Cześć, mam 25 lat,
bylem z dziewczyną (ona 22 lata) od września ubiegłego roku i rozstałem się z nią na początku lutego. Wyszło to całkiem przypadkiem, ze zwykłej rozmowy na messengerze przerodziło się to w dyskusję o naszym związku. Ona wyznała mi miłość juz w okolicach grudnia/listopada. Ja nie wiedziałem wówczas co na to odpowiedzieć, a sam jeszcze raczej nie odwajemnialem uczucia, i podobnie było podczas tej rozmowy, ona oczekiwała jasnej deklaracji, a ja ciagle byłem zagubiony. Ostatecznie stwierdziłem ze skoro ja jestem taki niezdecydowany to może lepiej gdyby to zakończyć i nie marnować jej czasu. Dopiero po tygodniu, dwóch zdałem sobie sprawę jak była dla mnie ważna i jak mi na niej zależy, oraz najważniejsze - ze cos do niej czuję. Napisałem wiec do niej wszystko wyjaśniając, lecz nie zostało to przyjęte z entuzjazmem. Jednak na jej odpowiedz musiałem (nie musiałem, ale wiadomo jak to w takiej sytuacji, człowiek zrobi wszystko) jakoś zareagować wiec odpisałem na Instagramie (na Fb mnie zablokowała). Następnie mielismy rozmowę telefoniczna, w której wyjaśniła ze jest na mnie mega zła ale w swoim czasie możemy się spotkać na jakąś kawę. Mylnie zrozumiałem to jednak jako ewentualna szanse powrotu. Odblokowała mnie na Facebooku, wiec mogliśmy normalnie pisać, lecz moja nadgorliwość sprawiła ze zamiast dać jej odetchnąć, poczułem jakbym złapał Boga za nogi, co w końcu mi wyjaśniła, ze „zdajesz sovie sprawę ze nie jesteśmy razem?”. Miałem wówczas bardzo ciężkie dni z powodu rozstania i chciałem w jakikolwiek sposób z nią się kontaktować. Wtedy odbyła się druga rozmowa telefoniczna (jakiś tydzień, dwa po pierwszej) podczas której jej nastawienie było jakby bardziej agresywne (?) - oczywiście miała prawo. Wówczas dała mi do zrozumienia ze mylnie zinterpretowałem jej słowa i nie będziemy razem i z tym spotkaniem to trochę przesadziła. Problem z tymi rozmowami polegał na tym ze tak naprawdę nie mielismy mozliwosci wymiany sensownych argumentów dlaczego stało się tak a nie inaczej, skąd ona miała powody by sadzić ze nie chce z nią być, skąd też jak mniemam wziela się rozmowa która spowodowała nasze rozstanie. Jedyne co twierdziła, to ze nie wyrażałem żadnego zainteresowania jej osobą, i nie chciałem tego zmienić. Podczas gdy zrywaliśmy twierdziła: „kocham Cie, ale nie czuje z Twojej strony zainteresowania mną ani abyś robił nic aby podtrzymywać ten związek, ale chce Ci pomoc to zmienić, i tych rzeczy do zmiany wcale nie jest wiele”. Wówczas stwierdziłem ze skoro tak twierdzi, to może ja się nie nadaje do związków (debilne przemyślenie po 5 minutach rozważań czy chce z nią być, a po prostu tak mi było wówczas wygodnie - wiem, postąpiłem samolubnie). Po tej drugiej rozmowie telefonicznej juz zablokowała mnie wszędzie. Miałem tylko jej numer telefonu, ale uznałem ze to koniec i nie będę jej przeciez dręczył, a po obu tych rozmowach czułem dziwna złość do niej, i nawet nie chciałem juz mieć z nią kontaktu. Ale to było mocniejsze ode mnie i uczucie złości przenikało bardzo szybko. Nie byłem w stanie zrozumiec jak ktoś kto mówi ze mnie kocha, ze chce mi pomoc się zmienić, gdy w końcu chce mu to dać, to on juz tego nie chce. Oczywiście jasnym jest, ze jeśli ktoś mi daje całego siebie, a ja to odrzucam by jednak zaraz chcieć to ponownie bo zmieniłem zdanie (tutaj raczej nie kwestia zmiany zdania, tylko uświadomienie sobie uczuć - niestety dopiero w wyniku rozstania) to może zmienić się to w fale nienawiści, ale wówczas nie rozumiałem tego. Do czego zmierza ta historia… Jakiś tydzień temu, czyli półtora miesiąca po rozstaniu, a dwa/trzy tygodnie po drugiej rozmowie telefonicznej napisałem do niej bardzo długa wiadomość sms (jedyna możliwa droga kontaktu oprócz ewentualnego pójścia do jej mieszkania - ale no dajmy spokój nie będę jej nachodził), nie wiedziałem juz co robić, rozłożyłem wszystko z naszego związku na czynniki pierwsze i wyjaśniłem ze to nie tak ze nic z siebie nie dawałem, tylko moje sposoby
okazywania zainteresowania i uczuć są inne niż jej, itp. Wiadomo jak wygladaja takie wiadomości - błagalne próby powrotu. Nie odpisała po tygodniu wiec spytałem tylko czy wiadomość wgl dotarła. Wywiązała się z tego potem (w końcu!!!) jakaś normalna rozmowa na argumenty, która zaczela się z jej nastawieniem wręcz wyzywającym mnie, a zakończyła w następujący sposób: wyjaśniliśmy sobie choć w drobnym stopniu, ze nie rozmawiając ze sobą i nie mówiąc sobie co nas trapi mielismy mylne wyobrażenia o tym co sądzi druga osoba. Ona nie mówiąc mi wcześniej ze cos robie nie tak, a wręcz przeciwnie, utwierdzała mnie tylko w przekonaniu ze słusznie postępowałem w trakcie związku. Ja natomiast tym zachowaniem okazywałem w jej mniemaniu brak zainteresowania. Błędne koło. Ostatecznie napisała mi tak: „nie będziemy razem, przynajmniej w najbliższym czasie - jest na mnie ogromnie zla i nie widzi by miało się to zmienić narazie. Mogę do niej pisać byle nie za często i nie nachalnie, a najlepiej jeśli poczekam aby to ona napisała.” Odblokowała mnie tez wszędzie, i na Facebooku i na Instagramie.
Pytanie teraz do was, Drogie Panie - jasnym jest ze chce do niej wrócić, lecz jak powinienem to zrobić skutecznie, i czy to w ogóle możliwe waszym zdaniem? Ciagle używała sformułowań „narazie, póki co, w najbliższym czasie”, ale dla mnie mimo odmowy powrotu do siebie w tym momencie, wyglada to na pozostawienie sobie swego rodzaju furtki bezpieczeństwa. Dodatkowo jej nastawienie podczas tej rozmowy zmieniło się radykalnie - praktycznie z wyzywania, do normalnej (mniej wiecej) rozmowy. Miałem zamiar nie oddzywac się do niej przez jakiś miesiąc czekając na wiadomość od niej - nie chce popełnić tego błędu który popełniłem wcześniej i być nadgorliwym. Ciagle o niej myśle, bardzo mi na niej zależy. Wiem tez ze wyglada to jak typowy syndrom po rozstaniu, ale to naprawdę nie jest to co przy poprzednich rozstaniach, nigdy tak nie żałowałem tego ze juz nie jestem z jakaś kobietą.