Witam wszystkich! Na wstępie przepraszam, jeśli dodałem post do niewłaściwej kategorii. Moim problemem jest przytłaczająca mnie samotność. Powody tego stanu są różne i nadają się do różnych działów na tym forum. Przepraszam też, że będąc mężczyzną piszę na forum dla kobiet. Czytam jednak tę stronę od dawna i widzę, że jest tutaj wysoki poziom merytoryczny dyskusji. Zresztą już kiedyś tutaj się udzielałem. Dodam, że mam 27 lat.
Ogólnie rzecz biorąc moim problemem jest samotność. Nie mam przyjaciół, znajomych, dziewczyny, poza Mamą nie mam też rodziny. Jeszcze jak chodziłem na studia, nie przeszkadzała mi to bardzo. Starczał mi kontakt z ludźmi ze kierunku. Jednak po zakończeniu studiów (w 2013 r.) samotność zaczęła mi doskwierać dużo bardziej. Od tego czasu mam też ogromne problemy ze znalezienie stałej pracy. To jeszcze bardziej mnie „dołuję” psychicznie. Aktualnie jestem w takim stanie, że nie jestem w stanie chodzić do pracy, ani nawet na rozmowy kwalifikacyjne. Stopniowo pracowałem w co raz bardziej „gorszych” profesjach. Z początku pracowałem w zawodzie, potem w urzędzie skarbowym, później już tylko w magazynie. Teraz nie chcą mnie nawet przyjąć do roznoszenia ulotek (potrzebują głównie studentów). Wiem, że żadna praca nie hańbi. Stąd jestem w stanie pracować wszędzie. Ale z doświadczenia wiem, że nigdzie się nie dam rady. W każdej pracy, prędzej czy później, uznawano że się nie nadaję. Do tego ciągła presja, przezywanie od debili, nieudaczników, itp. powoduję, że boję się teraz iść nawet na rozmowę kwalifikacyjną. Najgorsze, że sam nie wiem, co chciałbym robić. Od 1,5 roku chodzę jeszcze do studium (trwa ono w sumie 4 lata). Przez to większość pracodawców nie chcę nie zatrudniać, ponieważ nie jestem dyspozycyjny. Zawsze pasjonowałem się muzyką. Stąd poszedłem do studium artystycznego o profilu, który mnie interesował od dziecka. Jednak zdaję sobie sprawę, że po jego ukończeniu i tak nie znajdę pracy. Nie widzę teraz sensu w niczym, co robię. Od dziecka (od 12 roku życia) jestem instrumentalistą i gram w orkiestrze. Od ponad 2 miesięcy nie chodzę na próby, ponieważ nie mam na to siły. Przez 15 lat grałem codziennie i regularnie chodziłem na próby. Teraz straciłem motywację. Śpiewam też w chórze. Dzisiaj mam próbę przed bardzo dużym i ważnym koncertem. Nie pójdę jednak na nią, ponieważ nie mam sił. Nikt tam mi nigdy nic nie powiedział złego, każdy się do nie odnosił życzliwie. Jednak nie mam ochoty się spotykać z ludźmi (pomimo tego, że lubię śpiewać i grać). Nie mam nawet siły wychodzić z domu. Najchętniej w ogóle bym nie wychodził z domu. Tym trudniej jest mi poszukać pracy i męczyć z jakimiś ludźmi codziennie 8 czy 10 godzin.
