Z lektury większości wątków na tym forum wynika, że rozstanie partnerów będących w związku małżeńskim jest jednoznacznie złe. Pomijając kwestie religijne lub patologiczne (np. nałogi). Rozumiem, że jest to specyfika tego forum, gdzie jest nadreprezentacja osób porzucanych niż porzucających. Dominuje tutaj domniemanie, że ja i mój partner pozostajemy takimi samymi ludźmi przez całe życie, że tak samo patrzymy na świat mając lat dwadzieścia i pięćdziesiąt. Jeżeli do tego dochodzi kwestia zdrady, to wypowiedzi stają się kategoryczne. Porzucany partner zawsze wie lepiej i to osoba odchodząca jest tą, która się pogubiła, nie wie co robi. W zdumienie wprowadzają mnie porady aby zbierać dowody, wynająć prywatnego detektywa, czytać czyjąś korespondencję, instalować programy szpiegujące. I jeszcze do tego wyjaśnienie, że to wszystko z miłości. Oczywiście miłość niejedno ma imię, ale chyba większość zgodzi się, że kochać to znaczy przede wszystkim chcieć szczęścia człowieka, którego kochamy. Wiem, że w czasach komodyfikacji wszystkiego, takie stwierdzenie uchodzi za skrajnie naiwne. Co o tym myślicie? Czy jest jeszcze ktoś, kto „nie rzuci tego kamienia”?
W zdumienie wprowadzają mnie porady aby zbierać dowody, wynająć prywatnego detektywa, czytać czyjąś korespondencję, instalować programy szpiegujące. I jeszcze do tego wyjaśnienie, że to wszystko z miłości.
Z miłości?
Nie.
Z przezorności. Małżeństwo to wspólnota nie tylko duchowa, ale również majątkowa. W przypadku rozwodu polubownego nie ma problemu, ale to rzadkość. Rozwód najczęściej kończy się walką o dziecko i majątek. Im więcej materiałów się zbierze - tym szybciej i sprawniej zachodzi proces rozwodowy.
No tak, powinno być...np. kochanie zdradziłeś mnie /tu można wpisać inne przyczyny rozpadu związku /, bo zakochałeś się w innej, a ja kochając Ciebie chcę Twojego szczęścia, więc bierz co chcesz i badź szczęśliwy
Nie trzeba znać problemu z autopsji, żeby wiedzieć jak przebiegają takie sprawy, bo nie żyjemy na bezludnej wyspie.
Wystarczy empatia, żeby zrozumieć te zachowania.
Nikt tu chyba nie wychodzi z takimi naiwnymi wnioskami, że ludzie na przestrzeni lat się nie zmieniają. Jednakowoż związek małżeński to nie jest spacer po parku za rękę. Niezależnie od tego czy zawarty w kościele czy w urzędzie jest poważną deklaracją, nie tylko tego że dwie strony tej deklaracji pozostaną ze sobą na zawsze (ślub kościelny), lub będą dokładać wszelakich starań aby unia ta trwała (ślub cywilny), ale też obiecują sobie różne wartości, za którymi ludzie w cywilizowanych związkach powinni podążać. W przypadku wspólnoty majątkowej to także unia finansowo-gospodarcza.
Nikt tu nie wyklucza, że parter może się rozmyślić lub zakochać, możemy dyskutować o wartości etycznej takiej decyzji, ale nikt chyba nie stoi na stanowisku, że trzeba się przykuć łańcuchem do partnera i go nie opuszczać aż do śmierci.
Zdrada jest tak naprawdę złamaniem obietnicy jaką się dało małżonkowi/małżonce na ślubie, nawet nie w kwestii niewierności fizycznej/emocjonalnej, ale z uwagi na to, że rozgrywa się zawsze za plecami małżonka i jest zwykłym oszustwem.
W polskim prawie ten kto zdradził najczęściej jest uznawany za winnego rozpadu więzi i musi ponieść różne konsekwencje z tego tytułu, np. ma obowiązek alimentacyjny wobec byłego małżonka jeśli jego poziom życia ulegnie w związku z rozwodem pogorszeniu, a często tak jest. W przypadku panów często dochodzi jeszcze obowiązek alimentacyjny na dzieci, ponieważ w realiach naszego kraju wciąż dzieci najczęściej zostają przy matce.
