Za 10 dni ślub. Za nami setki rozmów, łez, nerwów.
Kochamy się, wiem to, czuję.
Ale i się boję. Boję się, że nie jestem najważniejsza.
Moja tesciowa:
Z jednej strony miła babka, nigdy nie odmowi pomocy czy wspolnej kawy. pogada, doradzi gdy trzeba.
Z drugiej strony despotyczna, uparta kobieta. Musi byc tak jak ona chce. Wychowala meza i synow tak, ze wszystko musza robic pod jej dyktando. Z racji iz synowie pracuja w rodzinnej firmie i rano musza byc w domu rodzicow po sluzbowe auta - jest spowiedz i zdawanie relacji co sie dzieje u dzieci w domu. Kobieta, ktora nie uznaje sprzecwiu i na kazda jego probe reaguje krzykiem, argumentem BO JA TAK MOWIE, tudziez fochem. Wiecznie na xanaksie, od 30 lat pod kocem przy serialach na utrzymaniu meza pantoflarza.
Potrafi zrobic mojemu narzeczonemu awanture o usadzenie gosci weslenych, bo ona juz zaplanowala gdzie ma kto siedziec, potrafi oburzyc sie na mnie o to ze podczas ich wizyty wsunelam nogi pod koc, czy tez obrazic sie na tydzien z powodu usadzenia jej po lewej a nie prawej tak jak chciala stronie sali weselnej. Jest kserokopiarka - kupuje i robi wszystko na moj wzor. Na szczescie z marnym skutkiem. Mam jej serdecznie dosc i tak jak na poczatku jeszcza ja lubilam tak z biegiem czasu nie chce miec z nia nic do czynienia. Ot, ewentualnie tyle ile musze.
Moj przyszly maz:
Kocha mnie. Wiem to. Ale jest wychowany przez matke psychopakte, ktora zamiast pepowine odciac to owinela mu ja wokol szyi. Zawsze rywalizowal z bratem o jej wzgledy - byl mlodszym synem, a ten starszy zawsze byl numerem jeden. Jego starania zawsze spełzały na niczym. Traktował matke jak wyrocznie. Na poczatku zwiazku potrafil wyjsc z domu naszego bo trzeba mame zawiezc na paznokcie (matka ma prawko ale jest leniem i woli miec sługusów-synków). Aktualnie wiele procederów zostało już wywalonych z zycia. Ale nie potrafie odciac go od niej całkowicie. Rozumiem, ze nie stanie sie to od razu. Bo ona ich psychike wypaczała przez lata wiec ja teraz nie zmienie go w miesiac. Widze szanse, bo zmiana w jego zachowaniu i tak jest juz duza. Ale brakuje mi juz srodkow.
Gdy kilka dni jest dobrze bo matka ma focha i on tam n ie jezdzi, przychodza mdni takie jak dzis, ze zamiast jechac ze mna po rzeczy na slub to MUSI zawiezc mame na przymiarke do krawcowej, bo PROSIŁA (problem w tym, ze ona nie prosi).
Jak stopniowo odcinac ta pepowine ?
Nastala sytuacja, ktorej bardzo sie obawialam. Do slubu 10 dni. A ja jestem zazdrosna o jego matke. To ma byc MOJ Maz, juz nie synek mamusi. Jestem zazdrosna bo czuje, ze ja nigdy nie bede darzona takim uczuciem jakim darzy swoja matke. Mimo ze wiem, ze to apewne nie uczucie a patalogiczne przywiazanie.
Potrzebuje obiektywnego pogladu na ta sprawe.