Witam, postanowiłam założyć nowy wątek, ponieważ pomyślałam, że może jak się wygadam to choć trochę mi pomoże... Mam 31 lat, pierwszy raz nerwicy doświadczyłam tuż po 20 roku życia. Wcześniej kompletnie nie rozumiałam tej choroby, niestety moja mama miewała (i miewa) od czasu do czasu stany nerwicowe i pewnie po niej to odziedziczyłam. Wcześniej czułam się kompletnie beztrosko, radośnie i w ogóle wspaniale. Zaczęło się od długiego bezrobocia, po zdaniu matury poszłam na studia, ale nie mogłam znaleźć pracy. Dwa lata siedziałam w domu. Wszystko było dobrze do pewnego ciepłego letniego dnia. Właśnie sobie ćwiczyłam aerobik, gdy nagle wpadły mi do głowy jakieś natrętne bluźniercze myśli na temat Boga, Maryi. Ogólnie jestem wierzącą osobą, więc przeraziło mnie to, źle się poczułam, skoczył mi puls, nie mogłam złapać tchu, a przede wszystkim nie mogłam pozbyć się tych myśli. Tej nocy nic nie zasnęłam. Potem było niewiele lepiej, myśli wciąż mnie dręczyły, doprowadzały do płaczu i rozdrażnienia. Jakiś czas później przeczytałam w gazecie o tym jak jakiś chłopak zabił swoją matkę. Wówczas moje natrętne myśli zaczęły dotyczyć tego, że mogę zabić, skrzywdzić bliskich mi ludzi. Już sama nie wiedziałam co mnie bardziej przerażało, czy myśli bluźniercze, czy myśli "mordercze"... Trwało to jakiś czas, potem naczytałam się o schizofrenii i wizja tej choroby zajęła moją głowę, następnie dowiedziałam się, że pewien mój sąsiad usiłował popełnić samobójstwo i moje natrętne myśli miały kolejny temat... Po prostu zaczęłam się bać, że nie wytrzymam tego wszystkiego i coś sobie zrobię. Nie byłam z tym u lekarza, ale mówiłam w domu, co mi dolega. Miałam wsparcie w bliskich, ale u mnie w domu panowało przekonanie, że to wstyd iść do psychiatry i należy radzić sobie samemu. Byłam już na skraju, nie mogłam spać, a to dla mnie najdotkliwsze w całej nerwicy. Problemy ze snem od razu kojarzą mi się z chorobami psychicznymi i z tym, że mój stan widocznie jest już bardzo poważny. Nagle dostałam propozycję pracy, co prawda niewiele płatnej, ale blisko domu, pewnej, stałej. Podjęłam ją, ale oczywiście z największymi obawami, jak ja sobie poradzę w swoim stanie. Niespodziewanie praca okazała się dla mnie lekarstwem, nerwica minęła praktycznie z dnia na dzień, natrętne myśli również, wrócił spokój, dobry sen, radość i beztroska. Wreszcie się skupiłam na życiu, na chwili doczesnej. Miewałam różne wzloty i upadki, niepowodzenia, miałam i mam jakiegoś pecha w sprawach damsko-męskich, źle lokowałam swoje uczucia, albo nie potrafiłam zakochać się w kimś, kto był mną zainteresowany, albo ogólnie źle trafiałam. Właściwie tylko (aż) tym się martwiłam, do pełni radości brakowało mi tylko szczęśliwego związku, zawsze byłam rodzinna, chciałam mieć męża i dzieci. Poza jakimiś drobnymi spadkami nastroju miałam spokój od nerwicy na ładnych parę lat, aż do jesieni dwa lata temu. Wtedy miałam drobny wypadek, późnym wieczorem niechcący zraniłam się o pękniętą szybę w drzwiach. Zalałam się krwią i rodzice zawieźli mnie na ostry dyżur. Pamiętam, że przestraszyłam się tego. Z kolei za kilka dni moja mama miała mieć profilaktyczne badanie mammograficzne. To wystarczyło by w mojej głowie wiły się czarne scenariusze. Zaczęłam potwornie bać się raka, albo tego, że zachoruje ktoś z mojej rodziny. Latałam od