Cześć wszystkim. Nie sądziłem, że trafię z czymś takim na te (lub jakiekolwiek inne) forum, ale w „realu” nie mam się za bardzo kogo poradzić. Natomiast chciałbym poznać opinię kogoś obiektywnego na temat sytuacji, w której się znalazłem. Mam nadzieję, że osoba której ten temat dotyczy nie trafi jakimś cudem na ten wątek, chociaż z drugiej strony może to też byłoby jakieś rozwiązanie na wyjście z tej sytuacji… Przejdę do mojej historii.
Około roku temu poznałem pewną dziewczynę przy okazji dwu dniowego wypadu za miasto z moimi kolegami. Jako, że szukaliśmy jeszcze jednej osoby żeby skompletować paczkę na wyjazd, to jeden z kolegów zaproponował swojej koleżance z pracy, żeby zabrała się z nami. No i tak zaczyna się ta historia. Generalnie już od początku złapaliśmy z nią dobry kontakt.
Po powrocie z wyjazdu zaczęliśmy ze sobą pisać, z czasem wychodzić na jakieś spacery, rozmawiać. Wyszło to bardzo naturalnie bez żadnego ciśnienia, specjalnych zaproszeń etc. Pamiętam, że po kilku spotkaniach nawet sama z siebie wyszła z inicjatywą wyjścia do kina. Zaczęliśmy nawet planować kolejny wakacyjny wyjazd za granicę (ale z inną paczką moich kolegów, bo z tym kolegą przez którego się poznaliśmy - nie wdając się w szczegóły po prostu się „pożarła” w trakcie poprzedniego wyjazdu). Ekipę koniec końców udało się zebrać, termin dograć. Do wyjazdu było kilka miesięcy. Mijały kolejne dni, czasami jechaliśmy na jakieś wycieczki po okolicy we dwoje, wychodziliśmy, rozmawialiśmy. Zauważyłem wtedy, że zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Ona też zaczęła się coraz bardziej przede mną otwierać, opowiadać o sobie i tak dalej. Zaczęła nawet prawić mi komplementy związane z tym co udało mi się do tej pory osiągnąć i że jestem taki skromny. Generalnie myślałem, że wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku. Do czasu.
Pewnego pięknego dnia na jednym ze spotkań wypaliła do mnie z tekstem, że bylibyśmy dla siebie świetnym planem B, na wypadek gdybyśmy sobie nikogo w perspektywie X lat nie znaleźli. No zamurowało mnie, co było raczej widać. Spotkanie dobiegło jakoś do końca. Po powrocie do domu dostałem od niej wiadomość – że mnie przeprasza, że tego nie przemyślała, że wcale tak nie sądzi, że nigdy nie będę żadnym planem B, zawsze będę dla niej ważny itp. Zapytała też czy jestem o to zły – odpowiedziałem, że nie ale zrobiło mi się zwyczajnie przykro. No i tak temat się skończył… Przynajmniej na jakiś czas.
Minęło kolejne X czasu. Podczas kolejnego spotkania powiedziała mi, że założyła z ciekawości tindera, ale szybko go usunęła, bo się jej nie spodobał. No i już tutaj zapaliła mi się mocno czerwona lampka, że no jednak coś jest nie tak. Jednak kogoś na tym tinderze zdążyła poznać i nawet się z nim umówiła. Nie wiedziałem za bardzo jak w tym momencie zareagować, uciąłem jakoś ten temat, rozeszliśmy się do domów. Do tego ich spotkania miało dojść gdzieś za tydzień czy dwa. Chcąc sprawdzić kogo wybierze zaproponowałem jej w tym terminie spotkanie ze mną, na co ona… odpowiedziała mi, że no już umówiła się z tamtym gościem, ale w sumie jakby okazał się świrem, to fajnie by było żebym przyjechał ją odebrać. Nie potrafię dobrać słów, które opisałyby moje emocje w tamtym momencie. Przestałem po prostu odpisywać i zacząłem myśleć.
Drugiego dnia rano zebrałem się na odwagę i napisałem do niej, że musimy się koniecznie spotkać, bo mam jej coś mega ważnego do powiedzenia. Była lekko zdziwiona, ale się zgodziła – przyjechałem do niej po godzinie, tak że nie zdążyła się nawet za bardzo ogarnąć. Powiedziałem jej wtedy, że bardzo mi się podoba i boje się, że się zakocham, a po jej ostatnim zachowaniu widzę, że ja niestety się jej nie podobam – trudno. Natomiast w tej sytuacji proszę ją o to, żebyśmy nieco przystopowali z naszymi spotkaniami, bo nie chciałbym żeby te uczucia się we mnie dalej rozwijały. Zaznaczyłem, że nie chcę zerwać kontaktu, ale spotkania dwa razy w tygodniu w tej sytuacji są no trochę… za częste. Ona tylko coś tam wydukała, że została zraniona przez poprzedniego faceta, że nie byłaby dla mnie przez to dobra, a ja to w ogóle jestem taki świeży i pewnie bym się starał, a ona by tego nie doceniała… generalnie rzeczy w ten deseń. Dodałem jeszcze wtedy, że mam złe doświadczenia w przyjaźni z kobietami, bo zawsze kończyło się to na dwa sposoby – ona znajdowała chłopaka i zrywała kontakt, albo zakochiwała się we mnie, a ja w niej nie (taka sytuacja była tylko jedna). Szybko skończyła ten temat i zaczęła nawijać o czymś innym, ale wtedy postarałem się żeby te spotkanie się dosyć szybko skończyło.
