witam jestem tutaj nowy, nigdy nie przeglądałem tej strony aż do dzisiaj. Mam 30 lat. W zeszłym roku w marcu odnowił
mi się kontakt z moją koleżanką z liceum(z jej inicjatywy)(w szkole przez krótki okres byliśmy parą) po ponad
5 latach od naszego ostatniego spotkania. Zaczęło się niewinnie od rozmów czasami do drugiej, trzeciej w nocy. Z
każdą rozmową oboje coraz bardziej się otwieraliśmy, opowiedziała mi że nie jest szczęśliwa w małżeństwie(staż
4 lata od dwóch jest do dupy z jej strony, mówiła mi że gdy przyszedł czas ślubu posłuchała rozumu i rodziny a nie
serca). Pewnego dnia spotkaliśmy się (ona przyjechała do mnie), nie było seksu, tylko całodniowa rozmowa w cztery
oczy. Od tego spotkania nie mogliśmy się przestać kontaktować, telefony smsy messenger etc. Na następnym naszym
spotkaniu doszło do zbliżenia (było wspaniale dla nas obojga) znów rozmowa do białego rana, przytulanie,
wspominanie. Nie sądziłem że nasza znajomość przerodzi się w coś głębszego (ona z resztą też), nasz kontakt się nie
urwał, wręcz przeciwnie wzmocnił. Rozmawialiśmy o wszystkim, spotykaliśmy się kiedy tylko mogliśmy, potrafiliśmy
przejechać setki kilometrów żeby pobyć ze sobą parę godzin. Wspieraliśmy się nawzajem w ciężkich chwilach,
radowaliśmy się w tych lepszych normalnie raj. W sierpniu zeszłego roku powiedziała mi że mnie kocha, odwzajemniłem
jej słowa, a nie rzucam ich pochopnie do każdej która się nawinie. Zaczęliśmy rozmawiać o nas czy możemy być razem
czy to wszystko co się dzieje ma sens. Doszliśmy do wniosku że ma i że chcemy być razem i budować spólną
przyszłość. Spotykaliśmy kiedy tylko mogliśmy, temat rozwodu powracał coraz częściej, zapewniała mnie że jest w
trakcie rozmów z mężem że potrzebuję czasu, nie potrafi od tak wszystko zostawić. Boi się tego wszystkiego, boi się
reakcji rodziny przyjaciół znajomych etc. Pomimo jej zapewnień że z mężem oprócz mieszkania nic jej nie łączy,
coraz bardziej zaczęło mnie wkurzać że nie załatwiła tej sprawy. Każde święta, chrzciny, komunia gdzie jest razem z
nim doprowadza mnie na kres wytrzymałości. Jestem na skraju, nie wiem co począć, pewnie stąd ten post.
Jestem ciekaw czy ktoś był w podobnej sytuacji, jak się ona dla niego/jej skończyła? Warto czekać? Warto stawiać
ultimatum?(różne mogą być skutki takiego postawienia sprawy, jakby nie patrzeć w delikatnej sprawie). Odejść?