Jak obserwuje obecną lewicę - a przynajmniej jej część, że tak się wyrażę, niepostkomunistyczną - dostrzegam kilka faktów, których zakres wspólny świadczyć może o seksualnych obsesjach:
1. Poruszany przeze mnie wielokrotnie argument incela - każde męskie narzekanie sprowadzane jest do domniemanego braku udanego życia seksualnego. Osoba, stosująca ów argument zdaje się wierzyć, że jedynym problemem na świecie jest brak seksu, nie uznaje istnienia innych problemów niż te seksualne
2. Obsesyjne prorokowanie koalicji PiS i Konfederacji - partie, które różnią się niemalże wszystkim, od struktury elektoratu po filozofię zarządzania państwem mają rzekomo zawiązać sojusz tylko w oparciu o drobne podobieństwa w sferach okołoseksualnych (aborcja, LGBT) - tak więc według wieszczyciela takiej koalicji, nieistotne są olbrzymie różnice między tymi stronnictwami; wieszczyciel ów jednak uważa niewielki czynnik seksualny za podstawowego układacza politycznej szachownicy;
3. Kazus Biedronia - mężczyzna z wyrokiem za znęcanie się nad matką zostaje przewodniczącym feministycznej komisji w UE. Można więc założyć, że według unijnych feministek, przemoc wobec kobiet jest zła tylko wtedy, kiedy skierowana jest wobec partnerki seksualnej. Tak więc czynnik seksualny rozstrzyga, jak traktujemy zjawisko, z którym chcemy walczyć.