W tym roku stuknęła mi 40stka. Od zawsze byłam sama nie licząc jakiś kilku krótkich znajomości z facetami(nie były to jakieś wieloletnie związki). Zawsze marzyłam o rodzinie, dziecku/dzieciach.
Trudno mi zaakceptować fakt,ze nie jest mi to dane:-( nie mogę się pogodzić z myślą,ze nie spełnię się jako matka. Nic mnie nie cieszy,nic mi się nie chce. Moje życie to wegetacja. Nie mam z kim wyjechać na wakacje,bo wszyscy dawni znajomi maja swoje życie,rodziny,dzieci i nawet często nie maja czasu,aby się spotkać przy kawie raz na rok. Chyba popadam w depresję...
2 2016-06-19 13:24:14 Ostatnio edytowany przez alisesa (2016-06-19 13:26:32)
Sunflower30, po pierwsze to podziwiam Cię za to, że pomimo tego iż marzyłaś o czymś innym to dotarłaś do 40tki w miarę normalnie. Mam na myśli to, że dopiero teraz piszesz o tym, że zaczyna doskwierać Ci samotność. Ja jestem taką osobą, że bardzo, ale to bardzo mi było źle bez partnera i czasem odbijało się to na moim samopoczuciu i zdrowiu. Po prostu samotność mi szkodziła. Ale zakochać się w byle kim to też żadne rozwiązanie. Ja dopóki nie znalazłam mojego ukochanego starałam się jak najczęściej chodzić na randki. Ponieważ życie nie podsuwa nam codziennie mnóstwa kandydatów, założyłam konto na kilku portalach randkowych i kiedy czułam, że konwersacja szła w fajny sposób, umawiałam się na żywo. Tylko trzeba mieć mnóstw determinacji bo czasem spotyka się super człowieka, ale to po prostu nie to. A może warto dać więcej szans Na prawdę warto i nie ma się co śmiać z portali bo znam mnóstwo fajnych ludzi, którzy tak znaleźli swoją miłość. Nie dlatego, że nikt ich nie chciał, ale dlatego, że nie często nadarza się okazja wpaść komuś w oko. Co do dzieci to rozumiem Twoje rozterki. Jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie zrozum mnie źle. Jest szansa na zaadoptowanie dziecka. Możesz też być super ciocią dla dzieci koleżanek. Spróbuj pomagać w jakiejś fundacji dziecięcej, w parafii jest sporo kółek gdzie szukają opiekunek, czy w szpitalach na oddziałach dziecięcych. Ja zdaję sobie sprawę, że to nie to samo, ale musisz teraz myśleć o tym co można zrobić w już danej sytuacji. A co do partnera to nie poddawaj się. Dbaj o siebie jako kobieta. Poczuj w sobie zalotność i zadziorność. Sfrustrowana, smutna i spragniona miłości jej nie przyciągniesz. Czasem jeden traf szczęśliwy w życiu pozwala odnaleźć tego jedynego. Nie poddawaj się i wyruszaj do boju
Rozumiem twoje odczucia, szczególnie w odniesieniu do braku towarzystwa na co dzień. Znam "ból" z tym związany.
Zresztą, w myśl tego, o czym piszesz, depresyjny nastrój jest jak najbardziej uzasadniony. Wiem jednak, że nie warto biernie sobie na niego pozwalać. Dotrzesz jedynie do punktu, w którym twoje samopoczucie będzie jeszcze gorsze. Dlatego powinnaś ze wszystkich sił przeciwdziałać!!!
Jeśli masz ochotę, pisz, również na maila, zapraszam
to nie tak,ze dopiero teraz mi to doskwiera. Tylko teraz po przekroczeniu 40 wiem,ze na pewne sprawy jest już za późno np. na dziecko i ta świadomość bardzo, bardzo boli :-(
Chodzę na na randki,ale nic z tego nie wynika. Niestety normalni faceci w moim wieku szukają młodszych,bo chcą mieć jeszcze szansę na dziecko. I trudno im się dziwić. Pozostają rozwodnicy,ale ja z racji,ze jestem osobą bez większej przeszłości jakoś nie widzę siebie w takim związku
Wolontariaty,bycie ciocia to nie to samo co doświadczyć macierzyństwa, to tylko tak na chwilę, a wracam do domu i pustka
Być może wciąż masz szansę na adopcję - może nie niemowlęcia, ale trochę starszego dziecka, kilkulatka. Jeśli nie odrzucasz kompletnie takiej opcji, to może warto sprawdzić na ile jest ona możliwa do zrealizowania lub choćby się nad nią poważniej zastanowić.
A co do rozwodników - sama jestem z jednym, on po 10letnim związku a ja zanim się z nim związałam nie miałam nawet chłopaka, szczyt moich doświadczeń to były jakieś wakacyjne, niewinne flirty i miłostki. Okazało się, że jak ludziom na sobie zależy, to różnica w "doświadczeniu" nie jest problemem nie do przeskoczenia. Poza tym takie związkowe doświadczenie, to bardzo względna i złudna rzecz. Każdego związku trzeba się uczyć na nowo i pod wieloma względami startuje się z tego samego miejsca, czy ma się za sobą wieloletnie związki czy nie. Nie reklamuję ci tu rozwodników - w żadnym wypadku Po prostu myślę, że nie powinnaś ich skreślać tylko z obawy o to, że poróżnią was doświadczenia.
jako samotna osoba mam małe szanse na adopcje ,tym bardziej,ze mam raczej kiepska sytuacje finansowa tzn mało platna praca.
Rozwodnik ma nie tylko większe doświadczenie,ale również inną sytuacje chociazby przez fakt,ze często ma z poprzedniego związku zobowiązania tzn dzieci. Nie wiem czy bym się odnalazła w takim układzie(nie mając własnych dzieci). Poza tym jestem osobą wierząca i kwestia możliwości zawarcia ślubu kościelnego tez nie jest dla mnie bez znaczenia.
