Witam serdecznie!
Jest to mój pierwszy wpis, nad którym i tak zastanawiałam się już od dłuższego czasu.
Jestem w związku z moim partnerem od 3,5 roku, a znamy się jeszcze dłużej. Od momentu rozpoczęcia naszego związku było jasne, że zaczekamy z seksem przynajmniej miesiąc(wyszło ciut dłużej), żeby naprawdę wykreślić z życia wszystko, co miało miejsce wcześniej. W ciągu najbliższego roku planujemy zaręczyny.
Jeśli chodzi o mnie - ćwiczę(choć bez przesady), pracuję i uczę się, a my obydwoje ogólnie jemy i żyjemy zdrowo.
Postaram się streścić nasze historie. Mój partner zawsze traktował seks poważnie - jedynie w związku. Miał kilka partnerek, lecz nigdy nie było to "z fajerwerkami". Wiele odmian seksu zaznał dopiero ze mną. Ja za to znałam i miałam innych partnerów :
1.) z jednym chemia była niesamowita, po kilka godzin jedynie z małymi przerwami. Niesamowite wspomnienia, dreszcze niekiedy mam do dziś. Nie ukrywam, że oboje byliśmy dla siebie uzależnieniem, ale na dłuższą metę nie potrafił pozostać w związku(nie chodziło o zdrady, a o pracę i stabilne życie - piszę o tym w razie rozważań) .
2.) z drugim byłam krócej, lecz podobnie do pkt 1 - seks był niesamowicie namiętny, choć krótszy. Potrafił jednak też rozgrzać samym spojrzeniem - tu i teraz.
3.) Mój obecny partner - wrażliwy, troskliwy, wyrozumiały, dość ciężko doświadczony przez życie(ja również, ale to temat na inny wątek), kocha dzieci i zwierzęta(co już dużo o nim mówi), podziela moje hobby, z poczuciem humoru niemalże identycznym do mojego, szanuje mnie, itd.
Chcę rozważyć "za/przeciw" w wyglądzie, seksie, związku. Mimo iż świadomie jestem w stanie to rozgraniczyć, nadal istnieje problem.
Jeśli chodzi o wygląd, poprzedni partnerzy nie wyróżniali się jakoś szczególnie - byli wprawdzie bardziej rozbudowani niż obecny, ale jeśli chodzi o twarz, byli równie przystojni.
Do sedna: pamiętam każdy raz z każdym z 2 partnerów - z obecnym za to jedynie jakieś urywki. Żaden ze stosunków z moim obecnym parterem nie przyprawił mnie o prawdziwe dreszcze... Boli mnie to okrutnie, gdyż kocham go i nigdy nie było mi tak dobrze w związku. Dodatkowo jesteśmy do siebie totalnie podobni we wszystkim - jedyny wyjątek stanowi własnie kwestia seksu. Np. jeśli nachodzi mnie ochota, nie mam nawet wspomnień takich razy, które faktycznie chciałabym w głowie odtwarzać...
Na początku myślałam, że się rozkręci, gdy zejdzie z niego stres - błąd(mimo że minęło już dużo czasu+sytuacja materialna też zdecydowanie się poprawiła jakiś czas temu). Starałam się, wiele przeżył ze mną po raz pierwszy.
Zna moje upodobania i bardzo mu się podobają - lubię sama wychodzić z inicjatywą, uwielbiam sprawiać mężczyźnie przyjemność, lubię szczyptę bólu(ciut więcej czasem), lubię różne perwersje i zabawki, choć uważam że to żadne ekstremalne upodobania.
Niestety, mimo wszystkich starań, po czasie zaczyna brakować mi weny... On niby chce, a najlepiej jeśli to ja bym zaczynała za każdym razem. Nie potrafi mnie uwodzić. Stara się, ale ja nie czuję w nim tego "powera" seksualnego, nie potrafię przez to tak do końca odbierać go jako mężczyznę... Nie rozkręca się żadna atmosfera. Nawet gdy umawiamy się (choć to żałosne poniekąd...) na seksualny wieczór, to i tak często nic z tego nie wychodzi(spontanicznie tym bardziej).
