Mam 19 lat i rok temu, od razu po maturach wyjechałam za granicę, żeby zarobić na studia, na które teraz się wybieram.
Kiedy wyjeżdżałam, zostawiałam w Polsce, dwie osoby na których strasznie mi zależało. Pierwszą osobą był mój kolega z liceum, a drugą dojrzały 38-letni facet, którym byłam strasznie zafascynowana, a praktycznie nic mnie z nim nie łączyło, oprócz przypadkowych spotkań z racji wykonywanego przez niego zawodu.
Podczas pobytu za granicą, postanowiłam zmienić się zewnętrznie bo myślałam, że to zwiększy moje szanse na związek ze wcześniej wspomnianym kolegą. Przez cały ten czas całkowicie nie myślałam o Wiktorze (tym drugim)
Kiedy wróciłam, dziwnie przestało mi zależeć na moim koledze. Zrozumiałam, że skoro wcześniej nie zwracał na mnie uwagi, a teraz gdy się zmieniłam pragnie czegoś więcej, świadczy to o tym, że nie szanuje mnie za to jaka jestem, tylko za to jak wyglądam To spowodowało, że postanowiłam ograniczyć to do poziomu koleżeństwa.
Przypadek sprawił, że z powodu moich problemów ze zdrowiem, doszło do mojego spotkania z Wiktorem. Jego widok, sam uśmiech i wzrok znowu obudziły we mnie ogromny wulkan emocji. I poszło... Na odchodne rzuciłam tekstem "Za taką pomoc, należy się chociaż kawa", on odpowiedział "Oj z moim kalendarzem, będzie trudno". Po wszystkim uświadomiłam sobie, że to co powiedziałam, było niczym podryw z poradnika dla przedszkolaków , a jego odpowiedź, no cóż sama grzeczność. Spaliłam buraka i koniec.
Jakiś czas po, spotkałam się z nim, no cóż, też przypadkowo. Po moim 'dzień dobry' chciałam zwiewać jak najszybciej, ale on zatrzymał mnie i zapytał jak tam z moim zdrowiem, czy się dobrze czuje. Rozmowa jakoś tak się potoczyła, że wypomniał mi moją obiecaną kawę i sama nawet nie wiem jak do tego doszło, że się na nią umówiliśmy.
Spotkanie z popołudniowego przesunęło się na wieczorne, a kawa zamieniła się na lampkę wina. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze na spotkaniu z kimś. Na początku rozmowa była sztywna, bo trudno rozmawiać z kimś kogo się dobrze nie zna, ale jestem bardzo zabawną i rozgadaną osobą, dlatego przejęłam inicjatywę. Rozmawialiśmy jakbyśmy się znali mnóstwo lat, żarty, śmiechy, czasem gryzłam się w język, żeby w te euforii nie powiedzieć głupoty. Zrozumiałam, że jest cudownym facetem i wszystkie wyobrażenia o tym jaki jest, znalazły wreszcie potwierdzenie w rzeczywistości. W końcu wyjawił fakt, na który czekałam, że ma partnerkę (udawałam zaskoczoną, ale dobrze o tym wiedziałam). Dziewczyna ma 25 lat, a różni nas to, że ja do niego naprawdę coś czuje, a ona czuje przyciąganie jego portfela. Po te informacji zrobiło się trochę niezręcznie, więc zaproponowałam, żebyśmy się pożegnali. Wyszliśmy na zewnątrz, ja podziękowałam i powiedziałam, że było bardzo miło. Zapytał, czy chce wracać sama do domu i że może mnie odprowadzić, a ja jak najszybciej postanowiłam odejść.
Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia co mi strzeliło do głowy, ale cofnęłam się, wróciłam do niego i pocałowałam go w policzek, on lekko mnie objął a ja w pełni świadoma co właśnie wyczyniam, postanowiłam tym razem iść prosto do domu. Przez tą chwile czułam się jakbym grała w scenie z "Nigdy w życiu" kiedy całowali się w deszczu . Tylko że w moim przypadku chyba nie mogę mieć nadziei na tak szczęśliwe zakończenie jak postacie z filmu.
Niby dorosła ze mnie baba a taka głupia. Sama jestem w szoku, że tak łatwo dałam się ponieść emocjom. A poza tym nie uszanowałam tego, że on już do kogoś należy, tylko rzuciłam się na niego. Jak wy to wszystkie widzicie? Ja nie jestem z siebie dumna, ale z drugiej strony czuję ogromne spełnienie i radość z faktu, że stało się coś na co tyle czekałam.