Z tym brakiem szans na macierzyństwo to lekka przesada - mnóstwo kobiet rodzi po czterdziestce :-) Kwestia tylko taka, czy szuka naprawdę szuka Pani "znajomości z facetem", czy "miłości z mężczyzną".
wiesz gdyby mi zależało tylko i wyłącznie na posiadaniu dziecka, to pewnie bym je miała(kilka kobiet w moim otoczeniu tak zrobiło). ja jednak uważam,ze dziecko powinno mieć szanse na pełną rodzinę i zakładanie z góry,ze będę samotną matka jest nie fair. oczywiście w życiu rożnie bywa i czasami taka kobieta zostaje sama z dzieckiem. ale to co innego niż celowe ,świadome decydowanie się na samotne macierzyństwo(a i często odsuwanie ojca od tego dziecka-znam takie przypadki).
Nie skupiaj się tak na swojej samotności. Poznasz jeszcze kogoś, ale to nie może być Twoim priorytetem. Myślę droga autorko, że powinnaś skupić się na sobie i zacząć żyć. Znajdź hobby, które Cię zaciekawi, myślę, że w między czasie poznasz nowych ludzi. Dlaczego nie zmienisz znajomych? Podejrzewam, że jest wiele osób w Twoim wieku w podobnej sytuacji lub takich, którzy mają już odchowane dzieci, poza tym możesz nawiązać znajomości z ludźmi nieco młodszymi, teraz wiele kobiet w wieku 30 lat, wciąż nie posiada dzieci lub są singlami. Osoby wyżej dobrze Ci. Wolontariat, owszem, nie zastąpi Ci to macierzyństwa, ale to jednak taka namiastka. Te dzieci, jak i Ty potrzebują miłości, być może znajdziesz tam jakieś maleństwo, które będzie dla Ci bliskie.
jako samotna osoba mam małe szanse na adopcje ,tym bardziej,ze mam raczej kiepska sytuacje finansowa tzn mało platna praca.
Rozwodnik ma nie tylko większe doświadczenie,ale również inną sytuacje chociazby przez fakt,ze często ma z poprzedniego związku zobowiązania tzn dzieci. Nie wiem czy bym się odnalazła w takim układzie(nie mając własnych dzieci). Poza tym jestem osobą wierząca i kwestia możliwości zawarcia ślubu kościelnego tez nie jest dla mnie bez znaczenia.
hmmm, ja też jestem osobą wierzącą i te kwestie są dla mnie ważne. jednak w swojej sytuacji powinnaś iść na jakiś kompromis. jestem 10 lat młodsza od Ciebie, a i tak wiem jak trudno o fajnego faceta. ale jeżeli trafisz na porządnego człowieka, ale rozwodnika, to odrzucisz go, bo nie będziecie mogli mieć kościelnego ślubu? a co jeśli to byłby człowiek mogący zapełnić tą właśnie pustkę, którą czujesz w domu? ja wiem, że wolontariat to nie to samo, ale tak jak pisze Zireael, może znajdziesz jakieś maleństwo, które stanie Ci się bliskie? w dzisiejszych czasach można urodzić dziecko po 40tce, chociaż to duży wysiłek dla organizmu. musisz znaleźć sobie jakiś cel w życiu bo bez celu to bez sensu. jak się w coś wkręcisz to sama zobaczysz ile energii Ci to doda. spróbuj!
Trudno o znajomych,bo ci co maja dzieci nawet juz odchowane to mają troszkę inne priorytety w życiu, jakby nie było dla nich zawsze na pierwszym miejscu jest rodzina niż kawa z samotną koleżanką czy wyjazd na wakacje.. A jeśli chodzi o młodsze osoby to akurat w moim środowisku jeśli nie maja jeszcze dzieci to i tak są w innej sytuacji życiowej ,bo maja partnerów,planują ślub itp itd., ze swoimi partnerami spędzają weekendy,urlopy.
Nie potrafię już dłużej żyć w samotności,nic mnie nie cieszy, nic mi się nie chce.Nie mam jakiś szczególnych hobby takich żeby pozwoliły mi zapomnieć o samotności.
Ja też jestem sama. Doskonale Ciebie rozumiem. Wiem co to jest samotność, odrzucenie i zranienie, które jeszcze boli. Ale nie poddaje się. Umawiam się na randki. Jest trudno, ale może wśród tych 20 poznanych mężczyzn znajdzie się ktoś wartościowy? A może nie. I dlatego staram się rozwijać dużo czytam, uczę się języków obcych, jazda na rowerze, w moim mieście jest dużo spotkań z ciekawymi osobami organizowanych przez Powiatową Bibliotekę Publiczną. Nie skupiaj się wyłącznie na poznaniu faceta, znajdź pasję.
Ktoś tu wyżej napisał, że może warto odrobinę zmienić wytyczne, trochę opuścić standardy... Coś w tym jest mądrego. Może gubi cię zbyt wysoko postawiona poprzeczka oczekiwań?
Rozumiem posiadanie wymagań i oczekiwań, bez tego można wdepnąć w bardzo słaby związek i się jeszcze bardziej unieszczęśliwić. Ale trzeba to wszystko przefiltrować przez realia. W naszym wieku trudno o mężczyznę bez zobowiązań. Mało tego, ja osobiście boję się trochę facetów w okolicach 40-tki z czystą kartą...
No i czy ważniejsze jest to, że nie będzie się miało ślubu kościelnego, czy raczej to, że z powodu takiego focusu na to odbiera się sobie szansę na poznanie fajnej osoby?
Ja od prawie 2 lat jestem sama. Poczucie samotności dopadło mnie jakoś na początku roku i trzyma mocno, popychając czasem do głupich działań. Mam dziecko, ale to nie pomaga stłumić tęsknoty za relacją damsko-męską, choć jakoś tam organizuje i wypełnia mi czas. Inne znajomości też się porozsypywały, a o nowe nie zabiegam. Rady typu pokochaj siebie, uczyń swoje życie samej wartościowym, są na razie dla mnie jakimś niewyobrażalnym wysiłkiem.
Matka mojego kumpla znalazła miłość swojego życia w wieku 70 lat - oczywiście, to nie jest wiek na dzieci, ale na koniec samotności zawsze jest nadzieja:)
Nie mniej zyjemy w takich czasach, że z reguły szczęściu trzeba trochę pomóc. Nie mamy swatek czy innych instytucji, które wybrałyby partnera za nas, a poruszając się cały czas w tym samym środowisku (z reguły praca-dom-wąska grupa znajomych) nie ma szans, żeby swój status zmienić.