Uwierzcie, szukałam sposobów, próbowałam, ale nie mam już siły. Uwielbiam seks, potrzebuję go, ale najczęściej po prostu cierpię, zagłuszam własne emocje, aby tylko nie wpaść na częstotliwość seksualną, neutralnie ile tylko mogę... ale ile tak można? Kocham, o zdradzie nie myślę(o ile ktoś by sugerował, odpowiadam od razu), ale ile można się poświęcać?
Pozdrawiam serdecznie i czekam na odpowiedzi
On jest za dobry i tym samym Cię nie kręci.
Z wcześniejszymi facetami związki były do kitu, a seks nieziemski. A tu odwrotnie.
Wniosek: podnieca Cię gorsze traktowanie.
Tak to widzę. Co zrobić? Zaakceptować średni seks albo odejść i szukać partnera idealnego.
Nie zgodzę się z tym, bo w życiu są sytuacje różne.
Ja miałam bardzo podobnie. Tylko, że żyłam w celibacie (w związku) ponad 8 lat. Zaczęło się od wielkiego zakochania, niby z obu stron (dlaczego niby to później się wyjaśni). Ale już na początku dostałam komunikat, że on seksu niet - bo ponoć nie lubi - więc nie będzie "włóż-wyjmij". Może być minetka, lodzik też raczej nie, bo go nie interesuje.
Byłam młoda, głupia, zgodziłam się na coś takiego, bo byłam zakochana i uznałam, że seks aż tak ważny nie jest.
Przez pierwszy rok było dobrze, a potem koniec - jeśli ja czegoś nie zainicjowałam, to niczego nie było. Nawet przytulania, całowania, nie mówiąc o czymś więcej.
Przez kilka lat tak żyłam, zabiłam w sobie jakiekolwiek pragnienie seksu (o zdradzie nawet nie pomyślałam). Potem było mi coraz ciężej, bo ja jednak go pragnęłam bardzo, zawsze byłam też istotą seksualną, a tutaj klops... były rozmowy, próby zrozumienia w czym rzecz, co on lubi, czego potrzebuje, próbowałam mówić, czego ja potrzebuję, że nie do końca jestem szczęśliwa. Nie pomagało. Niby wykazywał zrozumienie, niby mówił, czego pragnie, ale nie szły za tym żadne czyny.
W końcu, w wieku lat trzydziestu stwierdziłam, że tracę życie. Że mieszkam ze współlokatorem, przyjacielem - owszem, super przyjacielem, ale przecież z przyjacielem nie muszę się wiązać do końca życia i nie muszę żyć przez to w celibacie.
Zaproponowałam, że poszukam seksu poza związkiem. Zgodził się. Ja sądziłam, że to z takiej wielkiej miłości, w końcu ja też go bardzo kochałam.
A potem wyszło wszystko na jaw.
Że właściwie nigdy mnie nie pożądał, że zdecydował się na bycie ze mną, bo byłam taka opiekuńcza i się nim zajmowałam, gotowałam, prałam, sprzątałam, byłam dobrą przyjaciółką. Ale to nie wszystko: okazało się jeszcze, że mnie zdradzał. Czyli to nie było tak, że nie lubił seksu, po prostu nie lubił seksu ze mną, bo go nie pociągałam. Wiem też, że z obecną partnerką seks lubi i jakoś nie ma problemu.
Podsumowując: ja byłam KKZB, on szukał opiekunki i świetnie trafił. A ja się męczyłam bez seksu ponad 8 lat. Na swój sposób mnie kochał - jak siostrę, jak przyjaciółkę. Ale nie tego chcę od partnera. A potem trafiłam z deszczu pod rynnę, czyli świetny seks, ale za to z psychopatą
Teraz dążę do równowagi. I wiem, że to jest możliwe.
