Pierwszy raz będę zasięgać opinii na forum. Trochę dziwnie się z tym czuję, ale być może spojrzenie osób nie związanych ze sprawą, rzuci mi jakieś inne światło na wszystko.
Postaram się, jak najkrócej przedstawić, jak najwięcej faktów.
Ja - 25+, kilkuletnia córka - także już z jakimś bagażem.
W maju zeszłego roku, poznałam mężczyznę - dwójka dzieci, w trakcie rozwodu - żona odeszła po kilkunastu latach razem z dziećmi do innego faceta, zabierając z domu wszystko, co cenne (2 lata trwał jej romans do czasu aż zdecydowała się odejść). Temat ciężki, ale facet naprawdę był ok wobec mnie mimo takich przeżyć.
Ja byłam po nieudanym 2 letnim związku, trochę takim weekendowym (ze względu na pracę), gdzie przez 2 lata nie poznałam nawet rodziców partnera - co już mi nasuwało myśl, że raczej poważnie do mnie nie podchodzi. Powodem rozstania było wypalenie uczucia.
Sumując - oboje z jakimś bagażem, chociaż uważam, że On miał dużo cięższy.
Związek rozwijał się w dobrym kierunku. Poznałam rodzinę, jego dzieci, przyjaciół. W drugą stronę tak samo. Nie zamieszkaliśmy ze sobą oficjalnie, chociaż razem z córką bywałam u niego praktycznie codziennie łącznie z nocowaniem - nazwałabym to "pomieszkiwaniem". Córka go polubiła. Cały czas mieliśmy plany. Rozważaliśmy zamieszkanie razem już na serio po rozwodzie. Nie kłóciliśmy się, dobrze się dogadywaliśmy a wśród znajomych uchodziliśmy za fajnie dobraną parę, gdzie widać że oboje za sobą jesteśmy bardzo. I nagle wielkie bum. Z dnia na dzień, bez żadnego ostrzeżenia, powiedział że musimy to zakończyć. Powodów dawał multum - od totalnie bezsensownych (bo przez niego założonych 'z góry') typu - będę musiał więcej pracować, Tobie to się nie będzie podobać, będą zgrzyty... aż po 'coś pękło, wypaliło się...' Byłam w szoku strasznym, jakby mi ktoś nóż w plecy wbił. Jednocześnie powiedział, że czuje że nie chce ze mną tracić kontaktu, że zawsze mogę na niego liczyć i pomoże mi w każdej sytuacji, wręcz prosił byśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi. Wszystko zdarzyło się tydzień przed rozprawą. Przychodziły mi różne myśli do głowy - np że chce walczyć o żonę, co później okazało się bzdurą. Przeżyłam to okropnie, bo już wiele rozczarowań od życia dostałam i przy nim naprawdę uwierzyłam, że w końcu poukładam życie rodzinnie, wspólnie z kimś wartościowym. Po rozprawie zadzwonił do mnie, powiedział jak przebiegła i napąknął coś o kawie. Nastała około tygodniowa czy dwutygodniowa cisza, po czym odezwał się. Powiedział, że zżera go sumienie, że chciałby mi wyprostować wiele spraw. Spotkaliśmy się w końcu przy drinku. Sumując - sam nie wie czego w życiu chce, zablokował się na związek, przestał wierzyć w trwałe rzeczy... ogólnie nie ten człowiek, którego poznałam. Totalnie rozwalony.
Od tygodnia codziennie się odzywa, byliśmy wspólnie z moimi znajomymi na imprezie. W Walentynki przyjechał niespodziewanie z Raffaello cyt 'to dla Ciebie z okazji walentynek'... Zranił mnie tak bardzo, że powinnam czuć nienawiść a nie potrafię. Nie wiem czy byłabym w stanie mu zaufać ponownie, także nie mam parcia na jakieś "zejście" czy coś w tym stylu, jednak nie mogę się odnaleźć w tej sytuacji. Kiedy wypije zalewa mnie potokiem wyznań, że jestem dla niego najlepsza, że dziękuje mi że z nim wytrzymuję, że mam trudne wyzwanie i palnął też dwa razy, że nadal mnie kocha. Staram się nie brać tego do siebie - sądzę, że to procenty przez niego przemawiały... jednak nie ukrywam, że zostaje to w głowie. Popadam ze skrajności w skrajność - są momenty, kiedy myślę że przyjaźń może nam się udać a są takie, kiedy myślę - dam mu czas, niech ochłonie, odnajdzie się... Może nam się to kiedyś poukłada? Szczerze pierwszy raz w życiu mam taką sytuację - zawsze związek zakończony był zakończonym - nie utrzymuję z byłymi kontaktów (poza ojcem dziecka - to inna sytuacja). Tutaj nie umiem się odciąć, nie umiem do końca sprecyzować swoich uczuć... czuję skaleczoną miłość - bo pokochałam człowieka naprawdę prawdziwie. Nie umiem z niego zrezygnować a jednocześnie cała sytuacja emocjonalnie wykańcza mnie jak chyba żadna inna w życiu. Czy jest tu sens w ogóle dawać mężczyźnie czas na ochłonięcie i przemyślenie? Czy jest sens się przyjaźnić? Czy może najlepiej odciąć się z dnia na dzień, zacisnąć w bólu zęby i urwać kontakt... Może ktoś z Was miał podobne doświadczenia, zakręty życiowe? Nie wiem czego oczekuję - rady, oceny, czegokolwiek... Chętnie poczytam.