Witam.
Mam problem, pewnie jak większość ludzi na tym całym pokręconym świecie, ale chciałbym z kimś się tym podzielić, a tym bardziej poznać kobiecą opinię na ten temat, moja głowa podpowiada wiele, mam wiele różnych stron, więc wiele myśli. Tych mądrych i głupich, ale do sedna. Jestem pełnoletni, osoba, o której rozpisze się dalej jest ode mnie ciut młodsza, jedynie rok.
Wszystko zaczęło się od imprezy, na której w sumie znalazłem się całkiem spontanicznie. Najpierw miało mnie na niej nie być, potem w ostatniej chwili spóźniony przybyłem. Ona tam była, nie powiem, zrobiła na mnie wrażenie, ale starałem się tego nie okazywać, tym bardziej, że była tam ze swoim chłopakiem. Jednak to ona wszystko zaczęła, latała obok mnie, pokazywała wręcz swoje zainteresowanie, rozmawialiśmy. Doszło do jednej krępującej sytuacji, chciała się przytulić, zrobiłem niechętną minę, jakoś tam ją objąłem byle jak i tyle, nie lubię tak, tym bardziej gdy wiem, że jest kogoś. Sam nie chciałbym, żeby osoba na której mi zależy robiła za plecami takie rzeczy (karma, hahaha). Wtedy pomyślałem, po tej imprezie, że jest zwykłą niedojrzałą gówniarą, która lata za chłopakami, bawi się nimi. Byłem wręcz do tego przekonany, ale zerwała z nim. Czułem, że dyskretnie chce, żebym się nią zainteresował, ba. Sama do mnie napisała, niby o jakąś pierdołę, ale wiedziałem o co chodzi. Zaczęła się rozmowa i tak toczyło się to miesiąc, nawet dwa, rozmawialiśmy codziennie, smsowaliśmy ze sobą. Poznałem ją bliżej i zmieniłem o niej zdanie diametralnie. Potem przyszedł czas na spotkanie, sam to zaproponowałem, wsiadłem w swój zardzewiały złom i pojechałem do niej. Spędziliśmy naprawdę miłe chwile, spacerowaliśmy wieczorem po mieście, ale ona tak jakby nie czuła się szczęśliwa. Pytałem jej co jest nie tak, bo widzę, że coś ją gryzie, że jest taka obojętna, że może chce do domu, coś się stało, mówiła, że nie, że wszystko w porządku, więc przez resztę spotkania nie zwracałem na to uwagi i działałem dalej. Odwiozłem ją, wracając do domu napisała mi, że przeprasza, że naprawdę było świetnie i jej się podobało. Pomyślałem, okej. Pewnie to sprawdzian, ile wytrzymam czy coś. Kobiety to dziwne stworzenia, więc olałem tę sprawę. Dalej rozmawialiśmy, spotykaliśmy się, wszystko działo się stopniowo szybko, przeszliśmy do intymniejszych rozmów. Kiedyś pojechałem do niej, żeby powiedzieć jej że nie chcę jej traktować jako dobrą koleżankę, że zależy mi na niej i chcę ją poznawać codziennie, że chciałbym się zaangażować bardziej. Jestem uczuciowym człowiekiem, otwarcie mówię to co mówię i nie wstydzę się tego, choć jeszcze wtedy do końca nie wiedziałem czy to zakochanie czy tylko zauroczenie, ale z dnia na dzień zależało mi na niej co raz bardziej. Nie byłem nachalny, zawsze o wszystko pytałem, starałem się z całych swoich sił, przyjeżdżałem kiedy prosiła, spotykaliśmy się, dawała mi do zrozumienia, że jej zależy, że też chce się zaangażować, ba! Powiedziała mi to. Mówiła mało, ale zawsze miałem wrażenie, że nie jest ze mną do końca szczera, pytałem jej się dlaczego, mówiła, że po prostu tłumi to w sobie. W te ferie zabrałem ją na wycieczkę, było pięknie. Dolina, wokół lasy i skały a wszystko spowite zimową aurą, tam jej powiedziałem, że chcę być jej aniołem stróżem, pytałem czy myśli o mnie poważnie i czy chciałaby ze mną być, ona bez żadnego wahania uśmiechnęła się, zaczerwieniła i powiedziała tak. W tym samym dniu poznałem również jej mamę, sama to zaproponowała tak na spontanie. Pocałowałem ją tam pierwszy raz, to było coś wspaniałego, nie wiem, ale czułem się taki szczęśliwy, zawsze gdy była obok czułem piękne emocje. Wiedziałem, że jest ciężka, ale mówiłem jej, że to dobrze, wiedziałem, że jest wyjątkową osobą, całkiem inną jakie do tej pory poznałem, podobało mi się to w niej, ta tajemniczość i pewne zamknięcie w sobie, ale po czasie czułem, że powoli się otwiera. Bolało mnie to, że muszę czekać, ale rozumiałem ją. Do czasu. Od wtorku, wtedy gdy do niej napisałem dlaczego mnie unika w szkole, nie rozmawiamy w ogóle, nie przebywamy ze sobą, nie patrzy na mnie, ma totalne wyjebane od pewne czasu, napisała, że już sama nie wie czego chce, że potrzebuje czasu i przestrzeni, że to nie moja wina, że nie ma nikogo innego, że mam nie mówić, że to ja coś popsułem, żeby nie zwalać tego na siebie, tylko na nią. Pisała, "to ze mną coś jest nie tak, nie umiem być w związku", że jest zwykłą szmatą. Pytałem czy to koniec, napisała, że musi to sobie wszystko przemyśleć, że taka już jest, że potrzebuje czasu, choć czuję że spierdoliłem sprawę i to definitywny koniec, tylko nie wiem dlaczego. Jestem może inny niż wszyscy, przyzwyczajam się do ludzi, jestem emocjonalny i wrażliwy, potrafię kochać i bardzo lubić, taki typ kochanego misia, a nie typowego skurwysyna. To okropne poczucie winy, że mając szczęście tuż przed nosem, chwytając je za pysk jakimś cudem mi się wyślizgnęło. Nie rozmawiamy ze sobą od wtorku i nie sądziłem, że to tak mną wstrząśnie, że to tak może zaboleć. Płakałem, dużo myślałem i mam mętlik w głowie. Jedna strona mówi mi, że ona ma totalnie wyjebane, że nic do mnie nie czuje, że udawała, że zostałem zwyczajnie po ludzku oszukany (z resztą, nie pierwszy raz, jestem bardzo naiwnym człowiekiem), druga każe czekać na jej kolejny ruch, a trzecia mówi, żeby nie odpuszczać, dać jej chwilę czasu na ochłonięcie i wtedy po jakimś czasie do niej podejść i zwyczajnie porozmawiać. Co mam o tym wszystkim myśleć? Dziewczyna może się spłoszyła, ale jeśli naprawdę chciałaby ze mną być to raczej nie zraniłaby mnie, gdy coś się do kogoś czuje to się o tym mówi i takich rzeczy nie robi, a może właśnie ona nic do mnie nie czuje. Nie mam pojęcia, staram się mieć wyjebane, ale jest ciężko. Z każdym dniem jakoś ból się zmniejsza, ale zwiększa poczucie tęsknoty za jej słowem, dłonią, pocałunkiem jakimś dobrym słowem, gestem. Strasznie mnie to wzięło i teraz żałuję, bo strasznie cierpię.