Witam!
Zauważyłam u siebie, myślę, że można powiedzieć, pogłębiający się problem. Otóż, mam problem z nawiązaniem relacjami z dziewczynami/kobietami. Na studiach mieszkałam z pewną dziewczyną, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, świetnie się dogadywałyśmy, wspaniały czas. Jednak ona mnie w pewnym momencie źle potraktowała, musiałam zerwać znajomość z chwili na chwilę. Mam wrażenie, że od tamtego czasu nie potrafię otworzyć się na inne dziewczyny, chociaż bardzo chcę to nie daje rady...W międzyczasie również spotykałam się z kilkoma dziewczynami, miałam nadzieję, że narodzi się z tego fajna relacja (już nie dążę do przyjaźni ale do jakieś normalnej znajomości) jednak też nie wyszło. I znów się sparzyłam.
Nie rozumiem dlaczego z mężczyznami mam zupełnie inaczej. Uwielbiam kumpli mojego narzeczonego. Potrafię sama się z nimi spotykać i rozmawiać godzinami, bez żadnego stresu, jest naturalnie i tematy się nie kończą. I z innymi, przypadkowo spotkanymi mężczyznami jest tak samo - gdy nawiąże się jakaś rozmowa w sklepie, ktoś mnie zaczepi na uczelni itp jeśli to jest facet to rozmowa przebiega spontanicznie a jeśli to już jest kobieta (nawet pani w dziekanacie lub pani na rozmowie kwalifikacyjnej) to z marszu jestem wycofana. Nawet na mieście, gdy idę z moim narzeczonym i on spotka jakąś koleżankę z którą idziemy dosłownie chwilę to ja już jakby jestem "w cieniu" i mam jakiś wewnętrzny stres. Ciężko jest mi to wytłumaczyć. Tak samo gdy na imprezie są jakieś dziewczyny kolegów mojego narzeczonego, to mimo, że nie chcę w ten sposób myśleć od razu pojawia się w głowie "Ojej ale będzie drętwo". Po ogólnych tematach nie mam z nimi o czym rozmawiać, nie jestem typem dziewczyny, która może godzinami rozmawiać o kosmetykach i plotkować - męczy mnie to. I rozmową z nimi także jestem umęczona, wydaje mi się, że się do niej zmuszam i "wychodzę z siebie" aby tematy (na które nie mam ochoty rozmawiać) się kleiły.
Na uczelni mam takie małe grono dziewczyn z którymi trzymamy się razem ale to nie są relacje indywidualne - jeśli wychodzimy na kawę między zajęciami to wszystkie razem, one dojeżdżają do mojego miasta, więc widzimy się tylko w dni szkoły. Myślę, że mnie lubią bo tak naprawdę nie zdążyły poznać (tak jak ja je). Jest fajne i sympatycznie bo widujemy się rzadko i w sumie łączy nas tylko szkoła.
Dodam, że z moją mamą i siostrą mam wspaniały kontakt, przez całe życie jesteśmy w bardzo dobrych kontaktach, mam wrażenie, że to jedyne kobiety, którym mogę zaufać i w których towarzystwie dobrze się czuje.
Nie mam pojęcia jak mam się przełamać i nie odczuwać tego wewnętrznego stresu wobec kobiet, bo to jest źródło mojego smutku. Chciałabym mieć koleżanki, chciałabym żeby było normalnie a efekt jest taki, że czuję się samotna.