Tylko nic na siłę - to raz. A dwa - nie jest tak, że znajdziesz się odpowiedniego partnera za pierwszym czy drugim, czy nawet trzecim razem. Może nawet nie za dziesiątym
Wiem też, że seks jest bardzo ważny. Dla mnie jest ważny na równi z zaufaniem, szacunkiem, miłością.
Wiem, czego chcę. Znam swoje mocne strony, ale poznałam też dzięki dwóm ostatnim związkom swoje słabości.
Wiem już też, że moje pragnienia i potrzeby (nie tylko seksualne) są ważne. I że tylko ode mnie będzie zależało moje życie.
Że czasem trzeba dokonać bolesnej zmiany, żeby pójść dalej.
Podczas tego pierwszego związku, o którym pisałam, też byłam w pewien sposób uzależniona. Bałam się, że dosłownie umrę, kiedy zostawię miłość mojego życia.
Nie umarłam
Nie wiem też jak u Ciebie, ale u mnie to nie chodziło tylko o seks. Ale również o brak czułości, dotyku, przytulania, chodzenia za rękę i tym podobnych.
Nie potrafię sobie już wyobrazić związku bez tego. I na pewno nie będę akceptować braku tych elementów w moich następnych związkach.
Partnera idealnego nie znajdę. To oczywiste.
Ale to nie znaczy, że mam zrezygnować z samej drogi
I nie znaczy, że mam rezygnować ze swoich pragnień.
To nie znaczy też, że mam się zgadzać na coś, czego nie chcę, bądź co nie spełnia moich warunków (bo późno, bo będę starą panną, bo zostanę sama, bo dzieci, bo ślub, bo już powinnam się "ustatkować" i mnóstwo innych tego typu bzdur).
A że jestem otwartą bardzo osobą nie tylko w seksie, ale i w życiu, to niestraszne mi np. związki poliamoryczne czy otwarte
Jestem świadoma tego, że żadna osoba nie da mi wszystkiego, czego bym pragnęła czy potrzebowała, bo to jest po prostu niemożliwe.
Tak więc idę przed siebie
Aha, kończąc... nie mówię, że Twój partner Cię zdradza. Może rzeczywiście ma dużo mniejsze potrzeby, takie zasady, albo po prostu jest aseksualny - też możliwe.
Zastanów się tylko, co będzie za 10 lat. Ja poszłam do przodu - może bardzo nieporadnie, może wpadłam z deszczu pod rynnę, ale w ogólnym rozrachunku wygrałam siebie, wiedzę o sobie, swoich pragnieniach, potrzebach. I o swojej sile. Bo psychopaci nie wybierają na ofiary słabeuszek. Tylko silne kobiety
Bo psychopaci nie wybierają na ofiary słabeuszek. Tylko silne kobiety
Hej, możesz to rozwinąć? Jakoś nie do końca się z tym zgadzam...
Szkocie, to bardzo długi temat. Po krótce tylko powiem, że większa dla nich jest przyjemność, kiedy mogą złamać kogoś silnego, niż kogoś już złamanego.
Zwykle wybierają na ofiary właśnie kobiety silne, ale takie, które są akurat na jakimś życiowym zakręcie, bądź mają niezaspokojoną jakąś silną potrzebę.
U mnie to była potrzeba miłości. I seksu.
A jednocześnie byłam bardzo silną osobą i nadal jestem. Nie poddaję się. Nie siadam i nie płaczę, że czegoś się nie da. Zawsze szukam rozwiązania. Mam swoje wartości. Mam swoje poglądy, których potrafię bronić. Mam swoje przekonania. Walczyłam dzielnie z psychopatą, kiedy próbował pozbawić mnie moich granic i wartości - znaczy wtedy mi się wydawało to właściwym działaniem: stawiam granicę, a potem jej bronię. Tylko, że z psychopatą jest inaczej. Bo on nie szanuje tych granic. I ma uciesz, że łamie taką osobę. Im więcej wysiłku musi poświęcić, tym większa dla niego satysfakcja. Przeczytałam wiele historii kobiet i nieraz to trwa naprawdę latami - im silniejsza kobieta tym dłużej, bo dłużej oddaje siebie (bo próbuje stosować metody, które działają - ale w normalnym związku). Jedyne wyjście z tego zaklętego kręgu to zrozumienie, że ani walka ani poddanie się w takim związku nie mają sensu. Trzeba odejść, odciąć się. Poskładać siebie i iść dalej. (związek z psychopatą to jak pobyt w więzieniu, w którym próbują Cię złamać, z tą tylko różnicą, że nie zdajesz sobie sprawy, że w tym więzieniu Cię zamknięto i że ktoś właśnie zabiera się do prania Twojego mózgu).