I teraz wychodzi na to, że rozpad małżeństwa tak naprawdę ma miejsce gdy wyjdzie na jaw, że jeden z małżonków ściemnia. A ten małżonek ściemnia nie dlatego, że chce się z małżeństwa wypisać, tylko dlatego, że chce mieć pewne benefity i nie doznać negatywnych skutków rozpadu małżeństwa, bo to ogromne koszty finansowe i emocjonalne.
Skoro ktoś jest gotów robić swojego małżonka na boku, można założyć że przy podziale majątku czy ustalaniu alimentów nie będzie grał uczciwie, będzie zatajał skalę swoich przewin, ergo rady, żeby dowody zbierać, bo przecież delikwent sam nie powie w sądzie jak było.
Podsumowując, ja co do zasady uważam, że nie ma nic zdrożnego w zakończeniu związku, który dłużej nie działa, uważam za to, że należy to robić w sposób uczciwy i cywilizowany. A to dzieje się niezwykle rzadko.
Z lektury większości wątków na tym forum wynika, że rozstanie partnerów będących w związku małżeńskim jest jednoznacznie złe. Pomijając kwestie religijne lub patologiczne (np. nałogi). Rozumiem, że jest to specyfika tego forum, gdzie jest nadreprezentacja osób porzucanych niż porzucających. Dominuje tutaj domniemanie, że ja i mój partner pozostajemy takimi samymi ludźmi przez całe życie, że tak samo patrzymy na świat mając lat dwadzieścia i pięćdziesiąt. Jeżeli do tego dochodzi kwestia zdrady, to wypowiedzi stają się kategoryczne. Porzucany partner zawsze wie lepiej i to osoba odchodząca jest tą, która się pogubiła, nie wie co robi. W zdumienie wprowadzają mnie porady aby zbierać dowody, wynająć prywatnego detektywa, czytać czyjąś korespondencję, instalować programy szpiegujące. I jeszcze do tego wyjaśnienie, że to wszystko z miłości. Oczywiście miłość niejedno ma imię, ale chyba większość zgodzi się, że kochać to znaczy przede wszystkim chcieć szczęścia człowieka, którego kochamy. Wiem, że w czasach komodyfikacji wszystkiego, takie stwierdzenie uchodzi za skrajnie naiwne. Co o tym myślicie? Czy jest jeszcze ktoś, kto „nie rzuci tego kamienia”?
Chyba za wielu wątków nie przeczytałeś, skoro tak uważasz
Porzucany partner zawsze wie lepiej i to osoba odchodząca jest tą, która się pogubiła, nie wie co robi. W zdumienie wprowadzają mnie porady aby zbierać dowody, wynająć prywatnego detektywa, czytać czyjąś korespondencję, instalować programy szpiegujące. I jeszcze do tego wyjaśnienie, że to wszystko z miłości.
Raczej nie z miłości. Raczej z pozycji: "odchodzisz? to zaraz zobaczysz jak Ci koło dupy zrobię. Chcę żeby Cię zabolało tak, jak mnie zabolało Twoje odejście". Normalna reakcja na skrzywdzenie. Bo przecież każdy porzucony czuje się w jakiś sposób skrzywdzony.
Adso76 napisał/a:Porzucany partner zawsze wie lepiej i to osoba odchodząca jest tą, która się pogubiła, nie wie co robi. W zdumienie wprowadzają mnie porady aby zbierać dowody, wynająć prywatnego detektywa, czytać czyjąś korespondencję, instalować programy szpiegujące. I jeszcze do tego wyjaśnienie, że to wszystko z miłości.
Raczej nie z miłości. Raczej z pozycji: "odchodzisz? to zaraz zobaczysz jak Ci koło dupy zrobię. Chcę żeby Cię zabolało tak, jak mnie zabolało Twoje odejście". Normalna reakcja na skrzywdzenie. Bo przecież każdy porzucony czuje się w jakiś sposób skrzywdzony.
Ciekawe gdzie niby takie wątki widzieliście? Gdzie ktoś zdradzany skupia się na zemscie?
Widać że ktoś nie czytał, albo pobieżnie i bez zrozumienia.
Za zemsta to częściej kochanki i kochankowie biegają, może warto poczytać i wyciągnąć wnioski dla siebie autorze?