Dlatego radzę wyjść do ludzi i poznawać poznawać poznawać. Choćby wbrew sobie - np ja nie znoszę small talków i spotykanie nowych osób wcale przyjemności mi nie sprawia, ale wychodzę z założenia, że to jest takie zło konieczne, jeżeli nie chcę do końca życia płakać po nocach w poduszkę żaląc się swojemu psu na okrutny los i samotność;)
wiem,ze to w dzisiejszych czasach rzadko spotykane,ale nie potrafiłabym żyć z kimś w związku niesakramentalnym.
W dużych miastach pewnie łatwiej jest samotnym, organizowane są spotkania itp,łatwiej znaleźć bratnią dusze chociażby na spędzenie urlopu. Mieszkam w małym miasteczku i ciężko znaleźć kogoś chociażby na spacer czy przejażdżkę rowerową....
17 2016-06-20 22:30:57 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-20 22:42:25)
Miałam coś napisać, ale rezygnuję. Rozgadam się niepotrzebnie.
Powiem tylko, że drażni mnie ta społeczna presja, żeby koniecznie być w związku. Trudno, czasem układa się inaczej.
Jestem sama już 3 lata i co? Mam sobie w łeb palnąć? Szukam radości gdzie się tylko da, zachwycam się światem i życiem, doceniam nawet skończone banały i staram się tak żyć, żeby uśmiechać się do życia. Nie szukam obsesyjnie swojego księcia, ale cieszy mnie zwykły kontakt z ludźmi. Nawet do staruszka z wnukiem można zagadać w parku i odbyć fascynującą rozmowę. Cudowny brzdąc dreptał wczoraj po alejkach!
Świat się na facetach nie kończy!!! Skupiając się na jednym celu można przegapić wszystko inne. To tak jakby wspinać się na Mount Everest, zapatrzeć się w czubek góry i nie dostrzegać po drodze kwiatów, zwierząt, nieba... Ludzie, nie róbmy sobie tego!!!
Przepraszam za emocjonalny wpis, ale jak czytam o o determinacji, to aż mnie z fotela podnosi. Podziwiam mocne nerwy osób zdeterminowanych i ich odporność na kolejne zawiedzione nadzieje.
Z własnego doświadczenia: może warto zagadnąć do kogoś, kogo często widujesz? Zacząć od jakiegoś banału, a potem skierować rozmowę na inne tory. Napomknąć o braku towarzystwa i chęci wypicia z kimś kawy? Czasem warto tak się otworzyć. Zdobyłam kiedyś w ten sposób paczkę koleżanek, a rok temu fajną sąsiadkę. Sąsiadka nie jest z tych, co siedzą tylko w domu, więc wyskakujemy razem do miasta, na imprezy i festyny, na lody lub piwo. Przez nią poznałam jeszcze kilka osób. Najtrudniejszy pierwszy krok!Jest wiele osób, nawet matek dziećmi, które marzą o wyrwaniu się z codziennej rutyny.
Przede wszystkim trzeba mieć jakąś pasję. Zainteresowania, które tak cię pochłoną, że nie zostanie ci wiele czasu na ponure rozmyślania nad swoją sytuacją. Tak, aby to ta pasja była na pierwszym miejscu. Wtedy perspektywa życia bez drugiej połówki nie będzie cię tak przytłaczać. Oczywiście w dalszym ciągu szukaj tego jedynego, ale nie traktuj tego tak, jakby od tego zależało całkowicie twoje szczęście (to może prowadzić do desperackich, błędnych decyzji, a jak wiadomo związać się z niewłaściwą osobą, to gorzej, niż zostać samą).
Nie będę ci pisać banałów, że "wszystko się jakoś ułoży". Nie wiem, czy się ułoży. Ale wiem, że wszystko jeszcze może się zmienić. I to nieprawda, że wszyscy faceci w twoim wieku rozglądają się za młodszymi. Moja ciotka w wieku 40-stu lat wyszła za 42-latka i od dziesięciu lat są szczęśliwym małżeństwem. Tobie też życzę takiego obrotu spraw
Ale ja nie mam żadnej presji społecznej,aby być w związku. Ja mam taka wewnętrzną potrzebę.Owszem można z kimś porozmawiać w parku czy na przystanku autobusowym,ale człowiek wraca do domu do czterech ścian i nie ma z kim porozmawiać,przychodzą święta i każdy jest zajęty swoja rodziną, podobnie w weekendy czy urlopy. wszystkie moje znajome,kuzynki maja swoje rodziny i żadna nie reflektuje na wyjazd ze mną w czasie wakacji,bo spędzają je ze swoimi dziećmi i mężami.Owszem jak potrzebują pomocy przy dziecku to wiedza do kogo zadzwonić.
czuję wewnętrzny zal,chociaż na zewnątrz uchodzę za osobę o wesołym usposobieniu...
a jeśli chodzi o 40letnich facetów to są moje osobiste doświadczenia,ze wola młodsze,bo chcą mieć dziecko. Na portalach randkowych otwarcie o tym piszą.
Tytuł Twojego wątku brzmi "jak odnaleźć radość...będąc samotną" i otrzymujesz sensowne, konkretne, logiczne propozycje. Chyba większość odrzuciłaś Oczekiwałaś nie wiem, recepty czy po prostu miałaś zły dzień i chciałaś się wygadać ? Nie pytam złośliwie...Jestem niewiele od Ciebie starsza, potrzeby w pewnym stopnie zbieżne z Twoimi. Masz dwa wyjścia- zmienić swoje podejście (być może za zmianą podejścia przyjdzie zmiana przeżywania ), być bardziej otwartą za każde znajomości, lub też kisić się w swojej samotności. Jeśli Poczucie samotności i niespełnienia jest na tyle intensywne, że nie pozwala cieszyć się życiem- proponowałabym przyjrzenie się temu bliżej (warsztaty rozwoju, terapia ?).
To może urodzisz po 40 stce? Przecież nie wiesz czy za tydzień kogoś nie spotkasz? Późno, ale jeszcze można.
Ja tez urodzę po 40, to jest jeślikogoś spotkam. Jak nie, to nie. Albo kogoś spotkam ale dzieci nie będziemy mieli,
kto to wie? Ja Ci powiem, takie rozkminianie, jakkolwiek bardzo wciągające niewiele daje. A raczej daje tyle, że
się człowiek nakręca niepotrzebnie.
