Moje perypetie z inną dziewczyną opisałem w innym wątku, dałem sobie spokój z nią, ale konkluzja była taka z tamtej historii, że postanowiłem spróbować coś podziałać z dziewczyną, z którą kiedyś mi randka nie wyszła, ale jesteśmy cały czas w kontakcie. W listopadzie ubiegłego roku poznałem ją przez portal randkowy, dużo pisaliśmy, rozmowy godzinami trwały. Jesteśmy do siebie w wielu kwestiach podobni, oboje po dłuższych związkach, mam dziecko z poprzedniego związku, ona wychowuje samotnie prawie nastoletnią już córkę. Dzieli nas 6 lat różnicy wieku, ale z żadną inną tak mi się nie rozmawiała jak z nią. Umówiliśmy się wtedy na randkę, zaprosiła mnie do siebie. Było miło, ale z uwagi na to, że była to moja pierwsza randka od 13 lat, nie bardzo iskrzyło pomiędzy nami. Tzn. nie iskrzyło z jej strony jak się potem okazało. Schrzaniłem to spotkanie, wiem o tym doskonale.
Po spotkaniu wyjaśniliśmy sobie sprawy, jest szczerą kobietą i nie owija w bawełnę. Zabrakło jej tego pociągu wówczas do mnie na spotkaniu. Uważam też, że stało się to też z mojej winy, nic tam nie zainicjowałem, co do dzisiaj sobie wyrzucam. Była zaskoczona w ogóle moją postawą, że chciałem dalej z nią utrzymywać po dostaniu kosza kontakt. Od tego czasu mamy niemal codzienny kontakt, choć nie widzieliśmy się nigdy więcej. Ja dużo pomagam jej w pewnej sprawie (choć na odległość), sama czasem zwraca się o pomoc do mnie w innych. Nie powiem, żeby działało to w jedną stronę, bo na nią też mogę liczyć. Przerabiała ze mną każdą moją relacje z nowymi dziewczynami, doradzała mi, interesowała się. Pyta się często o moją córkę, jak sobie młoda radzi po rozwodzie moim z żoną. Stała się mi bardzo bliską osobą. Kiedy się spotykałem z tamtą poprzednią dziewczyną, czy ogólnie przelotnie z jakimiś innymi to... zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Że w każdej z tamtych szukam JEJ. Jej cech charakteru, mądrości życiowej, poczucia humoru. Głupio to zabrzmi ale... chyba dotarło do mnie, że jestem w niej w jakimś stopniu może zakochany (?). Nie wyobrażam sobie, żeby miało nagle jej zabraknąć w moim życiu i ona wie o tym, bo my nie gramy między sobą w gierki damsko-męskie, tylko walimi szczerze i bez ogródek. Ja też jestem bardzo ważny dla niej, sama to mi powtarza.
O niej. Introwertyczka do kwadratu, uwielbia spędzać sama czas ze sobą. Multum razy próbowałem wyciągać ją gdzieś z domu i nigdy się to nie udawało, zawsze a to za zimno, a to młoda chora. Ostatnio sama zaproponowała spotkanie jak się cieplej zrobi. Jej poprzednie relacje cóż... opierały się wyłącznie na seksie. Ma ogromne potrzeby w tym temacie, jest atrakcyjną dziewczyną i wie jak działa na facetów. Kilku od dawna męczy jej głowę propozycjami spotkań itp. Zlewa ich totalnie. Kiedyś miała z nimi jednorazowy strzał, jak sama mówi - jeśli jest opcja na seks i nic więcej, to traktuje ich tak samo jak oni ją. Wyłącza emocje i skupia się na przyjemności. Ostatnio rozstała się z gościem, z którym spotykała się od kilku miesięcy w tym celu, bo przestraszyła się, że się zaczyna w nim zakochiwać. A facet był młodszy od niej o kilka lat, wolny, bez zobowiązań, świeżo po studiach. Planował wyjechać i nie uwzględniał jej w planach, więc i ona z automatu nie robiła sobie nadzieji na coś więcej. Ot, seks i rozmowy po nim.
Znam jej pragnienie... ona jest normalną kobietą, która jak każda, chciałaby mieć normalnego faceta, który będzie ją kochał i wspierał, dla którego będzie priorytetem i numerem "1", nie zaś opcją na fajne bzykanie. Sama mi pisze, że życie bez miłości jest puste, takie relacje oparte na seksie też są puste dla niej. Nie ma z nich satysfakcji poza zaspokojeniem seksualnym. Wiem, że czuje się samotna. I chciałaby mieć faceta, który jest po dłuższym związku lub rozwodzie, który ma własne dzieci już i któremu nie będzie tłumaczyć się z tego, że nie ma czasu dla niego, bo musi córkę ogarniać. Takiego, który też nie będzie cisną na wspólne mieszkanie (przynajmniej szybko). No i oczywiście, z którym będzie mogła się realizować w sferze seksualnej.
Jak na złość, spełniam wszystkie te kryteria, choć tego ostatniego nie widzi. Dałem jej ostatnio do myślenia tekstem, ze wkurza mnie już, że inni goście traktują ją jak laskę do bzyknięcia. Że nie widzą w niej tej kobiety, którą ja w niej widzę. Jest samotną matką, wynajmuje mieszkanie, kokosów nie zarabia, więc żyje oszczędnie. Podziwiam ją, staram się wspierać na każdym kroku. Wie, że może na mnie liczyć i wie, że jest dla mnie kimś więcej, niż może się wydawać. I jest to kobieta, z którą autentycznie mógłbym i chcę się związać. Z akceptacją i jej przeszłości, doświadczeń, córki. Bez pytania o byłych.
I do sedna: przypomniałem się jej delikatnie sugerując, że na dworze coraz cieplej się robi Odpisała mi, że "Dla niej to jeszcze za zimno jest
Przecież powiedziałam, że pójdziemy na jakieś piwko, to pójdziemy, nie trzeba mi co chwila o tym przypominać:) to nie randki, nie musimy się umawiać i angażować tak mocno
Ostatnie zdanie mnie ukrzyżowało.... wiem, że to nie randki, ale nie wiem co mam do cholery zrobić, żeby spojrzała na mnie jak na faceta, a nie "psiapsi"...