Chcesz się rozwieść z żoną, to zrób to, nam nic do tego, ale nie opowiadaj nam jaki jesteś pokrzywdzony, nieszczęśliwy i nie oczekuj oklasków, bo sam sobie żonę wybrałeś.
Nie wiem, skąd się tacy ludzie biorą: w dzieciństwie dostawali miłość tylko za to, gdy ludzie byli zadowoleni z ich " grzecznosci" a oni kłaniali się w pas?
Dorosły już jesteś, sam decydujesz o swoim życiu, tylko że dorosły skutki też bierze na klatę.
Chcesz przejść przez bagno suchą nogą?
Z girlandami kwiatów które rzucą na Ciebie znajomi, sąsiedzi, dzieci o ile je masz?
Tak się nie da.
W ogóle to bardzo dziwny zwyczaj wbijać na forum, gdzie ludzie poświęcają swój czas na wgłębianie się w problemy innych za darmo przecież i wylewać na nich wiadro pomyj na początek.
Nie wiem, skąd się tacy ludzie biorą: w dzieciństwie dostawali miłość tylko za to, gdy ludzie byli zadowoleni z ich " grzecznosci" a oni kłaniali się w pas?
Tradycyjny model wychowania chłopców. Miłość jest okazywana przez pryzmat przydatności. Jesteś grzeczny i miły? Poprawiasz mi tym nastrój - jest ok. Zrobisz porządek, posprzątasz? Jest ok, bo jesteś przydatny.
Rzadko który chłopiec jest wychowywany w poczuciu akceptacji, w poczuciu, że jego uczucia i potrzeby też się liczą. To jest taki zestaw "weź się w garść", "chłopcy nie płaczą", "jak umyjesz naczynia to dostaniesz", "odrobisz lekcje to będziesz mógł" i tak dalej. Ostatecznie tworzy się obraz, że na miłość trzeba zasłużyć. I jednocześnie stąd się bierze silne poczucie konieczności uzyskania rozgrzeszenia, że od kogoś można odejść.
Niekoniecznie jest to model wychowania obowiązujący.
Moje dzieci nie były tak wychowywane, są mocno samodzielne w myśleniu a relacje mamy bardzo dobre, jako 20 latki każde z nich było niezależne
No ale autor już wyrósł i powinien się ogarnąć.
A wygląda że przyszedł tutaj po głaski, zresztą już 1 dostal od koleżanki wyżej
Dziwne bardzo, jak po paru zdaniach na anonimowym forum ktoś może cała swoją osobowość odkryć..
Niekoniecznie jest to model wychowania obowiązujący.
A jednak.
Ciekawe gdzie niby takie wątki widzieliście? Gdzie ktoś zdradzany skupia się na zemscie?.
O przepraszam. Tutaj faktycznie to nie nazywa się zemstą, a zabezpieczaniem się
Jeśli partner mówi, że chce odejść lub zdradza, to jest oczywiste, że przestał kochać. Jeśli natomiast porzucany lub zdradzany mówi, że szpieguje a jednocześnie dodaje, że ciągle kocha to miłość ta staje się bardzo dyskusyjna. Jeśli żona mówi mi że chce odejść, siadamy i dyskutujemy. Jeśli zależy mi na jej szczęściu to pozwalam jej odejść i robię wszystko aby porozumieć się w kwestiach majątkowych oraz dzieci. Jeśli żona mnie zdradza, a ja się dowiedziałem lub mam mocna podejrzenia, to robię to samo. Mówię "wiem, że ktoś jest", przykro mi, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej. Jeśli cholernie zależy mi na tej unii gospodarczej to proponuję związek otwarty. Jeśli nie mieści się to w moim światopoglądzie to pozwalam odejść i robię wszystko aby porozumieć się.
Nikt tu nie wyklucza, że parter może się rozmyślić lub zakochać, możemy dyskutować o wartości etycznej takiej decyzji
Dlaczego mamy dyskutować o wartości etycznej? Rozumiem, że jeśli ktoś chce odejść to automatycznie uznajemy tego człowieka za złego i przez sam fakt jego chęci odejścia należy domniemywać, że będzie chciał mnie wykiwać w kwestii majątkowej lub opieki nad dziećmi?