Jest tu taki wątek na tym forum, o kobietach kochających za bardzo i toksycznych związkach. Ale to jest nic w porównani z historiami, które znalazłam w internecie. Sporo tego jest i włos się jeży na głowie.
Przepraszam autorkę za off-topic, ale chciałam wyjaśnić.
Autorko, pomimo wszystkich dobry zalet Twojego partnera nie ma między Wami chemii, a co za tym idzie brak pożądania, mówisz, że Twój partner się stara, ale w tym przypadku chyba samo staranie nie wystarczy skoro nie ma tego powera jak to nazwałaś. Seks jest ważny w związku, a jego brak bądź niedogadywanie się w tej kwestii może zniszczyć ten związek. Może dla niego seks nie ma znaczenia ? Rozmawiałaś z nim na ten temat ? Jeśli nic się nie poprawi w tej sprawie to obawiam się, że Ty tego sama w pewnym momencie nie wytrzymasz.
Rozwiązanie jest jedno: szczera rozmowa.
Ty lubisz jakieś perwersje, jakieś zabawki, odrobinę bólu itd... ale czy on też? W sensie, czy jego też to naprawdę kręci? Czy szczerze go kiedyś zapytałaś: "A co kręci ciebie?"? Pierwsze co sobie pomyślałam z Twojego wpisu, to właśnie to, że jego nie podnieca to samo co Ciebie. Może on woli spokojny, wolny seks? Może boi się do tego przyznać, bo nie chce Cię urazić, bo myśli, że to coś zniszczy między wami? Tymczasem niszczy was brak seksu...
Owszem, nie dla wszystkich seks jest aż tak mocno ważny, ale na ogół jednak jest ważny... Porozmawiajcie na spokojnie - to trochę wstydliwy temat (przynajmniej dla niektórych) i trzeba być opanowanym, by np. nie urazić czymś partnera. Powiedz mu o swoich obawach i poproś by Ci się zwierzył ze swoich.
Pomoże rozmowa, naprawdę. Powodzenia!
czytam czytam widzę że nie jestem sama mam podobny problem jaki opisujecie, jestem w związku z facetem i brak seksu ale też czułości. Jestem kobietą po przejściach mam 2 dzieci jestem po rozwodzie i chciałam mieć spokój w życiu . Myślałam że mam faceta z którym będę szczęśliwa kocham go bardzo nawet bardziej niż byłego męża jest dobry mówi że mnie kocha mieszkamy razem ponad pół roku kiedy sie spotykaliśmy to seks był tak raz na 2tyg. odkąd mieszkamy razem nic. Pytałam wykręcał się a to przemęczeniem ,bólem głowy że mu się nie chce wymówek tysiące (a podobno to kobiety często głowa boli) zaczełam czuć się beznadziejnie że nie jestem atrakcyjna (a jestem pomimo urodzenia 2 dzieci figura i wzbudzam zainteresowanie mężczyzn)przestałam czuć się kobieco nawet chciałam odejść wtedy powiedział że ma jakiś problem więc zaproponowałam tabletki tylko to chyba następna wymówka bo tabletek nie bierze ja nie chcę nalegać nic się nie zmienia zastanawiam się jak długo tak można żyć i czy dam radę narazie nie potrafię odejść od niego za bardzo go kocham . Seks może nie jest najważniejszy ale tak bez jeśli się kocha to się chce przytulać dotykać itd. Sama nie wiem co mam myśleć jak żyć ,co robić często mam zmienne nastroje czasem płacze i myśle sobie że tak nie powinno być ,mam wrażenie że widzi we mnie idealną kobietę w sumie tak twierdzi jestem nie zależna finansowo jestem dobra nie kłócę się gotuje piekę sprzątam on ma czego potrzebuje a ja chce czuć sie kochana czuć się kobietą beznadzieja....