Jak już wspominałem, nie mam znajomych ani przyjaciół. Byłem raptem na kilku imprezach. Dodam, że zawsze byłem do tego praktycznie zmuszany (nie dało się wykręcić). Zawsze była to dla mnie męczarnia. Zawsze wszyscy byli dla mnie mili. Ja jednak nie potrafiłem się rozluźnić i myślałem, aby to się jak najszybciej skończyło. Jedyne wesele, na jakim byłem, to też była męczarnia. Nic nie zjadłem, nic nie wypiłem, z nikim nie tańczyłem ani nie rozmawiałem. Mam nerwicę natręctw. Nie piję w ogóle alkoholu i nie jadam w miejscach publicznych. Czasami chodzę głodny, ponieważ jedzenie jest danego dnia tylko w stołówce/restauracji (np. na wyjazdach). Ustawiam budzik na niepełne godziny np. 6:32, a nie 6:30. Zawsze kilka razy muszę się wrócić, aby sprawdzić, czy zakluczyłem dom albo samochód. Nie zmieniło tego nawet to, że na studiach musiałem jeździć na ćwiczenia terenowe. Byłem też za granicą na Erasmusie. Często wyjeżdżałem też z różnymi orkiestrami na zagraniczne koncerty i wyjazdy. Nie powodowało jednak, aby się otwierał na ludzi. Stresował mnie sam kontakt z ludźmi. Najgorsze jest to, że będąc dzieckiem (kilkunastoletnim) wszystko załatwiałem sam. Teraz nie jestem i nie potrafię załatwić wielu prostych spraw, np. w urzędach. To jest coś strasznego.
Kolejnym problemem, który powoduję moje „zamykanie się w sobie”, są moje problemy z własną seksualnością. Jest to część tego tematu, więc opiszę w tym dziale. Generalnie nigdy nie miałem dziewczyny. Najlepsze jest to, że do końca studiów (czyli do ok. 24 roku życia) w ogóle nie myślałem o dziewczynie. Nigdy nie potrzebowałem dziewczyny w powszechnym tego słowa znaczenia. Nie mam praktycznie potrzeb seksualnych. Nie oznacza to, że jestem osobą aseksualną. Jednak w związku nie wyobrażam sobie współżycia. Co gorsza, nie wyobrażam sobie nawet całowania ani przytulania. Nie znoszę, jak ktoś mnie przytula albo się o mnie ociera (np. w autobusie). Nienawidzę, jak ktoś mnie całuję w policzek (np. przy składaniu życzeń). Muszę się wtedy wytrzeć (nawet wtedy, jak mnie całuje atrakcyjna dziewczyna, która mnie się podoba). Z nikim się nigdy nie całowałem w usta. Jednak jest to dla mnie żadna przyjemność i na samą myśl mam odruch wymiotny. Nie rozumiem co może być przyjemne w tym, że ślina drugiej osoby dostanie się do mojej buzi. To jest coś okropnego. Nie widzę różnicy w całowaniu faceta, a całowania atrakcyjnej dziewczyny. Jest to równie obleśne. Równie straszna jest dla mnie sama myśl o seksie. Miałem już propozycje seksu (pomimo tego, że nie chodzę na imprezy, nie jestem przystojny, itp.). Jednak dla mnie to coś okropnego i nie wiem, jak to może komukolwiek sprawiać przyjemność. Jak czytam dział na tym forum o tematyce seksu, to aż mnie to przeraża. Po prostu w pewnym momencie nie mogę tego czytać. Nie rozumiem, jak można się przed kimś rozebrać. Ja nie potrafię się rozebrać przed facetami w szatni na siłowni. Mało tego, ja nie potrafię nawet rozebrać się od pasa w górę przed osobami tej samej płci (w dodatku takimi, które znam). Nie ogarniam rozumem, jak mógłbym zdjąć majtki przed kobietą. Przez całe życie nigdy w nikim się nie zakochałem ani nawet nie zauroczyłem. Miałem nawet taki okres w życiu, że umawiałem się przez Internet „na randki” z facetami. Ale było to zdecydowanie nie to. Obrzydzenie było zbyt duże, aby mogło do czegokolwiek dojść. Zresztą mnie zawsze podobały się tylko kobiety. Ale dla mnie szczytem byłby związek oparty na miłości platonicznej. Coś na wzór związku hetero romantycznego. Przez ostatnie 2 lata umówiłem się z przeszło 50 dziewczynami na spotkanie (niekoniecznie randki). Ale z żadną nic nie wyszło. Nie potrafiłem ich traktować jak partnerkę seksualną, ale raczej jak koleżankę. One to wyczuwały. Teraz piszę z dziewczyną poznaną na forum aseksualnym. W kwietniu pewnie się z nią spotkam. Problem w tym, że ja nie jestem w pełni aseksualny. Masturbuję się (przepraszam, że o tym piszę), ale głownie po to, aby się odstresować. Robię to najczęściej bezosobowo (tzn. nie wyobrażam sobie nikogo, nie muszę nic oglądać). Podsumowując, seks nie dość, że nie sprawia mi radości, to jeszcze kojarzy mi się z bólem i czymś nienaturalny. Znalezienie takiej dziewczyny wydaję mi się niemożliwe.