Jeśli natomiast porzucany lub zdradzany mówi, że szpieguje a jednocześnie dodaje, że ciągle kocha to miłość ta staje się bardzo dyskusyjna.
To jest jak z zabieraniem papieru toaletowego na wycieczkę w góry. Nikt nie planuje srać w krzakach, ale....
I tu podobnie. Kochać można. Ale też trzeba być mądrym. A nie głupim naiwniakiem.
Jeśli zależy mi na jej szczęściu to pozwalam jej odejść i robię wszystko aby porozumieć się w kwestiach majątkowych oraz dzieci.
Banialuki. Miłość nie oznacza od razu odrzucenia własnej godności.
Jeśli żona mnie zdradza, a ja się dowiedziałem lub mam mocna podejrzenia, to robię to samo. Mówię "wiem, że ktoś jest", przykro mi, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej.
Ta jasne.
Rozumiem, że jeśli ktoś chce odejść to automatycznie uznajemy tego człowieka za złego i przez sam fakt jego chęci odejścia należy domniemywać, że będzie chciał mnie wykiwać w kwestii majątkowej lub opieki nad dziećmi?
Bo tak najczęściej to się odbywa.
Mam takie wrażenie, że mieszasz ślepe zapatrzenie w kogoś z miłością.
14 2024-08-13 20:41:03 Ostatnio edytowany przez Shoggies (2024-08-13 20:58:01)
Jeśli partner mówi, że chce odejść lub zdradza, to jest oczywiste, że przestał kochać. Jeśli natomiast porzucany lub zdradzany mówi, że szpieguje a jednocześnie dodaje, że ciągle kocha to miłość ta staje się bardzo dyskusyjna. Jeśli żona mówi mi że chce odejść, siadamy i dyskutujemy. Jeśli zależy mi na jej szczęściu to pozwalam jej odejść i robię wszystko aby porozumieć się w kwestiach majątkowych oraz dzieci. Jeśli żona mnie zdradza, a ja się dowiedziałem lub mam mocna podejrzenia, to robię to samo. Mówię "wiem, że ktoś jest", przykro mi, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej. Jeśli cholernie zależy mi na tej unii gospodarczej to proponuję związek otwarty. Jeśli nie mieści się to w moim światopoglądzie to pozwalam odejść i robię wszystko aby porozumieć się.
Shoggies napisał/a:Nikt tu nie wyklucza, że parter może się rozmyślić lub zakochać, możemy dyskutować o wartości etycznej takiej decyzji
Dlaczego mamy dyskutować o wartości etycznej? Rozumiem, że jeśli ktoś chce odejść to automatycznie uznajemy tego człowieka za złego i przez sam fakt jego chęci odejścia należy domniemywać, że będzie chciał mnie wykiwać w kwestii majątkowej lub opieki nad dziećmi?
Szkoda, że nie odniosłeś się do całego wpisu, w którym wyjaśniłam jaki jest mój punkt widzenia. Ja uważam, że nie warto utrzymywać związku na siłę, ale skoro chcesz rozmawiać o stronie etycznej rozwodu to weźmy np. etykę kościoła katolickiego, który nie uznaje rozwodów. Z punktu widzenia moralności katolika nie ma czegoś takiego jak rozwód, i wejście w inny związek mając na koncie ślub kościelny jest grzechem.
W życiu warto się kierować zasadą ograniczonego zaufania. Ja wychodzę z założenia, że jak mnie ktoś raz oszukał w jednej kwestii to równie dobrze może iść na całość i oszukiwać w innych. Dlatego mądrzy ludzie zabezpieczają swoje interesy. Można kogoś kochać i nie być naiwnym i nie dać po sobie przejść.
Nie wiem czy byłeś kiedyś zdradzony, ale praktycznie nigdy ten scenariusz nie rozgrywa się tak jak to opisałeś. Najczęściej osoba zdradzająca kombinuje jak koń pod górę, oddala się i okłamuje swojego partnera, dopóki ten partner nie dowie się o zdradzie przypadkiem lub znajdzie na zdradę dowody. A jak ma je znaleźć, jeśli np. nie zatrudni detektywa albo nie zajrzy w telefon?
Ja nie uważam, że to są super metody, niemniej nie wiesz chyba jaki ogrom cierpienia psychicznego spada na taką osobę, która przeczuwa, że partner nie jest z nią szczery, bardzo często przez długie miesiące, okraszając to wpędzaniem zdradzanego partnera w poczucie winy ("jak możesz mnie oskarżać o zdradę" its).
