Cześć
Nie sądziłam że tu napisze kiedykolwiek.
Czuję się okropnie, w sumie sama to jestem sobie winna. Ale czuję się jak w jakimś koszmarze niekończącym się.
Miałam romans z mężczyzną 11 lat starszym. Ja panna on żonaty z dziećmi.
Znajomość 3 letnia zanim do czegokolwiek doszło. Romans trwał 9 miesięcy. Zakończyło się w maju, bo żona wkradła się do jego laptopa i messengera.
On myślał że będziemy dalej się spotykać. Ja powiedziałam że tutaj trzeba decyzji bo dłużej w ukryciu to się nie da.
Ta żona później wypisywala groziła mi że mnie zniszczy.
Że jest do wielu rzeczy zdolna i że uprzykrzyczy mi życie skutecznie.
Jej powiedział że to było tylko pisanie (pomijam fakt że z jego strony to tchórzostwo).
Ok jakoś się wyciszyło na miesiąc.
W lipcu znów powrót na dwa tygodnie- byliśmy na wspólnym wyjeździe. W międzyczasie kilka rozmów, płacze, żale - że nie damy rady tak żyć na dłuższą metę bez siebie.
Później jakieś sporadyczne wiadomości przez wakacje.
Najgorsze jest to że po urlopach od września musimy razem pracować.
Psychicznie nie wyrabiam, codziennie go widuję. Nie odzywam się unikam,.ale ile tak można.
Mam umowę na czas nieokreślony i zobowiązania finansowe nie mogę tak po prostu odejść.
Coraz częściej żałuję że nie spotkałam się z tą żoną- żeby wszystko wyjaśnić jak rzeczywiście było że nie było to tylko pisanie.
On chyba uważa że do końca życia to tak zostanie, On będzie sobie żył, żona nieświadoma.
Tylko co że mną?
Ja coraz częściej mam ochotę do niej napisać z prośbą o spotkanie. Mam wrażenie że w przeciwnym razie nigdy nie zamknę tego rozdziału. Momentami czuję że zwariuję.