Jestem od kilku miesięcy w związku z kobietą. Co prawda jest to tymczasowo na odległość ale jesteśmy dobrej myśli. Widujemy się regularnie co dwa tygodnie na weekend. Najpierw była znajomą, potem przyjaźń się rozwinęła a jakiś czas temu zdaliśmy sobie sprawę że czujemy coś więcej.
Każde z nas jest po przejściach i ma swój bagaż doświadczeń. Nie unikamy trudnych tematów i często rozmawiamy. Chcemy budować Nasz związek bez niedomówień. Nie chcemy powielać błędów z przeszłości. Oboje jesteśmy w okolicach 40-tki i bynajmniej dziećmi nie jesteśmy.
Od trzech tygodni zauważyłem że czuję się jakbym to ja ciągnął sam to wszystko. To ja zazwyczaj dzwonię, piszę, przytulam, całuję. Ona akceptuje, przyzwala lecz inicjatywa z Jej strony jest o wiele mniejsza. Jest dość skrytą osobą i sama w pewnych sytuacjach musi się otworzyć bo nikt Jej do tego nie może zmusić. Zresztą ja nie chcę by robiła coś na siłę i szanuję to. Akceptuję Ją taką jaką jest. Rozumiem wiele rzeczy ale dla mnie naturalnym jest to że od czasu do czasu napiszę że tęsknię, że mi Jej brak itd. Czuję to mówię o tym, okazuję to.Nie mówię o pisaniu 20 smsów dziennie ale raz na jakiś czas każdy lubi otrzymać takie *zapewnienie* o uczuciach.
Ona dużo milczy, patrzy na mnie i jak to określa *przy mnie myślenie może wyłączyć bo czuje się bezpiecznie *. Niedawno poprosiła mnie bym Jej coś obiecał, że nigdy Jej nie zostawię... Oczywiście, obiecałem bo pragnę z Nią być i Ją kocham... To był taki moment gdy coś *wyszło* z Jej wnętrza...
Na pewno na to wszystko wpływ ma przeszłość bo Ona jest po kilku nieudanych związkach i w pewnym stopniu wytworzyła mur by się bronić. By nie być nigdy więcej krzywdzoną. Zdaję sobie sprawę z tego... Poprzez bycie ze mną otworzyła się nieco. Tylko Ona może ten mur stopniowo niszczyć a deklaruje że chce to robić. Jak twierdzi kiedyś okazywała uczucia bardziej *wylewnie*...
A ja? Tęsknię, brakuje mi Jej i tych kilku słów spontanicznie napisanych, wypowiedzianych. Wysyłam wiadomość i podświadomie liczę że odpisze. Patrzę swoimi oczami i gdzieś tam w środku jakaś część mnie chciałaby aby Ona też czasem zachowywała się jak ja. Żeby zwyczajnie się przytuliła i powiedziała że Jej ze mną dobrze, że jestem Jej Mężczyzną. Tu nie chodzi o dowartościowanie a o większą spontaniczność. O swoiste wsparcie w trudnych chwilach kilkoma zwykłymi słowami na pocieszenie. Ona mnie wspiera i pomaga ale zazwyczaj robi to na zasadzie kopniaka w tyłek by zmusić do działania. Coś na zasadzie terapii szokowej bo na slogany nie ma co liczyć. Ona nigdy ich nie używa. Rozumiem że wszystko jest potrzebne ale powinno zostać to wypośrodkowane a czuję że tak nie jest.
Nie jestem zazdrośnikiem, ufam Jej i każde z Nas ma swój prywatny kawałek świata niedostępny dla nikogo ale czasem pojawia się zwątpienie, jakieś pojedyncze myśli rezygnacji.. To samoistnie przychodzi a ja widząc że coś nie tak chcę temu przeciwdziałać. Jestem wrażliwym człowiekiem i łatwo mnie zranić ale gdy trzeba potrafię być silny. Tak, rozmawialiśmy o tym wszystkim. Powiedziała że nadinterpretuję i za dużo myślę... Może faktycznie robię z igły widły? Nie wiem...
Dziękuję że przeczytaliście...