Z drugiej strony w głowie takiej zdradzającej osoby ten zdradzany małżonek urasta do rangi przeszkody do osobistego szczęścia i naprawdę ostatnie o czym zdradzający myśli to o uczciwym rozstaniu się z małżonkiem.
To są bardzo skomplikowane sprawy, ludzkie emocje, często brutalna walka o majątek i opiekę nad dziećmi. Wszyscy byśmy chcieli, żeby ludzie byli dla siebie mili, no ale wiemy, że świat tak nie działa.
Dodam jeszcze, że kwestia otwarcia związku powinna być podniesiona przed romansem. Jeśli ktoś naprawdę ma duże libido albo wie, że będzie mu trudno dochować wierności to rozmawia z partnerem, a nie idzie za jego plecami nawiązać relację z kimś innym, a potem zaproponować otwarty zwiazek jak mleko sie rozleje.
Rozstajesz się z żoną/partnerką?
Jeśli partner mówi, że chce odejść lub zdradza, to jest oczywiste, że przestał kochać. Jeśli natomiast porzucany lub zdradzany mówi, że szpieguje a jednocześnie dodaje, że ciągle kocha to miłość ta staje się bardzo dyskusyjna. Jeśli żona mówi mi że chce odejść, siadamy i dyskutujemy. Jeśli zależy mi na jej szczęściu to pozwalam jej odejść i robię wszystko aby porozumieć się w kwestiach majątkowych oraz dzieci. Jeśli żona mnie zdradza, a ja się dowiedziałem lub mam mocna podejrzenia, to robię to samo. Mówię "wiem, że ktoś jest", przykro mi, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej. Jeśli cholernie zależy mi na tej unii gospodarczej to proponuję związek otwarty. Jeśli nie mieści się to w moim światopoglądzie to pozwalam odejść i robię wszystko aby porozumieć się.
Shoggies napisał/a:Nikt tu nie wyklucza, że parter może się rozmyślić lub zakochać, możemy dyskutować o wartości etycznej takiej decyzji
Dlaczego mamy dyskutować o wartości etycznej? Rozumiem, że jeśli ktoś chce odejść to automatycznie uznajemy tego człowieka za złego i przez sam fakt jego chęci odejścia należy domniemywać, że będzie chciał mnie wykiwać w kwestii majątkowej lub opieki nad dziećmi?
Teoretyzujesz, w praktyce to się nie sprawdza i tyle.
Jakby wszystko dało się wyjaśnić i dogadać to by było pięknie, idealizujesz ludzi, a ideałów nie ma.
Tu wchodzą duże emocje, więc Twoje założenia to pobożne życzenia.
Choć pojedyncze przypadki się zdarzają, że ludzie rozchodzą się w cywilizowany sposób.
Znam przypadek, gdzie facet po rozstaniu, zostawił żonie swój dom, nie mieli dzieci, więc nie jest tak, że wszyscy śledzą i zbierają dowody, bo nie muszą.
Ile Ty masz lat?
Jeśli partner mówi, że chce odejść lub zdradza, to jest oczywiste, że przestał kochać.
Tu zgoda.
Jeśli natomiast porzucany lub zdradzany mówi, że szpieguje a jednocześnie dodaje, że ciągle kocha to miłość ta staje się bardzo dyskusyjna.
Robi to bo kocha i chce się upewnić że osoba którą kocha zdradza, z nadzieją że się myli.
Jeśli żona mówi mi że chce odejść, siadamy i dyskutujemy. Jeśli zależy mi na jej szczęściu to pozwalam jej odejść i robię wszystko aby porozumieć się w kwestiach majątkowych oraz dzieci.
I dlatego pytam ile masz lat?
Jeśli żona mnie zdradza, a ja się dowiedziałem lub mam mocna podejrzenia, to robię to samo.
A jeżeli się mylisz to odejdziesz bo masz podejrzenia? Tak łatwo zrezygnujesz z ukochanej osoby? Bez dowodów?
Mówię "wiem, że ktoś jest", przykro mi, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej.
A ona mówi że jesteś chory i nikogo nie ma...to nie sprawdzisz tylko odejdziesz? To wygląda tak jakby Ci nie zależało.
