Hej, proszę bardzo o poradę.
Za rok mamy ślub, dlatego muszą porządnie przyjrzeć się pewnej kwestii.
Nigdy nie byłam materialistką. Pieniądze nie były dla mnie najważniejsze. Zarabiałam najpierw raczej mało, później średnio. Teraz trochę lepiej. Ale w jego oczach to jest za mało. Mój narzeczony dużo zarabia, ma własną firmę (zarabia 3 razy tyle co ja).
Ktoś powiedziałby, że fajnie, zapewni rodzinie bezpieczeństwo itd.
Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Nie wiem, czy nie jest skąpy i czy nie jest materialistą. Patrzy bardzo na pieniądze. Do przesady oszczędza.
Od początku za wszystko płacimy na pół (nawet za głupią kawę na jakimś wyjściu płacę za siebie). Dla mnie to punkt honoru - żeby proponować to. Jednak on nigdy nie oponował, a wręcz odczuwałam, że liczy na to, że zapłacę za siebie zawsze. Doprowadza to nieraz do żenujących sytuacji podczas płacenia w kawiarniach gdy nabiją jeden rachunek i trzeba wyjaśniać, że płacimy osobno.
Tak samo jest w sklepie spożywczym - ja płacę za swoje produkty, on za swoje.
Wszelkie wyjazdy -na pół. Prezenty - dajemy sobie, ale zawsze ich wartość jest na pół z tendencją do tego, że ja kupuję nieraz drożdże.
Sam z siebie nie kupi kwiatka bez okazji. Nie zaprosi do kina czy restauracji. A właśnie -do restauracji nie chodzimy w ogóle. Bo dla niego to strata kasy...(Mimo że sama za siebie bym płaciła). Lepiej jak ja ugotuję obiad i odgrzewamy 2-3 dni.
Po prostu wszystkie koszty i wydatki na pół, mimo że zarabiam 3 razy mniej. Jest to dla mnie trochę obciążające, nie powiem. Jak byłam sama, to wydawałam mniej. Boję się o przyszłość w tym sensie, że co będzie jak po ślubie nie wiem, stracę pracę. A opłaty co miesiąc trzeba będzie robić (rachunki i koszty życia też na pół).
Dlatego staram się oszczędzać jak najwięcej, pracuję po 12-15h dziennie nieraz, nie chodzę do kosmetyczki, fryzjerki, nic sobie nie kupuję...
A i tak go nie dogonię finansowo.. czuję się przez to gorsza i mniej bezpieczna w obawie o przyszłość
On niby powtarza, że po ślubie wszystko będzie wspólne, że niby nie muszę za coś tam płacić, do znajomych mówi, że będę mieć bogatego męża. A jednocześnie to dziwne, bo wiem, że on tak tylko mówi. A jak przychodzi do płatności np. w pubie, to mężowie koleżanek płacą za nie, a ja razem z innymi facetami idę do baru zapłacić sama za siebie... Nieraz mi po prostu wstyd. I udaję taką większą niezależność, choć serio, już bym wolała mu później przelać te pieniądze niż wystawiać się na ośmieszenie...
Według niego zarabiam za mało i powinnam więcej, tylko nie rozumie, że w moim zawodzie nie dogonię go...
Nie chodzi o to, że oczekuję, że facet będzie za mnie płacić, bo tak to zawsze i tak sama proponowałam, ale tu chodzi i to, że od niego tej propozycji nawet nie ma, że mi coś postawi, że mnie gdzieś zaprosi...
Chciałabym od czasu do czasu wyjść do restauracji eleganckiej, być zaproszona...
Doprowadziło to do tego, że przestałam czuć się stabilnie i bezpiecznie finansowo. Mam obawy i lęki, co będzie na macierzyńskim itd. on mi kiedyś zasugerował, że na macierzyńskim mogę dalej pracować (mam umowę B2B). Kurczę. Tylko czy dałabym radę po nieprzespanych nocach, moja praca jest bardzo wyczerpująca. I tak zastanawiam się czy serio byłoby to konieczne, skoro on tyle zarabia? Czy serio nawet na macierzyńskim nie mogłabym poświęcić czasu wyłącznie na dziecko?
Sama nie wiem, co robić. W innych aspektach związek jest ok i nie mam zarzutów. Ale zastanawiamy się czy to normalne z tymi pieniędzmi i czy to we mnie jest problem czy w nim (sama mam też tak, że dążę na siłę do płacenia za siebie, wszystko muszę dzielić po równo - taką mam osobowość,, ale czy on tego nie wykorzystuje trochę?)