lekarza do lekarza, żeby słyszeć potwierdzenia, że jestem zdrowa. Potem do raka dołączyło stwardnienie rozsiane i inne straszne choroby. Znowu stany lękowe, derealizacja, brak snu, rozdygotanie. Jednak mimo to wywiązywałam się ze swoich obowiązków, chodziłam do pracy, nie nawalałam. Niestety stan ten coraz bardziej mi dokuczał i w końcu udałam się do psychiatry, który przepisał mi lek Cital. Wykupiłam lek, ale nie brałam go jeszcze przez miesiąc po cichu licząc, że może mi w końcu przejdzie. Naprawdę strasznie nie chciałam brnąć w leki (( Strasznie się boję chemii, proszków, ogólnie nie choruję i nawet antybiotyków nigdy nie biorę. Niestety nerwica tak mi już dopiekła, że zaryzykowałam i zaczęłam brać leki. Oczywiście naczytałam się o katastrofalnych skutkach ubocznych leku, więc tylko czekałam, kiedy mnie dopadną. Lek rozkręcał się powoli, małą poprawę zauważyłam gdzieś po 1,5 miesiąca. Potem było coraz lepiej, aczkolwiek od czasu do czasu zdarzał się mały spadek. Wkrótce jednak zapomniałam o nerwicy, wróciła radość i skupienie się na chwili obecnej. Chodziłam również do psychologa przez jakiś czas, ale potem przestałam. Brałam jedną tabletkę Citalu rano. Miałam też zapisaną Hydroksyzynę. Zaczęłam się spotykać z chłopakami, niestety nic nie wyszło z tych związków, na szczęście nie wpłynęło to wtedy na mój nastrój. Zapisałam się na taniec, oprócz tego ćwiczę sobie w domu. Staram się zdrowo odżywiać i włączyłam do diety oleje lniany i rzepakowy, które spożywam od prawie roku. Powoli zmniejszałam dawkę leku, od jesieni jestem na połóweczce. Liczyłam, że z wiosną rzucę lek i niestety... Jesienią zginął śmiercią tragiczną mój kuzyn, było to szokiem dla całej rodziny. Przeżyłam to, ale jakoś się nie posypałam, nawet starałam się być wsparciem dla rodziny w tym trudnym czasie. Mama mnie nawet podziwiała, że zrobiłam się taka silna. Wtedy też tak mi się wydawało. Gdzieś w okolicach świąt trochę zaczęła mi dokuczać moja samotność, obsesyjnie myślałam o tym, że w tym wieku jeszcze nie wyszłam za mąż. Ale jeszcze psychicznie czułam się całkiem ok. Dowiedziałam się od pewnej ciotki, że martwi się o syna siostry, gdyż dopadła go nerwica, ze szczegółami opowiedziała mi o jego dolegliwościach. Starałam się jej doradzić i wesprzeć jakoś. Na dodatek dotarła do mnie kolejna zła wiadomość, że moja znajoma popełniła samobójstwo.I nie wiem, czy to wszystko miało jakiś wpływ na mnie, bo tydzień temu z niedzieli na poniedziałek już źle spałam. Ta jedna źle przespana noc wywołała we mnie panikę, bo jak wspominałam wcześniej najbardziej boję się w nerwicy braku snu. No i oczywiście ścisk klatki piersiowej, podwyższony puls, derealizacja, panika, stany lękowe itp. A wczoraj w nocy wcześnie się obudziłam i spanikowałam, że już nie zasnę i serce zaczęło mi walić, było mi na przemian gorąco i zimno, nie mogłam wyleżeć, myślałam, że oszaleję, wstałam, zmierzyłam sobie ciśnienie i oczywiście podwyższone (a ja zawsze miałam niedociśnienie). Jestem załamana, tym bardziej, że nawet nie zdążyłam całkiem rzucić leku, a już objawy mi wróciły, panikuję na myśl, że całe życie będę na lekach i to pewnie za każdym razem na innych i wyższej dawce i nigdy się od tego nie uwolnię
(( Boję się, że nie ułożę sobie życia, bo już jestem za stara, a po drugie kto zechce taką neurotyczkę jak ja????