Jeśli cholernie zależy mi na tej unii gospodarczej to proponuję związek otwarty
Czy Ty byłeś w jakimś związku czy teraz tylko fantazjujesz?
Rozumiem, że jeśli ktoś chce odejść to automatycznie uznajemy tego człowieka za złego
Nie można tak generalizować. Są różne powody odejść.
i przez sam fakt jego chęci odejścia należy domniemywać, że będzie chciał mnie wykiwać w kwestii majątkowej lub opieki nad dziećmi?
Należy być przygotowany na każdą ewentualność.
Robi to bo kocha i chce się upewnić że osoba którą kocha zdradza, z nadzieją że się myli.
Aha, rozumiem też, że jeśli podejrzenia okazały się fałszywe to w ramach uczciwości wobec partnerki informujesz, że ją sprawdzałeś. Jak wygląda taka konwersacja?
- Kochanie, wydawało mi się, że mnie zdradzasz więc zacząłem Cię podsłuchiwać i wynająłem prywatnego detektywa.
- Kochanie, twoja troska jest wzruszająca. Teraz naprawdę wiem, że mnie kochasz.
Proszę, nie mieszajmy do tego miłości. Inwigilacja w związku transakcyjnym - ok.
Ela210 napisał/a:Ciekawe gdzie niby takie wątki widzieliście? Gdzie ktoś zdradzany skupia się na zemscie?.
O przepraszam. Tutaj faktycznie to nie nazywa się zemstą, a zabezpieczaniem się
Przykłady?
19 2024-08-15 07:35:27 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-08-15 07:39:17)
maku2 napisał/a:Robi to bo kocha i chce się upewnić że osoba którą kocha zdradza, z nadzieją że się myli.
Aha, rozumiem też, że jeśli podejrzenia okazały się fałszywe to w ramach uczciwości wobec partnerki informujesz, że ją sprawdzałeś. Jak wygląda taka konwersacja?
- Kochanie, wydawało mi się, że mnie zdradzasz więc zacząłem Cię podsłuchiwać i wynająłem prywatnego detektywa.
- Kochanie, twoja troska jest wzruszająca. Teraz naprawdę wiem, że mnie kochasz.Proszę, nie mieszajmy do tego miłości. Inwigilacja w związku transakcyjnym - ok.
Przepraszam autorze, a Ty masz taką sytuację, nie zdradzasz a partnerka bezpodstawnie Cię inwigiluje,
Czy zdradzasz, jej mówisz że nie i masz pretensje, że Cię sprawdza?
Zrobiłeś tak jak tutaj zalecasz, czyli usiadłeś przy stole, powiedziałeś że kogoś masz i chcesz odejść? To po co miałaby Cię szpiegować, jak wszystko jasne?
Kochamy się z Kasią, wyprowadź się z domu z dziećmi, bo tak postanowiłem?
Jutro sprzedajemy mieszkanie, bo potrzebuje pieniędzy?
Ale nie masz prawa mieć pytań bo to moja prywatna sprawa!
Tak sobie to wyobrażasz?
Ile Ty masz lat?
Masz dzieci?
Może zawarłeś związek jako niepełnoletni i da się unieważnić to małżeństwo?
Ja myślę, że autor tylko teoretyzuje i nie ma za bardzo pojęcia o związkach.
Powinien zacząć od tego, ile ma lat? Bo brzmi jak nastolatek.
Zacząłem ten wątek bo chciałem poruszyć dwie kwestie: odejścia i inwigilacji. Nie miałem intencji przekonywania nikogo do moich racji a chciałem jedynie podzielić się spostrzeżeniami, że rzeczywistość nie jest binarna i między białem a czarnym jet całe spektrum szarości. W pierwszej kwestii, nie zgadzam się z następującym rozumowaniem: odchodzę od partnera, ergo jestem złym człowiekiem. Człowiek, który odchodzi zmienił się, zmienił się też partner. Czasami inaczej patrzy się na świat niż patrzyło naście lub dziesiąt lat wcześniej i nie widzi się możliwości podążania dalej w tą samą stronę. Tak, zawiodło się czyjeś oczekiwania, złamało obietnicę i często pozostanie się z poczuciem winy, ale nie oznacza to, że będzie się chciało zabrać partnerowi wszystko lub wykiwać go w jakikolwiek sposób. W kwestii drugiej staję na stanowisku, że inwigilacja jest naruszeniem prywatności i nie ma niczego wspólnego z kochaniem. Jeśli mam jakieś podejrzenia to rozmawiam, rozmawiam i jeszcze raz rozmawiam. Jeśli rozmowa nie pomaga to mówię, że bardzo mi ta sytuacja nie odpowiada i albo coż z tym zrobimy np pójdziemy na wspólną terapię albo będziemy musieli się rozstać. Jeśli ktoś mówi, że inwigiluje to niech to robi ale proszę, niech nie miesza do tego miłości.