czytam czytam widzę że nie jestem sama mam podobny problem jaki opisujecie, jestem w związku z facetem i brak seksu ale też czułości. Jestem kobietą po przejściach mam 2 dzieci jestem po rozwodzie i chciałam mieć spokój w życiu . Myślałam że mam faceta z którym będę szczęśliwa kocham go bardzo nawet bardziej niż byłego męża jest dobry mówi że mnie kocha mieszkamy razem ponad pół roku kiedy sie spotykaliśmy to seks był tak raz na 2tyg. odkąd mieszkamy razem nic. Pytałam wykręcał się a to przemęczeniem ,bólem głowy że mu się nie chce wymówek tysiące (a podobno to kobiety często głowa boli) zaczełam czuć się beznadziejnie że nie jestem atrakcyjna (a jestem pomimo urodzenia 2 dzieci figura i wzbudzam zainteresowanie mężczyzn)przestałam czuć się kobieco nawet chciałam odejść wtedy powiedział że ma jakiś problem więc zaproponowałam tabletki tylko to chyba następna wymówka bo tabletek nie bierze ja nie chcę nalegać nic się nie zmienia zastanawiam się jak długo tak można żyć i czy dam radę narazie nie potrafię odejść od niego za bardzo go kocham . Seks może nie jest najważniejszy ale tak bez jeśli się kocha to się chce przytulać dotykać itd. Sama nie wiem co mam myśleć jak żyć ,co robić często mam zmienne nastroje czasem płacze i myśle sobie że tak nie powinno być ,mam wrażenie że widzi we mnie idealną kobietę w sumie tak twierdzi jestem nie zależna finansowo jestem dobra nie kłócę się gotuje piekę sprzątam on ma czego potrzebuje a ja chce czuć sie kochana czuć się kobietą beznadzieja....
On ma idealną gosposię, a nie kobietę...
Witam serdecznie!
Jest to mój pierwszy wpis, nad którym i tak zastanawiałam się już od dłuższego czasu.
Jestem w związku z moim partnerem od 3,5 roku, a znamy się jeszcze dłużej. Od momentu rozpoczęcia naszego związku było jasne, że zaczekamy z seksem przynajmniej miesiąc(wyszło ciut dłużej), żeby naprawdę wykreślić z życia wszystko, co miało miejsce wcześniej. W ciągu najbliższego roku planujemy zaręczyny.
Jeśli chodzi o mnie - ćwiczę(choć bez przesady), pracuję i uczę się, a my obydwoje ogólnie jemy i żyjemy zdrowo.
Postaram się streścić nasze historie. Mój partner zawsze traktował seks poważnie - jedynie w związku. Miał kilka partnerek, lecz nigdy nie było to "z fajerwerkami". Wiele odmian seksu zaznał dopiero ze mną. Ja za to znałam i miałam innych partnerów :
1.) z jednym chemia była niesamowita, po kilka godzin jedynie z małymi przerwami. Niesamowite wspomnienia, dreszcze niekiedy mam do dziś. Nie ukrywam, że oboje byliśmy dla siebie uzależnieniem, ale na dłuższą metę nie potrafił pozostać w związku(nie chodziło o zdrady, a o pracę i stabilne życie - piszę o tym w razie rozważań) .
2.) z drugim byłam krócej, lecz podobnie do pkt 1 - seks był niesamowicie namiętny, choć krótszy. Potrafił jednak też rozgrzać samym spojrzeniem - tu i teraz.