Minęły z dwa, może trzy dni… Ona się odezwała, że to chyba zły pomysł z tym wspólnym wyjazdem na wakacje. Zapytałem czemu – ona na to, że strasznie się zdystansowałem od niej i pewnie przez to będziemy się źle ze sobą czuć, a ona w sumie z tej paczki zna tylko mnie. Nie chciałem rozwalać tego wyjazdu więc zaproponowałem spotkanie – na które się zgodziła jeszcze tego samego dnia. Wyjaśniłem jej, że skoro obiecałem już jej ten wyjazd (był to jej pierwszy wyjazd tak daleko), to słowa dotrzymam i obiecuję, że nasza rozmowa sprzed kilku dni nie wpłynie na moje zachowanie na tym wyjeździe. Potem zaczęliśmy już normalnie rozmawiać, wypaliła coś że tylko ją zostawiłem, a jej już wszystko się wali… Odpowiedziałem, że nie pisaliśmy raptem dwa czy trzy dni na co ona, że to bardzo dużo.
Do wyjazdu został wtedy chyba jakoś miesiąc. Po tej rozmowie spotkaliśmy się po jakimś czasie, no i oczywiście… musiała „pochwalić” się, że widziała się z tym typem. Ale, że to spotkanie to była masakra, że był taki i owaki… nie miałem ochoty o tym gadać, urwałem temat. Poza tym wszystko w sumie wróciło do normy. Zacząłem się łudzić, że może to wszystko przemyślała? Na tym etapie miałem niezły mętlik w głowie.
W końcu przyszedł czas wyjazdu. Generalnie wyjazd przebiegł w spoko atmosferze, jeden z kolegów stwierdził nawet, że zachowujemy się jak para… Moim zdaniem raczej nie, no ale każdy inaczej to postrzega. Ja odbierałem niektóre jej teksty, jako dyskwalifikowanie mnie jako potencjalnego chłopaka, a mój kolega twierdził, że ona się tak ze mną droczy… W każdym razie poszliśmy jednego dnia na miasto sami we dwoje, abstrahując od tego jak do tego doszło – powiedziała, że nic jej nie trzyma w naszym mieście i że gdyby miała możliwość to by z niego wyjechała i nigdy nie wracała. Cóż… moja pierwsza myśl, no tak… ja jej tu przecież nie trzymam, jednak ma mnie gdzieś, nie potrzebnie robiłem sobie nadzieje. W każdym razie nie chciałem psuć wyjazdu, zacisnąłem zęby i jakoś wytrzymałem do powrotu.
Po powrocie zacząłem intensywnie myśleć nad tamtą poprzednią rozmową sprzed miesiąca/dwóch. Może nie potrzebnie uległem? Może faktycznie nie powinienem jej na ten wyjazd zabierać? Przecież skoro powiedziała coś takiego, że nic jej tu nie trzyma, to muszę być jej obojętny! W przypływie emocji napisałem jej, że skoro już wróciliśmy z tego wyjazdu to podtrzymuję to co powiedziałem w trakcie tamtej rozmowy z tym ograniczeniem kontaktu i mam nadzieję, że to zrozumie. Napisała, że rozumie.
Minął tak jakiś czas (chyba z tydzień) i zacząłem tego żałować… Doszedłem do wniosku (pewnie głupiego, podyktowanego emocjami), że w sumie co mi szkodzi się dalej z nią przyjaźnić. Najwyżej znajomość skończy się tak jak poprzednie (znajdzie chłopaka i mnie zostawi), a zawsze istnieje cień szansy, że może coś się jej odwidzi. A w takiej czy innej sytuacji nikt nie zabierze mi wspomnień ze wspólnie przeżytych chwil. Więc… napisałem, przeprosiłem powiedziałem że zwyczajnie za nią tęsknie, na co ona, że ona też. Poprosiła o telefon, zadzwoniłem do niej – przegadaliśmy wtedy chyba z 2 albo 3 godziny.
No i tak ta sytuacja leciała dalej. Aż do teraz. Ona nadal nikogo nie ma, ja też. W pewnym momencie zacząłem powoli się dystansować widząc, że nic nie zmierza w kierunku dalszego rozwijania tej relacji. Przestałem pierwszy pisać, proponować spotkania, starałem się znaleźć sobie jakieś inne zajęcia. Efekt? Na początku potrafiła przez kilka dni do mnie nie pisać, potem zaczęły się pytania z jej strony czy ja w ogóle o niej jeszcze pamiętam? Zaczęła sama inicjować rozmowy, pisała, że przydałoby się spotkać, bo dawno się nie widzieliśmy (ale konkretnego terminu nie proponowała). W końcu po jakimś miesiącu, kiedy zaproponowała w taki „ogólny” sposób spotkanie pociągnąłem temat i zaproponowałem konkretny termin. Spotkaliśmy się, było miło. Do czasu aż wspomniała, że ostatnio pisała z jakimś gościem… który przestał do niej pisać przez kilka dni i dla niej to koniec! Bo nie może być tak, że ktoś ją olewa przez kilka dni, a potem o niej sobie przypomina. A w ogóle to ona ma chyba jakąś blokadę, przed wejściem w związek. Tutaj zapaliła mi się lampka – halo, przecież ja też nie pisałem przez „długi” czas i sama zaczęłaś inicjować rozmowy i nie masz mi tego za złe. Ale uprzedziła moje myśli – i powiedziała, że z nami to co innego my możemy nie gadać i nie widzieć się miesiąc, ale jak się spotkamy to jest i tak zajebiście.
Oho… wyszedł z tego niezły eleborat. Ciekawe czy ktoś będzie miał ochotę to czytać… W każdym razie mam mętlik w głowie i nie wiem co robić dalej z tą znajomością… Starać się, odpuścić sobie? Pewnie niektórzy stwierdzą, że moje zachowanie jest głupie – ale biorę to na klatę. Nie przyszedłem się tutaj żalić, tylko poprosić o podzielenie się swoim zdaniem w tym temacie.