22 2024-08-16 15:54:18 Ostatnio edytowany przez wieka (2024-08-16 15:56:17)
Zacząłem ten wątek bo chciałem poruszyć dwie kwestie: odejścia i inwigilacji. Nie miałem intencji przekonywania nikogo do moich racji a chciałem jedynie podzielić się spostrzeżeniami, że rzeczywistość nie jest binarna i między białem a czarnym jet całe spektrum szarości. W pierwszej kwestii, nie zgadzam się z następującym rozumowaniem: odchodzę od partnera, ergo jestem złym człowiekiem. Człowiek, który odchodzi zmienił się, zmienił się też partner. Czasami inaczej patrzy się na świat niż patrzyło naście lub dziesiąt lat wcześniej i nie widzi się możliwości podążania dalej w tą samą stronę. Tak, zawiodło się czyjeś oczekiwania, złamało obietnicę i często pozostanie się z poczuciem winy, ale nie oznacza to, że będzie się chciało zabrać partnerowi wszystko lub wykiwać go w jakikolwiek sposób. W kwestii drugiej staję na stanowisku, że inwigilacja jest naruszeniem prywatności i nie ma niczego wspólnego z kochaniem. Jeśli mam jakieś podejrzenia to rozmawiam, rozmawiam i jeszcze raz rozmawiam. Jeśli rozmowa nie pomaga to mówię, że bardzo mi ta sytuacja nie odpowiada i albo coż z tym zrobimy np pójdziemy na wspólną terapię albo będziemy musieli się rozstać. Jeśli ktoś mówi, że inwigiluje to niech to robi ale proszę, niech nie miesza do tego miłości.
Miłość do parnera nie jest dana raz na zawsze, sam mówisz, że odchodzę, bo nie widzę dalej wspólnego życia, czyli też przestałem kochać, dlaczego więc drugi partner ma Ci błogosławić? Skrzywdziłeś go swoją decyzją i co powiesz, kocham ale odchodzę? Choć też tak bywa, bo sama miłość nie wystarczy...
Nikt nie mówi, że wszyscy inwigilują, ale często inaczej się nie da.
Jakby rozmowy wszystko rozwiązywały, to by nie było rozwodów, bo w każdej kwestii można by się było dogadać.
Dlatego uważam, że nie masz pojęcia jak to bywa w związkach, bo nie da się porównać np.do jakiegoś przykładu który nawet znasz.
rzeczywistość nie jest binarna i między białem a czarnym jet całe spektrum szarości.
Ale nie wszędzie są te szarości czy też inne kolory i w wielu sytuacjach rzeczywistość jest binarna.
W pierwszej kwestii, nie zgadzam się z następującym rozumowaniem: odchodzę od partnera, ergo jestem złym człowiekiem.
Oczywiście że nie. Myślę że to powód odejścia ma tutaj znaczenie. Jeżeli odchodzisz bo zdradziłeś to osoba zdradzona może uważać Ciebie za złego człowieka.
Człowiek, który odchodzi zmienił się, zmienił się też partner. Czasami inaczej patrzy się na świat niż patrzyło naście lub dziesiąt lat wcześniej i nie widzi się możliwości podążania dalej w tą samą stronę. Tak, zawiodło się czyjeś oczekiwania, złamało obietnicę i często pozostanie się z poczuciem winy, ale nie oznacza to, że będzie się chciało zabrać partnerowi wszystko lub wykiwać go w jakikolwiek sposób
Wszystko zależy od człowieka, jeden przyjmie to w miarę spokojnie/normalnie a inny będzie chciał Ciebie puścić w skarpetkach. Jeżeli odrzucasz taką możliwość to masz zbyt grube różowe okulary lub jesteś bardzo młody i nie dostałeś klapsa od życia.