3.) Mój obecny partner - wrażliwy, troskliwy, wyrozumiały, dość ciężko doświadczony przez życie(ja również, ale to temat na inny wątek), kocha dzieci i zwierzęta(co już dużo o nim mówi), podziela moje hobby, z poczuciem humoru niemalże identycznym do mojego, szanuje mnie, itd.
Chcę rozważyć "za/przeciw" w wyglądzie, seksie, związku. Mimo iż świadomie jestem w stanie to rozgraniczyć, nadal istnieje problem.
Jeśli chodzi o wygląd, poprzedni partnerzy nie wyróżniali się jakoś szczególnie - byli wprawdzie bardziej rozbudowani niż obecny, ale jeśli chodzi o twarz, byli równie przystojni.
Do sedna: pamiętam każdy raz z każdym z 2 partnerów - z obecnym za to jedynie jakieś urywki. Żaden ze stosunków z moim obecnym parterem nie przyprawił mnie o prawdziwe dreszcze... Boli mnie to okrutnie, gdyż kocham go i nigdy nie było mi tak dobrze w związku. Dodatkowo jesteśmy do siebie totalnie podobni we wszystkim - jedyny wyjątek stanowi własnie kwestia seksu. Np. jeśli nachodzi mnie ochota, nie mam nawet wspomnień takich razy, które faktycznie chciałabym w głowie odtwarzać...
Na początku myślałam, że się rozkręci, gdy zejdzie z niego stres - błąd(mimo że minęło już dużo czasu+sytuacja materialna też zdecydowanie się poprawiła jakiś czas temu). Starałam się, wiele przeżył ze mną po raz pierwszy.
Zna moje upodobania i bardzo mu się podobają - lubię sama wychodzić z inicjatywą, uwielbiam sprawiać mężczyźnie przyjemność, lubię szczyptę bólu(ciut więcej czasem), lubię różne perwersje i zabawki, choć uważam że to żadne ekstremalne upodobania.
Niestety, mimo wszystkich starań, po czasie zaczyna brakować mi weny... On niby chce, a najlepiej jeśli to ja bym zaczynała za każdym razem. Nie potrafi mnie uwodzić. Stara się, ale ja nie czuję w nim tego "powera" seksualnego, nie potrafię przez to tak do końca odbierać go jako mężczyznę... Nie rozkręca się żadna atmosfera. Nawet gdy umawiamy się (choć to żałosne poniekąd...) na seksualny wieczór, to i tak często nic z tego nie wychodzi(spontanicznie tym bardziej).
Uwierzcie, szukałam sposobów, próbowałam, ale nie mam już siły. Uwielbiam seks, potrzebuję go, ale najczęściej po prostu cierpię, zagłuszam własne emocje, aby tylko nie wpaść na częstotliwość seksualną, neutralnie ile tylko mogę... ale ile tak można? Kocham, o zdradzie nie myślę(o ile ktoś by sugerował, odpowiadam od razu), ale ile można się poświęcać?
Pozdrawiam serdecznie i czekam na odpowiedzi
A jakie były motywacje Twojego wejścia w związek z nim?
3.5 roku i Ty nadal chcesz sie oszukiwać, że nie ma między wami pożądania (chemii).
O ile intymność da się wypracować, a zaangażowanie to kwestia decyzji, to pożądanie jest albo go nie ma.
Nie wiem dlaczego chcesz wyjść za niego za mąż, skoro kochasz go jak przyjaciela. Nie masz przecież w nim kochanka.
Może po drugiej stronie jest tak samo?
Oboje się męczycie. Może myślicie, że tak jest ok.
Bez pożądania nie uda wam się stworzyć stabilnego związku, prędzej czy później frustracja urośnie i coś będziecie musieli z tym zrobić.