Najgorsze jest to, że chciałby mieć partnerkę. Czuję się bardzo samotny. Celowo piszę partnerkę, ponieważ nie szukam dziewczyny w ogólnym tego słowa znaczeniu. Chciałbym mieć dzieci. Doszedłem już do takiego stanu, że jakbym miał pieniądze, to „pozyskał bym” dziecko drogą nielegalną. Wiem jednak, że skrzywdził bym te dziecko w ten sposób. Jednak bardzo chciałbym mieć dzieci, nawet bardziej niż dziewczynę. Jest to jednak postawa bardzo egoistyczna. Strasznie boję się samotności. Powoduję to u mnie stany depresyjne. Boję się, że będę sam, nie będę miał do kogo „buzi otworzyć” oraz że nie będzie miał mi kto pomóc w chorobie. To jest główny bodziec, dla którego szukam dziewczyny.
Leczyłem się też u psychoterapeutów. Ale to nic nie pomaga. Interesuję się trochę psychologią. Stąd żaden lekarz nigdy mnie niczym nie zaskoczył i nie powiedział mi niczego, czego ja bym nie wiedział. To jest to samo, jak z muzyką. Jestem instrumentalistą i jeżdżę na warsztaty, które prowadzą wirtuozi mojego instrumentu z za granicy. Jednak oni też nie pokazuję ćwiczeń ani nie powiedzą mi czegoś, czego ja by nie wiedział. Żaden nie potrafi mi pomóc w problemach technicznych graniu, jakie mam. Tak samo jest z psychologami/psychoterapeutami. Żaden nie potrafi mi odpowiedzieć na moje pytania. Mówią wyuczone formułki, ale żaden nie wychodzi poza utarty schemat. Co gorsze, pogarsza to też mój stan. Jeden jak mi pokazał ćwiczenie oddechowe na odstresowanie, to do teraz nie potrafię sobie z tym poradzić. Cały czas myślę o oddychaniu i nawet w nocy nie mogę spać (ponieważ reguluję oddech). Stąd mój wniosek, aby trzymać jak najdalej od tego typu lekarzy.
Dziękuję, jak ktoś dotarł do końca mojego długiego postu. W sumie mógłbym napisać więcej. Ale nie mam czasu. Nie siedzę też często przy komputerze, więc odpiszę pewnie nieprędko. Mogę jednak powiedzieć, że mam już myśli samobójcze i nie wiem, co może mi pomóc. Jest to dla mnie sytuacja bez wyjścia. Nikt mnie nie rozumie i nie potrafi mi pomóc. To jest coś strasznego, ale tylko śmierć wydaję mi się wyjściem z tej sytuacji. Najchętniej położył bym się do łóżka i spał cały dzień. Dzisiaj mam ważną próbę, na którą cieszyłem się jeszcze w podczas Świąt. Było to takie podniecające uczucie, że będę mógł się spełnić artystycznie w trochę innej muzyce niż na co dzień. Ale na chwilę obecną nie mam siły, aby tam pójść. Tak mam z wieloma sprawami. Chciałbym, aby to był w końcu ostatni dzień i nie musiał już wstawać. Wszystko jest dla mnie takie męczące. Rzeczy, które sprawiały mi przyjemność, teraz mnie męczą i stresują. Czuję się chory i wiecznie zmęczony. Ciągle chce mi się spać, w nocy natomiast nie mogę zasnąć. Jeśli ktoś mi odpiszę, z góry dziękuję. Nie oczekuję "recepty" na moją sytuację. Ewentualnie tylko słów wsparcia.