Cześć wszystkim. Wiem, że takich wątków było już dziesiątki, ale bardzo potrzebuję konkretnego spojrzenia na moją sytuację, bo sama już nie wiem co robić. Od pewnego czasu nienawidzę swoich piersi. Taaak, od pewnego czasu, bo jeszcze do niedawna je lubiłam...
Zacznę od tego, że jestem bardzo filigranową osóbką. Mam 152 cm wzrostu i wymiary 81/57/81. Ważę 45 kg. No a co do piersi to są w rozmiarze 65B/C (mam 65 cm pod i 81 w biuście). Ogólnie wydawało mi się, że wyglądam dobrze - płaski brzuszek, proporcje figury zachowane. Aż do momentu kiedy nie usłyszałam od swojego mężczyzny, że mogłabym mieć większe piersi. Sytuacja wyglądała tak, że rozmawialiśmy o mojej koleżance, której pomagałam znaleźć dobrego chirurga plastycznego w celu usunięcia blizn pooperacyjnych. No i temat zszedł na to, czy chcielibyśmy coś w sobie zmienić. Powiedziałam, że ja na razie nie czuję potrzeby poprawiania niczego, że może kiedyś, kiedy ciało z wiekiem lub w innym wypadku straci na urodzie. I rzuciłam żartobliwie, że może on by chciał żebym coś zmieniła. Ja wiem, że się pytań na które nie chce się usłyszeć szczerej odpowiedzi nie zadaje, ale traktowałam to jako żart i nie sądziłam że usłyszę to co usłyszałam. A usłyszałam, zupełnie poważnie, że jestem piękna ale jeśli już miałabym coś poprawiać to mogłabym mieć większe piersi. Najpierw mnie zamurowało z zaskoczenia, a po chwili zrobiło mi się bardzo przykro. Bo skoro tak uważa, to znaczy że nie podobają mu się w obecnej formie a wszystkie komplementy na ich temat były zwyczajnym kłamstwem dla poprawienia mojego samopoczucia. Oczywiście zarzekał się po tym, że mój biust mu się podoba, że mam jaki mam i też jest fajny, że ma bardzo ładny kształt i jest jędrny, że jestem śliczna, że mam piękne ciało i świetny tyłek, że go podniecam, że traktuje mnie jako całość i taką kocha, bez względu na drobne niedoskonałości itd. itp. No taka klasyczna gadanina, żeby mnie udobruchać.
Od tamtej pory moja samoocena spadła na łeb na szyję. Aż mnie to zdziwiło, że jedna taka uwaga sprowadziła moje poczucie atrakcyjności do zera, bo wcześniej nie byłam jakoś specjalnie przewrażliwiona na punkcie wyglądu. Może chodzi o to, że padła ze strony człowieka, który sądziłam że mnie nie tylko w pełni akceptuje, ale też że mu się naprawdę podobam w każdym szczególe... Bardzo, uwierzcie, bardzo chciałabym mu wierzyć w to wszystko co mówił, w jego komplementy, ale nie umiem. We wszystkim teraz widzę fałsz, kiedy próbuje dotknąć moich piersi odsuwam jego ręce, to silniejsze ode mnie. Nie ma mowy, żebym mu je pokazała. Nie mam ochoty na seks, ani żadne pieszczoty. Zaczęłam nienawidzić swój mały biust, kiedy patrzę w lustro przy kąpieli to zbiera mi się na płacz. Próbuję, naprawdę, przetłumaczyć sobie, że przecież jeszcze niedawno go lubiłam, że był i dalej JEST ok, ale to nic nie daje. Ostatnio doszło do tego, że zwróciłam do sklepu fajną koronkową bieliznę, którą kupiłam trzy tygodnie temu, bo przecież moim małym, brzydkim piersiom żadne koronki nic nie pomogą. Chodzę w workowatych swetrach, byle tylko nie było widać mojej klatki piersiowej. Nawet znajomi zauważyli, że jestem jakaś przygaszona...
Poradźcie coś, jak odbudować swoją pewność siebie i polubić swoje cycki tak jak dawniej. Przecież taka reakcja jest nienormalna, przynajmniej dla mnie. Mój facet, już nie wie jak ma mnie przekonać do swoich słów, czy może ma już nic nie mówić. Szkoda, że nie pomyślał o konsekwencjach, zanim powiedział co powiedział...