Czyli kilka słów o nowym zawodzie z artykułu Anny Durand o tym samym tytule.
Co o tym sądzicie?
Była już 50-latkiem z Gdańska, który ma psa i właśnie kupił nową pralkę u wiodącego sprzedawcy sprzętu AGD, innym razem 30-latką niezadowoloną z umowy abonamentowej z jedną z sieci telefonii komórkowej.
— Ludzie są śmieszni — mówi Karolina. — Kochają "g***oburze", uwielbiają dyskutować, denerwować się, komentować... Ja tylko wkładam kij w mrowisko, oni natychmiast reagują, skaczą mi do gardła. Albo się ze mną zgadzają. Każdą taką dyskusję trzeba odpowiednio poprowadzić, produkt konkurencyjnej firmy nie może zostać wprowadzony nachalnie, ale powinien pojawić się naturalnie, po co najmniej kilkunastu minutach "rozmowy". Nauczyłam się tego dopiero po kilku miesiącach. Zanim Karolina zaczęła pracę, przeszła kilkugodzinne szkolenie online. Pokazano na nim między innymi, jak powinny wyglądać wpisy, gdzie je umieszczać i jak prowadzić internetową dyskusję.
Karolina zaznacza jeszcze, że w pracy musi bardzo uważać na język, którego używa, pisząc swoje komentarze. Są pewne granice, których stara się nie przekraczać, nie stosuje na przykład wulgaryzmów.
— Ale dostosowuję się do innych komentujących. Nie mogę pisać skomplikowanych zdań, muszą być proste i konkretne, czasem z pewną dawką emocji. Trzeba wyczuć, kiedy można pozwolić sobie na emocjonalny wpis, na pokazanie oburzenia, rozczarowania. Bywa, że specjalnie robię błędy ortograficzne, ale z tym też nie można przesadzić. Przekaz też ma być prosty, żeby każdy mógł go zrozumieć. A jednocześnie musi wyglądać naturalnie: zwykły użytkownik dzieli się swoją opinią.
— Zdarza mi się, że ludzie wyzywają mnie publicznie, że dostaję wiadomości, w których ktoś życzy mi, żebym "zdechła" albo zachorowała na raka. Ale nie dotyka mnie to. Zawsze sobie mówię, że to są słowa kierowane do postaci, które stworzyłam, a nie do mnie. Przecież nikt nie wie, kim naprawdę jestem, jak się nazywam i czy w ogóle w życiu używałam produktów, o których piszę. Więc bezpośrednio mnie to nie obchodzi.
Najwięcej zarabiają trolle polityczni.
Przypominam, że śledztwo Newsweeka doprowadziło w 2019 roku do odkrycia polskiej farmy trolli, uprawiających prorządową propagandę za państwowe pieniądze. To nie był jedyny taki przypadek. Partie polityczne przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego miały wykupić ok. 2,5 milionów polubień swoich postów w sieci, o czym donosiła swego czasu Wirtualna : Radio Swoboda