W kwestii drugiej staję na stanowisku, że inwigilacja jest naruszeniem prywatności i nie ma niczego wspólnego z kochaniem. Jeśli mam jakieś podejrzenia to rozmawiam, rozmawiam i jeszcze raz rozmawiam. Jeśli rozmowa nie pomaga to mówię, że bardzo mi ta sytuacja nie odpowiada i albo coż z tym zrobimy np pójdziemy na wspólną terapię albo będziemy musieli się rozstać. Jeśli ktoś mówi, że inwigiluje to niech to robi ale proszę, niech nie miesza do tego miłości.
Decyzja o inwigilacji nie jest łatwą decyzją bo to oznacza dopuszczenie do siebie myśli że partner nie jest wierny...no ale to przecież nie jest możliwe nie moja żona nie mój mąż wszyscy ale nie oni.
Mówisz rozmowy ale wiesz że ludzie kłamią? Załóżmy że dostrzegasz w partnerze że coś jest nie tak, mniej seksu, rozmów, pewien chłód, brak czasu itd. Zaczynasz rozmawiać jest zaprzeczenie i zapewnienie że tylko Ty że to praca, stres i takie tam. Jest chwilowa poprawa ale znowu za chwilę widzisz ze jest coś nie tak i znowu rozmowa i znowu rozmowa...jak długo chcesz rozmawiać zanim dojdziesz do wniosku że trzeba to sprawdzić? Czy też po trzeciej rozmowie powiesz spoko nic nie zrobię niech będzie jak jest, przecież on/ona mnie kocha. Zdecydujesz się być ślepy? A jeżeli Twoja postawa nie zniżenia się do inwigilacji doprowadzi do zdrady jeżeli mogłeś temu zapobiec?
I skąd pewność że druga strona nie sprawdza Ciebie?
Adso76 napisał/a:Zacząłem ten wątek bo chciałem poruszyć dwie kwestie: odejścia i inwigilacji. Nie miałem intencji przekonywania nikogo do moich racji a chciałem jedynie podzielić się spostrzeżeniami, że rzeczywistość nie jest binarna i między białem a czarnym jet całe spektrum szarości. W pierwszej kwestii, nie zgadzam się z następującym rozumowaniem: odchodzę od partnera, ergo jestem złym człowiekiem. Człowiek, który odchodzi zmienił się, zmienił się też partner. Czasami inaczej patrzy się na świat niż patrzyło naście lub dziesiąt lat wcześniej i nie widzi się możliwości podążania dalej w tą samą stronę. Tak, zawiodło się czyjeś oczekiwania, złamało obietnicę i często pozostanie się z poczuciem winy, ale nie oznacza to, że będzie się chciało zabrać partnerowi wszystko lub wykiwać go w jakikolwiek sposób. W kwestii drugiej staję na stanowisku, że inwigilacja jest naruszeniem prywatności i nie ma niczego wspólnego z kochaniem. Jeśli mam jakieś podejrzenia to rozmawiam, rozmawiam i jeszcze raz rozmawiam. Jeśli rozmowa nie pomaga to mówię, że bardzo mi ta sytuacja nie odpowiada i albo coż z tym zrobimy np pójdziemy na wspólną terapię albo będziemy musieli się rozstać. Jeśli ktoś mówi, że inwigiluje to niech to robi ale proszę, niech nie miesza do tego miłości.
Miłość do parnera nie jest dana raz na zawsze, sam mówisz, że odchodzę, bo nie widzę dalej wspólnego życia, czyli też przestałem kochać, dlaczego więc drugi partner ma Ci błogosławić? Skrzywdziłeś go swoją decyzją i co powiesz, kocham ale odchodzę? Choć też tak bywa, bo sama miłość nie wystarczy...
Nikt nie mówi, że wszyscy inwigilują, ale często inaczej się nie da.
Jakby rozmowy wszystko rozwiązywały, to by nie było rozwodów, bo w każdej kwestii można by się było dogadać.Dlatego uważam, że nie masz pojęcia jak to bywa w związkach, bo nie da się porównać np.do jakiegoś przykładu który nawet znasz.
Zgadzam się z tym co napisałaś.