Odkąd pamiętam byłam samotna, raczej nielubiana i jak się okazuje niezbyt kochana. Dzieciństwo miałam słabe, byłam niegrzecznym dzieckiem, nie miałam nikogo oprócz rodziców i rodziny.
Okazało się jednak, po latach, że rodzina przyznała się, że w sumie żadnego przywiązania do mnie nie czuje. Sympatie, może i tak, ale przywiązania nie.
No cóż, nawet się nie dziwię. Mi do przywiązania się wystarczył krótki kontakt, wizyty, wyjazdy.
Oni podchodzili do sprawy inaczej. I teraz do mnie dociera, że nigdy nie byłam im potrzebna. Żałuję, że dopiero teraz.
Żałuję też tego co było w domu, słabej atmosfery, braku większych kontaktow z rówieśnikami, wszystkich błędów życiowych.
Do teraz płacę za to cenę samotności i bólu w środku… Jedyne co się poprawiło to relacje z rodzicami i trochę relacje z innymi ludźmi. Bo chociaż jestem samotna, to już ludzie mnie tak nie odtrącają. Jednak boli fakt, że inni mieli normalną przeszłość i byli chciani. A ja całe życie byłam uświadamiana, że nikomu nie jestem potrzebna…