Witam! Jestem świeżą "netkobietą". Borykam sie z pewnymi problemami ale po kolei...
Mój pierwszy związek (2,5 roku). W skrócie - partner oszukiwał mnie, dochodziło do agresji słownej i psychicznej, szantaże, zastraszanie itd. Ostatecznie dowiedziałam się pod koniec naszego związki od jego rodziców (!) że byłam przez cały czas okłamywana- ex miał problemy psychiczne, huśtawki nastrojów, ataki złości (rzucanie stołem,uderzenia pięścią w ścianę,agresja wobec rodziców i wiele wiele innych), ale nie zamierzał się leczyć. Dopiero przy mnie przyszło ukojenie, dlatego też prawda była tak skrzetnie ukrywana. Jednak z czasem i ja nie wystarczałam- stałam sie jego ofiarą. oczywiście kiedy wszystko wyszło na wierzch- nie zastanawiałam się długo. Wzięłam nogi za pas. Były za jakiś czas wrócił- kiedy zdarzyłam stworzyć nowy związek, sprawa miała zakończyc się w sądzie, o zakaz niezbliżania ale ostatecznie poszłam na kompromis.On znika z mojego życia, natomiast ja zapominam o ostatnim wybryku jakim było wypisywanie do nowego chłopaka różnego rodzaju oszczerstw, gróźb itd.
Następnie przejdę do nowego związku. Początek istny z bajki. Niestety nie zawsze kończy się happy endem. Wyszło iż był uzalezniony od alkoholu, narkotyków i hazardu. A co gorsze- schizofrenia. Co prawda leczona, dała mi cień nadziei na normalne życie. Jednak mieszanka środków odurzających z antydepresantami zakończyła się na odwyku, w zakładzie zamknietym. Po drodze zdarzały się epizody pobicia. Dziś przyznaję- byłam współuzależniona i mówię to w pełni świadomie. Pocieszające jest to,że jestem zywym przykładem, iż z takich sytuacji idzie wybrnąć. Nie było to łatwe, ponieważ nasza znajomość trwała 2 lata. Można sobie wyobrazić jakie to było ciężkie. Żyłam z uzależnionym schizofrenikiem, który jak miał dzień, zdobył się na małe empatyczne gesty, natomiast jeśli coś poszło nie tak- potrafił uderzyć, wyzwać i szantazować. Z lęku pozrywalam wszystkie kontakty. Moi przyjaciele wyciągneli rękę i dzięki nim cało fizycznie przeszłam piekło, choć z depresją.
Przechodząc do sedna- Moje 2 związki to była istna katastrofa. Skorzystałam z pomocy psychologów, bo ot co, po to są ci ludzie, aby nam pomagać. Stwierdziłam,że chcę zacząć kolejny związek, tym razem zdrowy. Mój teraźniejszy partner to naprawdę świetny mężczyzna ALE ma toksycznych rodziców. Egoistyczny ludzie, nie dający nam praktycznie żyć. Jestesmy dorosłymi ludzmi, chcemy mieszkać ze sobą, ale ci ludzie robią wszystko, aby mój chłopak najlepiej przykuł sie do nich i został do końca zycia z nimi. Próbowaliśmy wszystkiego, rozmowy, obiadki, odwiedziny- dosłownie nic nie skutkuje. Traktują go jak gówniarza 10letniego. Po ostatniej akcji kiedy usłyszałam dośc nieładne słowa pod moim adresem, uniosłam sie honorem i powiedziałam chłopakowi,że to są jego rodzice. Wychowali go, nie chce aby wybierał bo nie mam prawda tego żądać. Ja sie poddaje bo nie mam szans, wykańcza mnie to znowu psychicznie, tym bardziej że moi rodzice traktują go jak syna. bardzo mnie to boli bo obiecywał wiele razy rozmowe, za każdym razem przedstawiał ze wszystko super, przychodzilo co do czego, a tu sie okazywalo,że powiedział to dla świętego spokoju. Nie mam siły tak żyć. Powiedziałam chłopakowi,że odchodzę, tak sie nie da zyć. Nieustąpił, obiecał że z nimi pogadał. znowu to samo, powiedział mi co innego, a znowu prawda była inna. Oni nic a nic sie nie zmienili i jak sie wpieprzali tak nadal to robią. z jedną różnicą- probują go kupić, auto itd, a on tego nie widzi. Nie dam rady tak, prosze o poradę bo nie wiem co robić..
Po pierwsze: Nie wrzucaj wszystkich facetów do tego samego worka, każdy jest inny:)
Po drugie: Jeżeli pracujecie i macie możliwość razem to wyprowadźcie się i zamieszkajcie wspólnie i skończą się problemy z rodzicami
nie mam zamiaru wrzucać ponieważ wiem,że nie każdy jest taki
Chce tak zrobić, owszem pracujemy. Jednak on bardzo zwraca uwagę na to co powiedzą jego rodzice i nie broni mnie w tej sytuacji. Jest mi ciężko ponieważ to ja chciałam się wyprowadzić do jego miasta. Nie mam zamiaru prowadzić sporów z jego rodzicami- naprawdę nie chodzi mi o to. Wolę sama się osunąć w cień niż zaburzać mu cały rytm. Natomiast skoro tak mnie kocha i nie chce mnie stracić, nie powinien stać biernie. Boli mnie bardzo,że jego rodzice NAWET mówią mu kiedy mamy sie spotykać. To jakiś obłęd jest. Obiecuje zmiany itd, ale przyjdzie co do czego- a ja wyprowadzę sie do obcego miasta i co dalej? też tak będzie?