Gorzej, jeśli działać w tych sprawach będziecie musieli kiedy będą już dzieci i będziecie małżeństwem.
czytam czytam widzę że nie jestem sama mam podobny problem jaki opisujecie, jestem w związku z facetem i brak seksu ale też czułości. Jestem kobietą po przejściach mam 2 dzieci jestem po rozwodzie i chciałam mieć spokój w życiu . Myślałam że mam faceta z którym będę szczęśliwa kocham go bardzo nawet bardziej niż byłego męża jest dobry mówi że mnie kocha mieszkamy razem ponad pół roku kiedy sie spotykaliśmy to seks był tak raz na 2tyg. odkąd mieszkamy razem nic. Pytałam wykręcał się a to przemęczeniem ,bólem głowy że mu się nie chce wymówek tysiące (a podobno to kobiety często głowa boli) zaczełam czuć się beznadziejnie że nie jestem atrakcyjna (a jestem pomimo urodzenia 2 dzieci figura i wzbudzam zainteresowanie mężczyzn)przestałam czuć się kobieco nawet chciałam odejść wtedy powiedział że ma jakiś problem więc zaproponowałam tabletki tylko to chyba następna wymówka bo tabletek nie bierze ja nie chcę nalegać nic się nie zmienia zastanawiam się jak długo tak można żyć i czy dam radę narazie nie potrafię odejść od niego za bardzo go kocham . Seks może nie jest najważniejszy ale tak bez jeśli się kocha to się chce przytulać dotykać itd. Sama nie wiem co mam myśleć jak żyć ,co robić często mam zmienne nastroje czasem płacze i myśle sobie że tak nie powinno być ,mam wrażenie że widzi we mnie idealną kobietę w sumie tak twierdzi jestem nie zależna finansowo jestem dobra nie kłócę się gotuje piekę sprzątam on ma czego potrzebuje a ja chce czuć sie kochana czuć się kobietą beznadzieja....
On cię nie pożąda, ale z racji tego, że nie wie jak się wymiksować i w sumie z wygody (bo ustawiłaś się jak służąca, za cenę bycia z kimś w ogóle), coś tam cię jeszcze mami. Przejrzyj na oczy. W tych kwestiach faceci są zero-jedynkowi .
Dziękuję za szczere i wyczerpujące odpowiedzi, choć przykro się robi, gdy czyta się, że tyle osób ma podobny problem.
Odnośnie seksu a czułości - czułości są, w zasadzie każdego dnia, seks tak jak opisałam. Po prostu często wygląda to tak, jakby doba była za krótka, żeby coś "podziałać". Często ja lub też partner w ciągu dnia wspominamy o tym, że mamy chęć, że trzeba wygospodarować trochę czasu dla siebie, ale rzadko się udaje - mija dzień, zaraz noc, spać i znów "to może jutro?". Czasami jest jednak też tak, że on wykonuje wobec mnie znaczące gesty, ale wtedy to ja jakbym się zamykała(przez to że po czasie mam wrażenie, że znów się nie uda), mimo iż bardzo tego chcę. Tu znów mój błąd, że tak reaguje, choć staram się nie.
Ale żeby się nie powtarzać, a odpowiadać.
Co do pytania o jego upodobania - owszem, dużo o tym rozmawialiśmy, w zasadzie od początku związku. Znał też moje doświadczenia, a ja jego. Poczuwa się do "moich klimatów", sam potrafi o tym wspominać, więc nie ja to narzucam. Oczywiście jest to raz na jakiś czas, bo spokojny seks też wchodzi w grę bez problemu jak dla mnie.
I tu właśnie znów dochodzę do sedna, którym jest częstotliwość a nie sposób/poznanie/itd. Fakt faktem, brak pożądania wchodzi w grę, choć tutaj bardziej winiłabym chyba siebie... Niestety, bywa tak, że jedynie trochę alkoholu jest mnie w stanie nastroić na niego. Wiecie, też jakiś czas musiałam i chciałam wiele rzeczy mu pokazać i nauczyć, ale nieraz chciałabym się po prostu przy tym odprężyć i wyluzować - żeby przejął kontrolę.
Wiem również, że nigdy nie będzie idealnie, więc raczej na tym chciałabym polegać, cieszyć się tym, co jest i świadomie to rozumiem. Tylko tu znów nasuwa się pytanie może ciut innej natury - jak zmienić siebie czy też swoje potrzeby.
