (od poniedziałku, od nowego miesiąca, od wakacji, od Nowego Roku) nie je słodyczy, że się w końcu weźmie za ćwiczenia, że to, że tamto, że siamto i tak do wyrzygu (sorki, taka prawda). Nie ważne, czy temat zaczynamy od "ale się dziś nie wyspałam", czy od "zdechł mi pies" pewne jest że skończymy na "ale jestem gruba". Załamka...
Szukałam podobnego tematu/problemu na różnych kobiecych formach i albo nie umiem korzystać z wyszukiwarek, albo nikogo innego to nie wkurza/dziwi/irytuje. Wszędzie tylko "Jak schudnąć?"
Jeśli macie podobne doświadczenia piszcie. Może jest na to jakaś rada:-)
Cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że dla kobiety waga jest chyba wyznacznikiem niemal wszystkiego. Jak nie zaczynasz jutro diety / nie jesteś w jej trakcie / nie kończysz jej, to najprawdopodobniej coś jest z Tobą nie tak.
Grunt to czuć się dobrze z samym sobą. Tyle i aż tyle. I o ile odchudzanie nie wymyka się spod kontroli i nie zahacza o zaburzenia odżywiania - wszystko spoko. Żyj i daj żyć. Dla kobiet wygląd jest wyjątkowo ważny i w dzisiejszym świecie, który bombarduje z każdej strony pięknościami spod ręki chirurga - plastyka lub świetnego grafika - nie ma co się dziwić, stety, niestety.
szczerze, to nigdy nie miałam tego problemu.
Ale też zazwyczaj nie umiem się poza czysto koleżeńsko dogadać z normalnymi kobietami. Dogaduję się raczej z kobietami, które są bardzo zaangażowane w jakieś hobby/pracę/mają inną pasję. W pracy nie jestem otoczona kobietami. A na studiach, jak byłam, to były 1-3, z którymi się 'trzymałam', które nie były nudne.
Naprawdę tak jest, że dla kobiety waga jest wyznacznikiem wszystkiego? To naprawdę chore. Przecież dużo ważniejsze jest rozłożenie kg/tłuszczu po ciele, a więc bardziej rozłożenie/utrzymanie mięśni. Waga nie mówi przecież niczego, bez danych o wzroście, wielkości biustu, nie mówiąc już o współczynniku talii do bioder. Bez sensu.
Ale czemu, skoro nie chcą jeść słodyczy, to je jedzą?
Ja zawsze się dogadywałam z kobietami, które mają dystans do siebie. Nigdy nie słodziłam, chociaż i pozytywy i negatywy się zdarzają i tego samego chcę od innych (tak i facetów jak i kobiet). Więc jakbym do którejś mojej bliskiej znajomej zaczęła marudzić "mam tłuszcz na brzuchu", to by powiedziała tylko "no, masz", a na "muszę poćwiczyć", "to poćwicz". Więc nie ma sensu takich dyskusji zaczynać, bo i po co?
U mnie w pracy gdy jeszcze pracowałam to zawsze kończyło się na porodach, miesiączkach, jajnikach.
I wałkowanie tych tematów co dzień po kilka godzin.
Nie ma nic przeciwko temu, że ktoś się odchudza, albo się nie odchudza kiedy na prawdę by tego potrzebował - to jest każdego indywidualna sprawa. Ale czy w pracy trzeba żyć cudzym odchudzaniem? Chyba nie i to mnie najbardziej męczy. Jedyne co mogę robić to nie odzywać się i udawać, że piszę maila;-) ponieważ komentarze w stylu "dajcie już spokój z tym jojczeniem o konieczności schudnięcia" kończą się krwawą jatką;-).
Kleoma, u mnie jajniki, miesiączki, porody, menopauzy to również stały temat, ale pod warunkiem, że ktoś się wbije między te fałdy tłuszcz co je rzekomo trzeba odtłuszczać;-P
Melonka, chyba uderzyłaś w sedno, bo o tym odchudzaniu to rzeczywiście słyszę od osób, które niczym się w życiu nie "jarają", po prostu praca i telewizja po powrocie z pracy. Chyba muszę zmienić trochę strategię i zamiast na narzekania o nadwadze mówić "już nie przesadzaj, nie jesteś gruba" zacząć mówić "jeśli uważasz, że jesteś za gruba to się odchudź".
KawaBezPapierosów, jest jeszcze tylko jedna ciekawa rzecz: te same osoby, które tak łatwo poddają się terrorowi szczupłej sylwetki, który jest wszędzie lansowany i wiecznie jęczą o odchudzaniu, są zupełnie niepodatne na terror sylwetki fit i o ćwiczeniach ani widu, ani słychu. Dlaczego? Bo ćwiczenia to wysiłek, a gadanie o tłuszczyku to tylko strzępienie języka - nic nie kosztuje;-)
Dzięki Bogu pracuję z samymi facetami i tylko jedną, ale normalną kobietą
Na studiach pracowałam w kawiarni. Był to niewielki lokal więc oprócz mnie pracowała tylko szefowa. Spedzałyśmy razem od 4 do 10 godzin dziennie. I codziennie słuchałam o jej dietach, siłowni, fitnesie, o tym ile przytyła ile schudła, co zjadła na śniadanie i jak często robi kupę. Nienawidziłam tego!! straszne, że dla niektórych to sens życia
Dla niektórych to musi być sens życia... a gdyby nie taki jeden problem z wagą to pomyślcie na co można by tyle energii przeznaczyć...