To nie jest żadne rozkminianie tylko zastanawianie się nad nad sensem swojego życia. po prostu w obecnej sytuacji wydaje mi się one pozbawione sensu... nic na to nie poradzę...nie marzyłam o willi z basenem,o wygraniu w totka, o wielkiej karierze naukowej, o sławie. marzyłam tylko o tym,żeby mieć rodzinę... i nici z tego..i dlatego czuję sie zle..
uważam,ze kobiety samotne,bez partnera ,ale mające dziecko są w trochę w innej sytuacji.
To nie jest żadne rozkminianie tylko zastanawianie się nad nad sensem swojego życia. po prostu w obecnej sytuacji wydaje mi się one pozbawione sensu... nic na to nie poradzę...nie marzyłam o willi z basenem,o wygraniu w totka, o wielkiej karierze naukowej, o sławie. marzyłam tylko o tym,żeby mieć rodzinę... i nici z tego..i dlatego czuję sie zle..
uważam,ze kobiety samotne,bez partnera ,ale mające dziecko są w trochę w innej sytuacji.
A wiesz tak myślę, że zastanawianie się nad sensem życia, nie ma sensu. Bo co , jeśli sensu takiego nie znajdziesz?
No co wtedy?
A te samotne kobiety mające dziecko, pewnie myślą, dlaczego inne kobiety maja pełne rodziny, mężów, a one są same itd.
Aha, też chciałam mieć rodzinę, męża , dzieci i też nie mam, więc Cię rozumiem.
Chyba prędzej sobie tą willę z basenem kupie
W totka nie wygram, bo nie mam coś szczęścia do hazardu.
Ale ja nie mam żadnej presji społecznej,aby być w związku. Ja mam taka wewnętrzną potrzebę.Owszem można z kimś porozmawiać w parku czy na przystanku autobusowym,ale człowiek wraca do domu do czterech ścian i nie ma z kim porozmawiać,przychodzą święta i każdy jest zajęty swoja rodziną, podobnie w weekendy czy urlopy. wszystkie moje znajome,kuzynki maja swoje rodziny i żadna nie reflektuje na wyjazd ze mną w czasie wakacji,bo spędzają je ze swoimi dziećmi i mężami.Owszem jak potrzebują pomocy przy dziecku to wiedza do kogo zadzwonić.
czuję wewnętrzny zal,chociaż na zewnątrz uchodzę za osobę o wesołym usposobieniu...
a jeśli chodzi o 40letnich facetów to są moje osobiste doświadczenia,ze wola młodsze,bo chcą mieć dziecko. Na portalach randkowych otwarcie o tym piszą.
Mam dziecko, ale po rozwodzie zgodziłam się (z ogromnym bólem serca), żeby mieszkało z ojcem. Musiałam więc oswoić samotne święta i wieczory. O wieczorach nie wspomnę, bo to sprawa znacznie łatwiejsza, ale co do w pojedynkę spędzanych świat, postanowiłam je po prostu... zaakceptować. Przygotowuję sobie dobre jedzenie, furę ciekawych książek i filmów, jakie winko, ulubioną muzykę i świętuję sama ze sobą. Da się, potrzebne tylko odpowiednie nastawienie. Fajnie nic nie musieć, spać ile dusza zapragnie, cały dzień snuć się w piżamie albo dla odmiany wystroić się w najlepsze ciuchy, by samej dla siebie czuć się odświętnie. Trzeba odrzucić precz myślenie, że moje życie jest mniej wartościowe niż czyjekolwiek inne.
Co do tych facetów, to mam wrażenie, że o wiele częściej się zdarza, że panowie w okolicach czterdziestki woleliby się w ogóle nie pakować w pieluchy. Zwykle mają już własne odchowane dzieci.
uważam,ze kobiety samotne,bez partnera ,ale mające dziecko są w trochę w innej sytuacji.
Tak, w innej. Mają więcej obowiązków, problemów dnia codziennego. I ze wszystkim radzą , muszą radzić sobie same. Cieszą się że mają te dzieci przy sobie ale nie mają z kim dzielić tej radości. A gdy dzieci zajmują się sobą albo idą spać to są tak samo same.
Dzieci nie zastąpią partnera, osoby bliskiej z którą chciałoby się pogadać, posiedzieć, pooglądać telewizję , wypić kawę. przytulić.
27 2016-06-22 09:04:58 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-22 11:49:59)
Osobiście uważam, że samotność jest w życiu nieunikniona.
Nawet w szczęśliwym związku nigdy nie wiadomo, co nas spotka za chwilę. Moja mama jest wdową już 16 lat i pomijając, jak bardzo przeżyła śmierć męża (byli fajnym, udanym małżeństwem), nie związała się już z nikim, nie ugania się za chłopami i nie wygląda na nieszczęśliwą.
Oczywiście ,że trochę samotności jest w życiu potrzebne dla równowagi psychicznej, taki weekend przechodzony w piżamie i spędzony na nic nie robieniu,albo robieniu tylko tego czego się chce. ale jeśli tak wygląda każdy weekend czy święta to nie jest to dobre dla psychiki.
Piegowata76 -Twoja mama owdowiała,ale ma Ciebie, wnuka czy wnuczkę więc nie jest tak zupełnie samotna. Wiem,ze to nie zastąpi jej męża,ale dajmy na to mogłaby zostać zupełnie sama .
Rossanka-mi willa z basenem też nie grozi przy moich zarobkach....
a i jeszcze o tych panach ok. 40 -tak owszem są tacy co maja już dzieci,ale są to zazwyczaj rozwodnicy. Pozostali nadal chcą mieć dzieci i wiek kobiety ma dla nich znaczenie.
Dzieci nie zastąpią partnera, osoby bliskiej z którą chciałoby się pogadać, posiedzieć, pooglądać telewizję , wypić kawę. przytulić.
A czasami wręcz posiadanie dzieci zwiększa poczucie samotności - szczególnie, gdy jest to samotne rodzicielstwo...
Oczywiście ,ze dzieci nie zastąpią partnera,bo inne są relacje z dzieckiem,a inne z partnerem. Ale mając dziecko, wychowując je na pewno nie odczuwa się takiej pustki, jak wtedy gdy się jest zupełnie samemu. Wszystkie samotne matki w moim otoczeniu twierdzą jednogłośnie,ze mimo,ze jest czasami ciężko podołać samotnemu macierzyństwu to ich życie jest o wiele lepsze niż przed urodzeniem dziecka.
