Potrzebuje pomocy od osób bezstronnych bo jestem rozdarta..
Ale od poczatku...
Mamy po 28 lat. Nasze początki były ciężkie, on zraniony po długoletnim związku, chciał ale bał się zaangazowac. W końcu się udało - wielkie buum. Sam przyznał że się zakochał, że oszalał. Było cudownie. Szybko zdecydowaliśmy, że razem zamieszkamy.
Nagle zaczęło się psuć, nigdy się nie kłóciliśmy jednak ja znowu zaczęłam czuć od niego dystans. Dużo rozmawialismy, obiecał, że zniszczy mur który znowu zaczął tworzyć, że będzie jak kiedyś ale było tylko gorzej.
Zdecydowałam, że odejde. On sam przyznał, że tak będzie lepiej, że on sam musi najpierw poukladać sobie wszystko w głowie, że widzi że mnie krzywdzi i nie jestem z nim szczęśliwa. Powtarzał, że czuje się jak idiota że pozwala mi odejść, bo nigdy nikogo takiego nie znajdzie ale nie jest w stanie uporać się teraz ze swoimi uczuciami. (dodam że z nikim nie mógł stworzyć związku przez 3 lata od rozstania. byłam pierwszą osobą która darzył uczuciem).
Minęło pare dni, pare dni totalnie zalanych łzami.
Wczoraj się widzieliśmy, poprosił o spotkanie. Spedziliśmy pół nocy na rozmowach, czułam się najszczęśliwsza na świecie w jego ramionach. Powtarzał że ciągle o mnie myśli, że okrutnie tęskni i że boi się że na zawsze straci kogoś kto jest dla niego ważny. Pytał czy może spróbujemy jeszcze raz, że on pojdzie do psychologa żeby pozbyc się barier które nie pozwalają mu w pełni oddać się uczuciu.
Kiedy pytałam go czego on tak naprawde chce odpowiadał że mnie, ale nadal nie usłyszałam że mnie kocha.
Prosiłam o urwanie kontaktu, że nie mogę zyć w takiej niepewności ale nie wiem czy dobrze zrobiłam..
Czy dac mu jeszcze troche czasu i wtedy się odezwać i upewnić czy coś się zmieniło?
Czy po prostu odpuścić i starać się zapomniec o cudownym facecie?
Myślicie, że jest co ratować?
Liczę na szczerość, nawet tą bolesną.