Cześć wszystkim! Od razu się przyznaję - jestem facetem, ale potrzebuję damskiego punktu widzenia na poniższą sprawę
Spotykam się z dziewczyną, która jest cudowna i na papierze wszystko jest wspaniałe - mamy dobry kontakt, każdy z nas dba o siebie nawzajem, czujemy że jesteśmy dla siebie stworzeni itd. Nawet fakt, że dzieli nas kilkaset km (przynajmniej na jakiś czas) nie jest problemem i wydaje mi się, że dajemy na tę chwilę sobie znakomicie radę z tym wszystkim. Bardzo poważnie myślimy o wspólnym życiu, przeprowadzce, a nawet wakacjach za rok
Jedyny problem to poczucie zazdrości, które mam wrażenie trochę nas wypala.
Od razu sobie wyznaliśmy prawdę, że nie lubimy być kontrolowani, ale lubimy czuć lekką zazdrość, bo to pokazuje, że danej osobie zależy na drugiej połówce.
Niby tak, ale...
Od jakiegoś czasu widzę, że gramy (takie jest moje odczucie i od razu przyznaję się, że jest to dosyć dziwne) w jakąś chorą gierkę, a mianowicie staramy się prowokować i "licytować", kto z kim się spotkał, kto napisał, kogo zobaczył - np. spotykam się z dawną znajomą, ona za to idzie się złapać z przyjacielem. Ona opowiada kto do niej zagadał, to ja za jakiś czas odpowiadam, że jakaś dziewczyna chciała ode mnie numer telefonu (co najważniejsze - nie są to kłamstwa).
Mam wrażenie, że nikt z nas nie chce się przyznać, że jednak jesteśmy na siebie wkurzeni i o siebie zazdrośni, ale jednocześnie brniemy w ślepą uliczkę.
Zawsze staram się gadać o każdym problemie, tylko nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, gdzie siadam obok niej i mówię: X, proszę nie spotykaj się z tym kolegą, albo nie opowiadaj o drugim koledze itd. Jesteśmy na początku znajomości, więc tym bardziej nie chcę wyjść na zaborczego/zazdrosnego typa (tym bardziej, że nigdy z tym nie miałem problemu), aczkolwiek po tych kilkunastu "wymianach" czuję, że jest coraz gorzej i zamiast się cieszyć początkiem związku, analizuję co z jej ust jest prawdą, co prowokacją, a co kłamstwem.
Dziękuję za każdą odpowiedz albo sugestię