Krótko byłam samotną matką, może nie zaznałam wszystkich "uroków" tego stanu. Wiem tylko, że byłam tak zajęta od świtu do nocy, że nie mialam zupełnie czasu na rozpamiętywanie samotności. Wieczory były chwilą dla siebie. Mogłam wtedy poczytać, pozaglądać w internet czy po prostu odpocząć i nie odczuwałam zupełnie braku partnera.
Dokładnie.
dla równowagi psychicznej potrzebowałaś tych chwil samotności, wytchnienia. Ale jak się jest samotnym cały czas to można zbzikować :-( samotne spacery, zakupy,wieczory przed tv,kompem lub książka i tak w kółko.....
34 2016-06-23 06:37:16 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-23 06:40:26)
Ano, można, ale przekonałam się na własnej skórze, że warto czasem nawet odważyć się wyjść gdzieś samej. Poszukać towarzystwa niekoniecznie do miłości. Zwykłe kolezeństwo też może osłodzić życie. Nie zawsze jest to łatwe, w dużej mierze decyduje przypadek, ale przypadków się w domu nie wysiedzi.
Z racji tego, że mój syn mieszka ze swoim ojcem, mam więcej czasu dla siebie, więc korzystam. Latam do biblioteki na rózne kulturalne imprezy (ciekawe spotkania autorskie, wideoprezentacje koncertów - a to wszystko nieodpłatnie), kręcę się koło pewnego kółka poetyckiego w domu kultury (to z sympatii do poezji raczej niż z faktu bycia twórcą), jeżdżę rowerem i wciąż sobie obiecuję wkręcić się do pewnej nieoficjalnej rowerowej grupy (tylko mam obawy, czy podołam, bo oni jeżdżą bardzo ambitnie). Śledzę nowinki kulturalne w naszym mieście, bywam na festynach, piknikach itp. Tego jest naprawdę sporo. Nie gardzę towarzystwem nawet niezbyt bliskich znajomych. Rok temu spotkałam na imprezie znajomego ze stażu w mojej pracy. Facet w moim wieku, nieco upośledzony intelektualnie, ale przecież też ma swój świat, życie, przemyślenia. Tak mi był wdzięczny za chwilę uwagi, za to że go zawsze traktowałam po ludzku (różnie z tym bywało u nas w pracy), że załatwił mi darmowe bilety (ma takie możliwości) na cały doroczny cykl koncertów, które odbywają się u nas latem. Koncerty słyną na całą Polskę (dla zainteresowanych oczywiście), a karnet to wydatek niebagatelny.
Przez ludzi do ludzi - taka jest moja recepta na oswojenie samotności.
A jak już jestem w domu, to nadrabiam zaległości, które mam wiecznie: jakieś sprzątanie, gotowanie i czas skutecznie zajęty. No i oczywiście moje ukochane czytanie. I jeszcze moje niezrealizowane marzenia o nauce szycia i robienia na drutach (szaliki już umiem! )
Gdybym była śmielsza, odważniejsza, czuję, że i faceta byłabym w stanie poderwać Ale do obcych panów raczej nie zagaduję w obawie przed odrzuceniem lub posądzeniem o jakieś niecne zamiary
35 2016-06-23 06:53:27 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-23 07:00:59)
Oczywiście ,że trochę samotności jest w życiu potrzebne dla równowagi psychicznej, taki weekend przechodzony w piżamie i spędzony na nic nie robieniu,albo robieniu tylko tego czego się chce. ale jeśli tak wygląda każdy weekend czy święta to nie jest to dobre dla psychiki.
Piegowata76 -Twoja mama owdowiała,ale ma Ciebie, wnuka czy wnuczkę więc nie jest tak zupełnie samotna. Wiem,ze to nie zastąpi jej męża,ale dajmy na to mogłaby zostać zupełnie sama .
Rossanka-mi willa z basenem też nie grozi przy moich zarobkach....
Tak, to prawda z tą moją mamą. Ale chyba każda samotność jest inna po prostu. Mama potrafiła mi powiedzieć - bo bardzo długo byłam sama - że mi łatwiej, bo nie poniosłam takiej bolesnej straty. A ja sobie myślałam, że ona przynajmniej coś przeżyła, kochała i była kochana.
Ale wiesz, na takim myśleniu można się przejechać. Wyszłam za mąż z samotności, z lęku, żę zostaniemy tak do końca życia: moja mama-wdowa i ja-stara panna. Przerażało mnie to.
Małżeństwo mi się rozleciało i czuję się za to równie odpowiedzialna jak mój mąż. Narastała w tym związku moja frustracja, z jego strony psychiczna agresja. Nie dało się żyć.
Potem oswajałam samotność. Było ciężko, nieraz płakałam i czułam, że nic dobrego mnie nie spotka. A potem powoli zaczęło się układać.
Przełomem było chyba samotne wyjście na miejski festyn. Pamiętam, jak sobie powiedziałam na głos: Idź, babo, nie gnuśniej w tym domu. Może będzie ktoś znajomy na imprezie?
I poszłam, raczej bez przekonania, a tam... sąsiadka, którą znałam tylko na "dzień dobry" wymieniane na schodach. Wypiłyśmy razem po piwku, przegadałyśmy wieczór... Dziś mam fajną koleżankę. Też samotna kobieta, ale z wieloma zainteresowaniami, znajomymi, których przez nią poznałam. Dzieci ma dorosłe, więc ma czas na wspólne wyjścia do miasta, spotykamy się też w naszych mieszkaniach. Jakiś czas potem spotkałam starą znajomą i to ona wyszła z propozycją wspólnego wyjścia - mężatka, troje dzieci, mąż dużo starszy i z racji wieku już domator, a ona jeszcze chciałaby tu i tam... Więc bywamy tu i tam. Zapoznałam ją z moją sąsiadką, jesteśmy często zapraszane na działkę do tej koleżanki i spędzamy wspaniale czas na babskich pogaduchach, pieczeniu kiełbasek na prawdziwym ognisku, a czasem pomocy w działkowych pracach.
Myślę, że nikt z nas nie żyje na pustyni i do kogoś można zawsze wyciągnąć dloń, a także nie odtrącać podanej.
