Czy jest tu ktoś kto choruje na jakieś choroby psychiczne? Jak sobie z tym radzicie?
Ja do tej pory radziłam sobie dobrze – moje PTSD, depresja, zaburzenia odżywiania są teraz tak powszechne, że na nikim nie robiło to wrażenia. Moi przyjaciele, znajomi raczej wiedzieli, nie czułam się gorsza. W gorszych momentach znikam z życia towarzyskiego i nie chcę żeby ktoś myślał że to dlatego, że kogoś nie lubię czy już mi się znudziło, więc wtedy mówię, albo czasami po prostu podczas rozmowy wychodzi, póki zachowuję się “normalnie”, to nikt nie zwraca na to uwagi.
Od 1, 5 roku chodzę grzecznie co tydzień na terapię, biorę leki, sporo czytam, bardzo się rozwinęłam, coraz bardziej poznaję siebie.
Niby wszystko ok.
Od początku roku mam coraz większy zjazd, dół, czuję coraz większe zmęczenie. Było to poprzedzone – teraz już wiem – silnym okresem manii, to co wydawalo mi się zdrowieniem, było po prostu oznaką choroby...
Obecnie jestem w trakcie diagnozowania choroby dwubiegunowej.
To dla mnie cięższy kaliber niż depresja.
Wiem, że tak musi być, bo muszę mieć w końcu dobrze dobrane leczenie, żeby funkcjonować.
Ale nie chce mi się zmieścić to w głowie.
Pracuję, dobrze zarabiam, mam różne fajne zainteresowania, własną działalność, fajną córkę, plany na przyszłość, do tej pory wydawało mi się, że jestem raczej zaradna i ogarnięta życiowo.
Ostatnio nawet myślałam, że chyba już czas rozglądać się za kimś ciekawym do stworzenia związku. Luty, który był równią pochyłą dla mojego samopoczucia zweryfikował, że ja się do tego nie nadaję.
Czy z taką chorobą można kiedykolwiek nadawać się do takiej relacji? Nie chcę być dla nikogo ciężarem, nie chcę skupić całej uwagi na sobie.
Mam dziecko. Czy osoba chora może dobrze wychować dziecko? W dodatku samodzielnie. Do tej pory wydawało mi się, że jestem dobrą i mądrą mamą. Czasami smutną, czasami zbyt spontaniczną, ale zawsze dobrze odpowiadającą na potrzeby córki.
Myślałam też, że będę mieć więcej dzieci. Teraz jestem zdania, żeby raczej.... oszczędzić. Siebie i przyszłe potomstwo.
Jak najmniej sytuacji stresowych, zwłaszcza tam gdzie mam na to wpływ.
To co czuję teraz to wstyd. Jest kilku facetów-znajomych zainteresowanych poznaniem się bliżej, wcześniej myślałam sobie, że mogę po prostu umówić się z nimi na randkę. Teraz sobie tego nie wyobrażam. Bo jak? Kiedy powiedzieć o czymś tak strasznym? Po dwóch, trzech spotkaniach? Po trzech miesiącach? Kiedy jest za wcześnie, a kiedy “za późno” żeby druga strona nie czuła się oszukana?
Dziecko, choroba psychiczna, komornika tylko brakuje. Kto o zdrowych zmysłach wejdzie w takie szaleństwo?