Mam kolegę w pracy, nazwijmy go Tomek. Tomek kiedyś trochę ze mną flirtował, zachowywał się w sposób niejednoznaczny i cóż... Złapałam się na to. Lekko się zauroczyłam. Gdy on zobaczył w moich oczach, że coś jest na rzeczy, ze wszystkiego się wycofał. Odsunął się. Wstyd mi było jak pieron, zwłaszcza że w środowisku pracy czuć było w powietrzu, że coś tutaj nie gra z mojej strony i dziwnie się przy nim zachowuję. Mimo wszystko szanowałam go za to, że jak przyszło nam razem pracować, to zachowywał się normalnie i taktownie. Nie rozmawiał ze mną w żaden flirtujący sposób, ale czuć było, że chce mnie traktować zwyczajnie i po koleżeńsku, tak jakby to "zauroczenie" nigdy nie zaistniało (mimo że on doskonale je po mnie widział).
Minęła dłuuuga chwila, ochłonęłam, poszłam dalej. On znalazł dziewczynę, ja też zaczęłam się z kimś spotykać. Myślałam, że wszystko jest w porządku. Że mogę z nim zamienić parę zdań w pracy, bo to, co było, to zapomniana przeszłość. Ale teraz to on się zaczął dziwnie zachowywać. Unika mnie jak ognia, nie umie utrzymać ze mną kontaktu wzrokowego. Jak się go o coś zwyczajnego zapytałam, to napiął się cały i nawet głowy nie odwrócił w moją stronę, tylko tak spojrzał kątem oka. I szczerze, ja już zgłupiałam. Zastanawiam się, czy on sobie przemyślał, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich miesięcy, i doszedł do wniosku, że jestem jakaś nienormalna, dlatego tak się spina w mojej obecności? Czy odbiera moje zupełnie koleżeńskie zachowania jako jakieś próby flirtu? Nic nie rozumiem, może ktoś mi to rozjaśni. Nawiasem mówiąc, on wie, że się z kimś spotykam, więc chyba nie czuje się osaczony? Naprawdę staram się wobec niego zachowywać taktownie i z dystansem.