Faceta nie mam, ale żyje mi się całkiem fajnie. Pomijam te dni, gdy przychodzi chandra, ale do kogo ona nie przychodzi? Bez niej nie docenialibyśmy radości.
Podsumowując, żyję tak, by... "odnaleźć radość życia będąc samotną".
36 2016-06-23 07:04:13 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-23 07:05:58)
A tak swoją drogą... Ludzie, czy Wy nie macie telefonów? Nie utrzymujecie kontaktu z nikim i tylko w te swoje ściany się gapicie? Czy my czasem nie wyolbrzymiamy samotności?
Ile razy mi się zdarza złapać telefon i przegadać z najbliższą przyjaciółką półtorej godziny. Ma się te darmowe minuty
Naprawdę nie macie nikogo, ale to nikogo?
Ja wiem, zaraz się zacznie, że koleżanki to nie to samo, ale według mnie to relacje nie mniej wartościowe, po prostu inne, a strasznie niedoceniane.
Sunflower, niestety jesteś nastawiona negatywnie do wszystkich rad. Być może jest to efekt depresji, czy zbyt długo trwającego złego nastroju. Na ten moment wygląda to tak, że wiesz swoje, czyli jest beznadziejnie i kropka.
To nie jest tak,ze ja nigdzie nie próbowałam wychodzić. mieszkam w malej miejscowości więc nie dzieje się tu zbyt wiele,ale jak coś już organizują to zawsze w nazwie 'rodzinny'-festyn rodzinny,piknik rodzinny,biegi rodzinne itp.itd. idąc na coś takiego spotykam znajome ze swoimi rodzinami,podejdą zapytają co słychać, pochwalą dziećmi i lecą do swojej rodziny. Po takich imprezach mam zazwyczaj jeszcze większego dola. Przyjaciółek nie mam ,jedynie znajome,ale co mi po takich znajomych kiedy potrafią nie odpisać na mojego smsa z propozycja spaceru czy kawy,nie odebrać mojego telefonu Też mam swój honor i nie narzucam się za bardzo, bo ile można?
No, to ja już nie wiem... Może zaproponuj jednej czy drugiej spotkanie w babskim gronie.
Jakoś mi trudno uwierzyć, że nikt, ale to nikt nie ma ochoty się spotkać.
Po prostu jak koleżanki były w podobnej sytuacji do mojej to miały dla mnie czas. Odkąd maja swoje rodziny, partnerów zaczęły mnie olewać....
Nie wiem czym ty się przejmujesz, ja bym się cieszyła z takiej niezależności od innych, dla mnie niezależność jest najważniejsza w życiu.
Trudno mi coś powiedzieć, Sunflower. Mam koleżanki mężatki. Są często zajęte, to fakt, ale myślę, że warto próbować, zachęcać, namawiać na jakiś wspólny spacerek. A nuż się uda. Można też zadzwonić, pogadać przez internet.
Byłam po drugiej stronie barykady - matką i żoną. Rzeczywiście jest się wtedy mocno zaabsorbowaną życiem rodzinnym. Jeszcze w dodatku, gdy się ma męża, który nas ogranicza, co niestety, do rzadkości nie należy...
Dziś widzę swój błąd, jakim było zaniedbywanie przyjaźni. Cóż mi szkodziło raz w tygodniu brać sobie "wychodne" i twardo je egzekwować? Mąż pewnie trochę by pomarudził, ale nie był aż takim potworem, by mi na to nie pozwolić. Dopiero z czasem uczymy się, że na mężu i dzieciach świat się nie kończy.
A czy nie można razem z dzieciarnią potowarzyszyć takiej mamie na spacerze? Albo wpaść do niej i pobawić się z maluszkami?
Każdy jest inny, dla jednego najważniejsza będzie niezależność, dla kogoś rodzina.
Jeśli do kogoś dzwonie raz, drugi a ktoś nie odbiera, ani potem nie oddzwania,albo nie odpisuje na moje smsy to ile mogę się narzucać ? czuje się wtedy jak intruz.
W weekendy wszystkie moje sąsiadki zabierają cale rodziny i wyjeżdżają a to na działkę,jezioro, na basen do parku rozrywki itp. itd Poza tym ostaniami czasy przebywanie z dziećmi źle na mnie działa,bo wracam do domu i mam mega dola,ze nigdy nie doświadczę macierzyństwa,ze nie będę babcia w przyszłości itp,itd.
Poczułam się zupełnie bezradna. Pasuję.
Nie kupuję jednak bajki, że nic, a nic nie da się tu zrobić.
Jak nie możesz zmienić sytuacji, to możesz zrobić coś innego. Zmienić myślenie o niej.
Sama zauważyłaś, że jak z cudzymi dziećmi się pobawisz, to potem czujesz się gorzej/masz doła, bo myślisz, że swoich nie bedziesz miała. Więc to nie sama zabawa z dziećmi Ciebie zdołowała, tylko własne negatywne myśli i skupianie się nie na możliwościach, a na ograniczeniach.
A jak byś zamiast tego, pomyślała sobie inaczej, na przykład tak: pomogłam komuś, dzieci się cieszyły, że miały co robić, a i mama była zadowolona, bo mogla chwilę odpocząć. Zrobiłam coś dobrego dla innych, jestem wartościowym członkiem społeczeństwa (takie pompowanie własnej samooceny - ale jakże potrzebne nam, kobietom, wiecznie zakompleksionym z każdego możliwego powodu:-) Nic w tym złego, jeśli człowiek przy okazji pomocy innym, sam sobie poprawia samopoczucie.
Widzisz, przy takim podejściu to każdy zyskuje, nie ma żadnych strat. Nie poświęcasz się takim pomaganiem, ale sama zyskujesz - zadowolenie, podbudowanie samooceny, wdzięczność zabieganej matki.