Załamywać się nie planuję, a takie rozpisanie problemu, rozłożenie na czynniki pierwsze + porady są bardzo cenne i dają do myślenia.
Znów się rozpisałam, ale chyba odpisałam ogółem na posty
A jakie były motywacje Twojego wejścia w związek z nim?
3.5 roku i Ty nadal chcesz sie oszukiwać, że nie ma między wami pożądania (chemii).
O ile intymność da się wypracować, a zaangażowanie to kwestia decyzji, to pożądanie jest albo go nie ma.
Nie wiem dlaczego chcesz wyjść za niego za mąż, skoro kochasz go jak przyjaciela. Nie masz przecież w nim kochanka.
Może po drugiej stronie jest tak samo?
Oboje się męczycie. Może myślicie, że tak jest ok.
Bez pożądania nie uda wam się stworzyć stabilnego związku, prędzej czy później frustracja urośnie i coś będziecie musieli z tym zrobić.
Gorzej, jeśli działać w tych sprawach będziecie musieli kiedy będą już dzieci i będziecie małżeństwem.
Hej, dzięki za odpowiedź i pytania
Oboje chcieliśmy stabilnej relacji, dogadaliśmy się w większości kwestii praktycznie od razu, co trwa do teraz. Oboje od początku szczerze dbaliśmy o siebie nawzajem.
Nie chcę się oszukiwać. Jestem świadoma, że nigdy tak naprawdę nie był to wulkan namiętności, ale myślałam i myślę, że nie tylko tym człowiek żyje.
Zgodzę się też, że zaangażowanie + intymność da się ogarnąć. Dodajemy do tego czułość i swobodę w swoim towarzystwie. Plus to że jest dobrym człowiekiem, a szczerze mówiąc, ja też bym chciała taka być. Niestety, przez wspominane potrzeby nie czuję się dobra...
nigdy tak naprawdę nie był to wulkan namiętności, ale myślałam i myślę, że nie tylko tym człowiek żyje.
To jest twój (tak TWÓJ) życiowy błąd -- poglądy marginalizujące znaczenie seksu.
Coś w stylu "Nigdy nie byłam fanatykiem jedzenia, myślałam, że miłość wystarczy, ale teraz chodzę głodna, nie mam pieniędzy na bułkę...".
... jest dobrym człowiekiem, ..... Niestety, przez wspominane potrzeby nie czuję się dobra...
No widzisz co masz w głowie napchane.. uważasz, że seks jest zły, niemoralny, a Tobie tego brakuje.
Wg mnie:
-- jeśli dwoje ludzi nieco rozmija się intelektualnie, ale się kochają i mają dobry seks -----> mogą ze sobą żyć...
-- jeśli dwoje ludzi jest dla siebie super partnerami, przyjaciółmi, nie kochają się do szaleństwa, ale mają dobry seks -----> mogą ze sobą żyć
-- jeśli dwoje ludzi jest dla siebie super partnerami, kochają się, ale nie ma seksu ------> nie będą ze sobą szczęśliwi
Ja nie wiem dziewczyny..., ale jeśli wy jesteście w związkach, wychodzicie za mąż, bo facet jest.... DOBRY, to ja nie wiem . Mężczyzna, z którym chcecie iść przez życie powinien was fascynować, kręcić, inspirować, tak żebyście go chciały za tyłek szczypać i turlać się z nim w pościeli - przynajmniej na początku
. A tak.., bo jest dobry...O matko! To chyba musi być kastracja dla mężczyzny, przeglądać się w takich oczach.
Niestety, potwierdzam, że jest wiele kobiet, które wychodzą za mąż z rozsądku, albo na zasadzie kochania "po przyjacielsku". A później dramaty, jak zdradzają i zostawiają rodzinę dla tego, przed którym nagle zmiękły im kolana i już się nic nie liczy .
Panowie chyba rzadko kiedy oświadczają się, kiedy kobiety nie pożądają.