(((( Co robić, czy naprawdę jestem skazana na leki do końca życia???? Błagam, porozmawiajcie ze mną
((
Witaj.
W Twojej wypowiedzi widać dużą bezsilność i strach. Ja Ci powiem tak: jeżeli ktoś jest strasznie nerwowy, boi się wielu spraw, to takie zachowania mają jakąś przyczynę. I najważniejsze, to dotrzeć do tej przyczyny, zastanowić się, dlaczego moje życie jest jednym wielkim strachem, dlaczego nie potrafię się cieszyć chwilą?
W takich sytuacjach bardzo wskazana jest terapia w ośrodku, gdzie leczą właśnie nerwice. Nic lepiej nie pomoże od terapii, lekarstwa Ci tego nie dadzą. One działają na chwilę i po prostu tłumią objawy, a przyczyna tych lęków ciągle w Tobie będzie. Dlatego jeśli chcesz na stałe się wydostać z tego, musisz zacząć od pracy nad sobą, od podróży w głąb siebie.
Trzymam za Ciebie mocno kciuki!
Ja chodziłam do psychologa, kilka miesięcy, w sumie ta pani psycholog tłumaczyła mi skąd to się bierze, zawsze też starała się mnie uspokajać, powtarzała mi, że tak naprawdę ze mną nie jest wcale źle, wyjaśniała, żebym racjonalizowała swoje lęki, niby lubiłam wizyty u niej, ale tak naprawdę pomagało mi to chwilowo. Dopiero leki mi pomogły, ale jednak leki to niekoniecznie będą stale pomagać
Ale chodziłaś do psychologa, czy do psychoterapeuty? Bo to jednak spora różnica. Jeżeli są poważne problemy to nawet kilka lat terapii jest zalecane. Zależy to od sytuacji danej osoby. Ale efekty później mogą być niesamowite.
Tak naprawdę nigdy nie wyleczyłaś nerwicy i objawy wróciły. Pewnie przyczyniły się do tego ostatnie wydarzenia w Twoim życiu.
Poradnie zdrowia psychicznego prowadzą często oddziały dzienne leczenia nerwic. Musiałabyś popytać.
Myślę, że na początek warto wrócić na ostatnią stabilna dawkę (porozmawiaj z psychiatrą). Nie ma nic złego w braniu leków jeśli jest taka potrzeba, wiec nie bij do siebie że już miałaś odstawić, niedługo znowu podejdziesz do odstawienia i może tym razem pójdzie lepiej. Ja też jestem na 1/2, ale w zeszłym roku musiałam z niej wrócić na trochę na pełną. Bywa, życie.
Nerwice i depresje często nawracają, i nie ma w tym Twojej winy. Postaraj się o psychologa na NFZ i wrócić do pracy nad sobą. Radzę pogodzić się z tym że masz zaburzenia, wtedy łatwiej z tego wyjść. W sensie jak miewam gorsze dni, lub małe nawroty traktuję to jako rzecz normalną w drodze do zdrowia i one szybko znikają.
Na koniec. Nie wsłuchuj się w historie. Nie znasz psychiki osób które zdecydowały się na rozwiązania skrajne. Jeżeli ktoś próbuje Ci opowiedzieć "tragicznego newsa" proś o zaprzestanie, nie doszukuje się i nie rozwijaj tematu.
Miłego dnia i szybkiego powrotu do zdrowia.