Ja tam Ci zazdroszczę, że w ogóle masz taką możliwość. Gdybym ja miała koleżanki z małymi dziećmi, to chętnie bym pomogła i cieszyła się, że mogłam być komuś potrzebna.
sunflower30, czemu nie wyjdziesz do ludzi? Siedzenie w domu na pewno nie sprawi że będziesz miała więcej energii na co dzień i szanse na cokolwiek. Moja koleżanka to znalazła faceta na kursie tańca... wszystko w życiu jest możliwe
Zawsze będę traktowana przez osoby w związkach jako piąte kolo u wozu, albo nawet jako zagrożenie. Kilkakrotnie słyszałam od znajomych,ze mając faceta lepiej nie spotykać się zbyt często z wolną koleżanką bo zawsze jest ryzyko,ze odbije im partnera. Pewnie niektórym ciężko będzie w to uwierzyć,ze w dzisiejszych czasach są kobiety o takich poglądach,ale nie wymyśliłam sobie tego.
Poza tym koleżanka chętnie podrzuci dziecko do popilnowania, ale wie,ze w Sylwestra siedzę sama w czterech ścianach i mnie do siebie nie zaprosi na imprezę organizowana w domu,
W pracy wśród znajomych same śluby,zaręczyny, ktoś kupuje mieszkanie, któraś dziewczyna zachodzi w ciąże, inna właśnie urodziła. i tak się toczy normalne życie,a ja stoję na uboczu i w wielu rozmowach po prostu nie biorę udziału,bo nie mam nic do powiedzenia. Jestem na marginesie życia... i jak słyszę ten stereotyp o singielkach z wyboru, robiących karierę i nie mających czasu na rodzenie dzieci i zakładanie rodziny, te reklamy w stylu zdążyłam zrobić karierę...ale nie zdążyłam urodzić dziecka to chce mi się płakać i czuję ucisk w sercu....
49 2016-06-24 23:00:52 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-24 23:12:18)
Jak nie możesz zmienić sytuacji, to możesz zrobić coś innego. Zmienić myślenie o niej.
Sama zauważyłaś, że jak z cudzymi dziećmi się pobawisz, to potem czujesz się gorzej/masz doła, bo myślisz, że swoich nie bedziesz miała. Więc to nie sama zabawa z dziećmi Ciebie zdołowała, tylko własne negatywne myśli i skupianie się nie na możliwościach, a na ograniczeniach.
A jak byś zamiast tego, pomyślała sobie inaczej, na przykład tak: pomogłam komuś, dzieci się cieszyły, że miały co robić, a i mama była zadowolona, bo mogla chwilę odpocząć. Zrobiłam coś dobrego dla innych, jestem wartościowym członkiem społeczeństwa (takie pompowanie własnej samooceny - ale jakże potrzebne nam, kobietom, wiecznie zakompleksionym z każdego możliwego powodu:-) Nic w tym złego, jeśli człowiek przy okazji pomocy innym, sam sobie poprawia samopoczucie.
Widzisz, przy takim podejściu to każdy zyskuje, nie ma żadnych strat. Nie poświęcasz się takim pomaganiem, ale sama zyskujesz - zadowolenie, podbudowanie samooceny, wdzięczność zabieganej matki.
Ja tam Ci zazdroszczę, że w ogóle masz taką możliwość. Gdybym ja miała koleżanki z małymi dziećmi, to chętnie bym pomogła i cieszyła się, że mogłam być komuś potrzebna.
W dziesiątkę! Mój brat ma cudowne córeczki, które nieraz brałam do siebie na całą dobę, by ulżyć bratowej w obowiązkach. Chciałam się jej w ten sposób odwdzięczyć za liczne wyświadczane mi bezinteresownie przysługi, a i sama osładzałam sobie doskwierającą mi swego czasu samotność.
A dzisiaj na koncercie świetnie się bawiłam z ludźmi... starszymi ode mnie o całe pokolenie.
Tirli--ja po prostu po takim kontakcie z dziećmi uświadamiam sobie co w życiu straciłam nie posiadając własnych dzieci. Jeszcze kilka lat temu nie miałam takich odczuć,ale teraz gdy już jest przesądzone to,ze nie zostanę matką , taka świadomość jest dla mnie bardzo ,bardzo bolesna. Ne mogę tego przeskoczyć
51 2016-06-24 23:40:53 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-24 23:41:29)
Nie pozostaje chyba nic innego, jak opłakać te niespełnione pragnienia, a potem trzeba żyć dalej. I starać się o tę tytułową radość życia.
Niestety w swoim otoczeniu nie znam ani jednej bezdzietnej i zarazem szczęśliwej, spełnionej kobiety. Wszystkie, które znam twierdzą,ze nawet jeśli tego nie widać na zewnątrz to w środku czują ogromny zal,niespełnienie.
Nie umiem udawać,ze jest dobrze ,jeśli czuje się źle:-(
53 2016-06-25 08:56:57 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-25 09:18:19)
Niestety w swoim otoczeniu nie znam ani jednej bezdzietnej i zarazem szczęśliwej, spełnionej kobiety. Wszystkie, które znam twierdzą,ze nawet jeśli tego nie widać na zewnątrz to w środku czują ogromny zal,niespełnienie.
Nie umiem udawać,ze jest dobrze ,jeśli czuje się źle:-(
To się czuje na własne życzenie. Mówię to z całą mocą i przekonaniem.
Ja też nie od razu zaakceptowałam swoją samotność, płakałam, snułam czarne wizje. A wczoraj powiedziałam pewnej starszej kobiecie, że moje życie teraz jest o wiele bardziej barwne i ciekawe niż w małżeństwie, gdzie prawie się nie wystawiało z domu nosa, bo mąż był domator, a ja zajęta wciąż garami, sprzątaniem, albo po prostu byciem z moją rodziną. Co, owszem, miało urok, ale dziś wiem, że nie warto tak całej duszy rodzinie zaprzedawać. Samotność nauczyła mnie wychodzenia do ludzi, otwarcia się na nich i akceptacji. Nie fiksuję się wyłącznie np. na rówieśnikach. Warto się drugim człowiekiem zaciekawić, wyjść mu trochę naprzeciw. Każdy ma jakąś swoją prawdę i czasami od kogoś, wydawałoby się, zupełnie banalnego, słyszy się takie historie i mądrości, że szczęka opada!
A źle się czuć też masz prawo. To nie grzech. Pozwól sobie na to, tylko nie koncentruj się wyłącznie na tym.
Poszukaj sobie na Youtube kazań dominikanina ojca Adama Szustaka. Mądrze mówi o samotności.
Gorliwą katoliczką nie jestem, ale czerpię z religii mądrość pełnymi garściami.
