Witam,
piszę tu do Was, ponieważ szukam jakiegoś pocieszenia, porady, słowa otuchy - że będzie dobrze. Nazywam sie Ola, mam 30 lat. Z Kamilem (moim rówiesnikiem ) poznałam się już ponad rok temu, parą byliśmy od marca zeszłego roku. Poznaliśmy się przypadkiem przez znajomych. Dziś już nie jesteśmy razem, ja zakończyłam "to" miesiąc temu, bo nie mogę kogoś trzymac przy sobie na siłę, z resztą Kamil chyba nie miał jaj, by samemu podjąć decyzję o rozstaniu. Przyczyną rozejścia było to, że "nie czuł ognia", zabrakło mu tego czegoś, mowił, ze w tym związku to ja jestem przed nim, nie jest w stanie mi powiedzieć, ze też kocha. A ja pokochalam, myślałam, że z wzajemnością, wiele na to wskazywało, przynajmniej ja tak to widzialam. Oczywicie o tym, ze chciał mnie zostawić dowiedzialam się przypadkiem, a miał wątpliwości juz od mniej więcej 3-4 miesięcy ( a może i wcześniej ), zabraklo mu odwagi, by zerwać? Kiedy mu to wygarnelam, stwierdził, ze chce to ratować, no ale nie wyszło...po dwóch tygodniach od tego momentu rozeszliśmy się, zakończylam coś, gdzie On dawał mi ochłapy uczuć, zaczął unikać, coraz rzadszy kontakt, coraz mniej spotkań i praktycznie zerowe zainteresowanie. Juz nie wspomnę o sexie, którego też unikał od jakiegoś czasu. I co... nie wiem co dalej, bo kocham, czuję się oszukana, bo nie był ze mną szczery od samego początku, nie mówił szczerze, co jest nie tak mimo, ze probowalam poznać przyczynę, to zawsze znajdywał wymówkę (a to praca i zmęczony, a to ciagle ktoś cos chce od niego, a to musi zostac w domu, a to przyjaciel miał problem....) Staral się to ratować, widziałam, ze chce, jednak zabrakło czegoś, chemii, motylków w brzuchu i szybszego bicia serca. Mimo, iz twierdził, że jestem wyjątkowa i na początku wszystko było super. Znów nie wyszło, kocham człowieka, który tego nie odwzajemnia, a dla mnie był kimś wyjątkowym, najlepszym, ze wszystkimi wadami. Dla mnie to uczucie było czyms zupełnie innym niz to, co miałam i czułam do tej pory do innych męzczyzn. Czułam spokój, bezpieczeństwo, chciałam, by był szczęsliwy i liczyło się dla mnie jego dobro. Jak teraz żyć? Jak zaufać ponownie, kiedy ktoś, kogo uważałam za przyjaciela wbił mi nóz w plecy? Nie winię go za to, że nie odwzajemnił uczucia, ale za to, że przegiągał to tak długo, nic nie powiedział... w końcu w związku są dwie osoby, a nie jedna. Nie chciałam być zdana na jego łaskę czy nie łaskę, gdybym wiedziała, że ma wątpliwości odeszłabym, a tak..... Może macie podobne doświadczenia? Jak to sobie poukładać w głowie, jak dalej pchnąć życie do przodu i zapomnieć?