54 2016-06-25 08:58:03 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-25 09:00:58)
Rozumiem i wiem, że niespełnienie boli. Tylko szkoda życia na wieczny żal.
Ja na przykład nigdy nie zatańczę jak motyl, bo jestem niepełnosprawna. A tak tak lubię tańczyć i tak bym chciała wirować w jakimś walcu w czyichś ramionach Nie ma szans.
Ale za to nieźle piszę, dała mi Bozia dowcip i dar wymowy Udzielam się tu i ówdzie, chwalą mnie za to i daje mi to satysfakcję. Więc piszę, a taniec odpuszczam. No, niezupełnie, ale akceptuję stan rzeczy i każę partnerom traktować się łagodnie, bez wariackich piruetów.
Banalne przykłady, ale można odnieść je i do bardziej ważkich kwestii.
Skoro nic nie możesz poradzić na zaistniały stan rzeczy, zmień swoje podejście. Potrafisz, uwierz! Nie na siłę, powoli, ale jest to jak najbardziej możliwe.
Ja nie mam problemu, że jadę dziś na plażę sama z książką.
57 2016-06-25 11:50:03 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2016-06-25 11:50:48)
Ja nie mam problemu, że jadę dziś na plażę sama z książką.
I super!
a ja wlasnie sama sie wybieram na warszawskie wianki
wszystko lezy w glowie.
ja jestem sama, ale nie czuje sie samotna, mimo tego, ze nie mam znajomych zbyt wiele. kiedys rzeczywiscie nie wyobrazalam pojscia gdzies samej.
teraz to nie problem.
oczywiscie, ze czasem fajnie jest pojsc z kims, zeby wspolnie sie bawic i cieszyc. ale u mnie nie jest to warunek szczescia.
Sunflower, skoro nie znajdujesz tymczasem dla siebie dobrego rozwiązania, to należy zwyczajnie pogodzić się z faktami. I tyle. Z pustego to i Salomon nie naleje...
To nie jest tak, ze ja nigdzie nie wychodzę.Wychodzę sama ,ale mnie to nie cieszy,nie czerpię z tego radości.
Zaakceptowałam wiele ograniczeń w swoim życiu np braki talentów muzycznych-słoń mi na ucho nadepną wiec tancerka tez jestem kiepską, talentów plastycznych tez nie posiadam-mam 2 lewe ręce, niedowidzę na jedno oko i w związku z tym nie ma widzenia obuocznego,przestrzennego.Ale samotności nie mogę zaakceptować :-(
Piegowata76-Ty miałaś rodzinę, masz dziecko więc jesteś w innej sytuacji niż osoba zupełnie samotna,bezdzietna.
sunflower też nigdy nie miałam wyczucia rytmu, nie umiałam też ładnie się poruszać w tańcu i jak chodzi o muzykę równie kiepsko. jednego i drugiego się uczę i już całkiem dobrze w tych dziedzinach jednak, a nic na to nie wskazywało. zapisz się na kursy tańca, zobaczysz, że tańczysz tak jak większość początkujących. po prostu nie ma się co porównywać do naturalnych talentów lub profesjonalistów/ludzi dla których jest to już wieloletnią pasją.
po drodze oczywiście poddawałam się kilka razy, bo naprawdę nie jestem utalentowana delikatnie mówiąc, ale dałam radę.
akurat niedowidzenie na oko nie jest tutaj wymówką. nawet pewnie jak chodzi malowanie nie jest, bo możesz tworzyć coś, co nie wymaga takiego widzenia. nawet niewidomi tworzą... no ale jak to zaakceptowałaś i Ci z tym dobrze, to Twój wybór.
na studiach chodziłam kilka razy na rożne kursy taneczne,ale za każdym razem bardzo odstawałam od grupy wiec dałam sobie spokój. na w-f tez nie wybierałam zajęć typu aerobik ,bo zwyczajnie odstawałam od grupy i zamiast się relaksować byłam zestresowana. Mam jakieś zaburzenia orientacji przestrzennej, mylą mi się kierunki.
Brak widzenia obuocznego akurat nie wpływa na to czy ktoś ma zdolności plastyczne czy nie. ja ich nie mam , zresztą jak cale rzesze innych ludzi. z tym się da żyć,bo nie każdy musi być artystą.
Sunflower, a Ty myślisz że wejdziesz na parkiet i będziesz wymiatać jak zawodowiec? Tak się nie stanie, do tego trzeba pracy i czasu... poza tym masz dobry pretekst żeby potrenować z jakimś facetem którego poznasz na zajęciach... Nie szukaj problemów gdzie ich nie ma, tylko zacznij żyć
Życie jest pełne niespodzianek - niedawno w moim mieście /mieścinie, 14 tys. mieszkańców/ jedna 43-latka urodziła dziecko - pierwsze, zdrowe
. A tu na forum czytałam o facecie, który swoją wielką miłość znalazł w wieku lat bodajże 73-ech
.
To się Słoneczniku za bardzo nie łam . Nie wiesz co ciebie spotka za zakrętem...
ja w wieku 45 zaczęłam chodzić do zawodówki - znakomicie to mi zajmuje czas, uczę sie i nie myślę czarno, no może czasami... a wiesz ilu ludzi spotyka się na trasie komunikacji zbiorowej? No i jeszcze na spacerach z psem - zawsze ktoś zagada i można się zapoznać. Masz psa?
Monia ja nie mówię o jakimś wyczynowym tańcu, ja mam problem z zatańczeniem najprostszego kroku, takiego który potrafi każdy przeciętny Polak. chodziłam dawniej na wesela, jakieś imprezy z rówieśnikami i widziałam jak ludzie tańczą,bez żadnych kursów, ćwiczeń itp. Mnie jak jakiś facet zaprosił,to po jednym tańcu już uciekał mimo,ze był sam ,bez partnerki,ale nie miał ochoty na więcej.
Weronka-codziennie spędzam w komunikacji zbiorowej jakieś 2 h , bez efektu.Nawet jak mi jakiś facet wpadnie w oku, widzę,ze nie ma obrączki, a tu np.jeden telefon jaki wykona i zonk- ma rodzinę,dzieci.Gdy miałam 30, 35 lat to jeszcze wierzyłam ,ze za przysłowiowym zakrętem kogoś spotkam.Teraz już tracę wiarę.a właściwie straciłam ja,bo ile można się łudzić???