Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
2 2023-02-04 10:47:59 Ostatnio edytowany przez Legat (2023-02-04 10:48:27)
Tak to koniec i żeby się do przekonać tego, przyszłaś na to forum. Ten gamoń cię zaniedbuje, nie zabawia, nie daje emocji ble, ble, ble. Należy mu się zdrada, albo porządny kopniak w tyłek. Jeżeli chodzi o ciągłe spore dawanie emocji, to polecam jakiegoś przemocowca, albo przynajmniej alkoholika.
A tak na poważnie. Może warto porozmawiać o swoich potrzebach i problemach związkowych ze sobą.
Tak to koniec i żeby się do przekonać tego, przyszłaś na to forum. Ten gamoń cię zaniedbuje, nie zabawia, nie daje emocji ble, ble, ble. Należy mu się zdrada, albo porządny kopniak w tyłek. Jeżeli chodzi o ciągłe spore dawanie emocji, to polecam jakiegoś przemocowca, albo przynajmniej alkoholika.
![]()
A tak na poważnie. Może warto porozmawiać o swoich potrzebach i problemach związkowych ze sobą.
Nie, nie pozwolilabym sobie na zadna przemoc w swoim kierunku. Nie chodzi mi o dawanie emocji, bo akurat drobnymi zlosliwosciami partner daje mi ich za duzo. Marze o spokojnym, przyjacielskim zwiazku, gdzie ludzie otwarcie rozmawiaja o swoich uczuciach. Tylko niestety problem w tym ze ani ja ani partner tego nie potrafimy.
4 2023-02-04 11:01:02 Ostatnio edytowany przez madoja (2023-02-04 11:01:13)
Czyli to nie tak, że wina faceta. Sama też nic z tym nie robisz. Spróbuj, to może on też sie otworzy.
Czyli to nie tak, że wina faceta. Sama też nic z tym nie robisz. Spróbuj, to może on też sie otworzy.
Tak, oboje sie fatalnie dobralismy. Nie umiemy sie klocic. Kiedy druga osoba nam sprawia przykrosc po prostu to przelykamy udajac ze nic sie nie stalo i nie ma sprawy. Mysle ze kiedy jedna osoba jest taka w zwiazku to jeszcze moze ta druga, bardziej temperamentna potrafi czasem wziac sprawy w swoje rece i wywalic z siebie emocje. A u nas jest po prostu martwa cisza i mnostwo chowanych uraz, placzu po katach. Ja wynioslam to z domu, partner byc moze tez. Niestety nie potrafie z nim zaczac rozmawiac, zbyt wiele zlych rzeczy sie wydarzylo. Wiec z jednej strony mam swiadomosc ze to koniec, z drugiej czuje ogromny zal.
Każdy związek przechodzi przez pewne etapy, przesłaniające rzeczywistość jego faktycznego stanu, po którym może nastąpić kryzys jak u was. To może być etap fascynacji, namiętności, seksu. Albo np. dzieci. Gdy dzieci dorosną i odejdą z domu, albo jak tutaj zakończy się wstępna faza związku oparta na fascynacji i namiętności. No to wraca rzeczywistość. Coś trzeba z tym zrobić. Często ludzie odkrywają wtedy, że kompletnie nic ich nie łączy, są dla siebie toksyczni itd.
Każdy związek przechodzi przez pewne etapy, przesłaniające rzeczywistość jego faktycznego stanu, po którym może nastąpić kryzys jak u was. To może być etap fascynacji, namiętności, seksu. Albo np. dzieci. Gdy dzieci dorosną i odejdą z domu, albo jak tutaj zakończy się wstępna faza związku oparta na fascynacji i namiętności. No to wraca rzeczywistość. Coś trzeba z tym zrobić. Często ludzie odkrywają wtedy, że kompletnie nic ich nie łączy, są dla siebie toksyczni itd.
Pewnie tak. Tylko ze gdy rozpadaly sie moje wczesniejsze zwiazku czulam oprocz smutku pewnego rodzaju ulge i ze po prostu nie bylo nam dane. Tym razem na sama mysl czuje rozpacz i okropny zal.
madoja napisał/a:Czyli to nie tak, że wina faceta. Sama też nic z tym nie robisz. Spróbuj, to może on też sie otworzy.
Tak, oboje sie fatalnie dobralismy. Nie umiemy sie klocic. Kiedy druga osoba nam sprawia przykrosc po prostu to przelykamy udajac ze nic sie nie stalo i nie ma sprawy. Mysle ze kiedy jedna osoba jest taka w zwiazku to jeszcze moze ta druga, bardziej temperamentna potrafi czasem wziac sprawy w swoje rece i wywalic z siebie emocje. A u nas jest po prostu martwa cisza i mnostwo chowanych uraz, placzu po katach. Ja wynioslam to z domu, partner byc moze tez. Niestety nie potrafie z nim zaczac rozmawiac, zbyt wiele zlych rzeczy sie wydarzylo. Wiec z jednej strony mam swiadomosc ze to koniec, z drugiej czuje ogromny zal.
To czemu nie ruszysz tyłka, żeby coś z tym zrobić?
Tylko niestety problem w tym ze ani ja ani partner tego nie potrafimy.
To może już czas się tego nauczyć?
Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
Mieliście wcześniej jakieś plany, czy tak żyliście sobie z dnia na dzień, aż w końcu zrobiło się nudno i obojętnie, bo to jest sygnał, że trzeba pójść jak nie w jedną to w drugą stronę, a nie tkwić w próżni...
11 2023-02-04 11:38:40 Ostatnio edytowany przez Legat (2023-02-04 11:39:10)
To czemu nie ruszysz tyłka, żeby coś z tym zrobić?
Może to kwestia krótkiej perspektywy. Autorka chce wrócić do fazy wstępnej związku, a nie iść z nim dalej. Może przyszłe decyzje np. o dzieciach, są dla obojga abstrakcyjne.
Meg_R napisał/a:Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
Mieliście wcześniej jakieś plany, czy tak żyliście sobie z dnia na dzień, aż w końcu zrobiło się nudno i obojętnie, bo to jest sygnał, że trzeba pójść jak nie w jedną to w drugą stronę, a nie tkwić w próżni...
Bylismy i jestesmy ludzmi po przejsciach, rozwodach wiec w zasadzie o zadnych planach poza wspolnym mieszkaniem nie moglo byc mowy nawet na poczatku. Wspolnych dzieci nigdy nie planowalismy bo jestesmy na to za starzy (40 lat). Jedynym planem bylo ze bedziemy razem mieszkac i zyc i to zrealizowaliśmy.
Meg_R napisał/a:Tylko niestety problem w tym ze ani ja ani partner tego nie potrafimy.
To może już czas się tego nauczyć?
Nigdy tego nie potrafilam i jestem juz raczej za stara zeby sie nauczyc. Mam styl przywiazania unikajacy. I jak widac przyciagam ludzi z podobnymi deficytami.
Lady Loka napisał/a:To czemu nie ruszysz tyłka, żeby coś z tym zrobić?
Może to kwestia krótkiej perspektywy. Autorka chce wrócić do fazy wstępnej związku, a nie iść z nim dalej. Może przyszłe decyzje np. o dzieciach, są dla obojga abstrakcyjne.
Mnie się łatwo patrzy, bo mam perspektywę podobną, 5.5 roku razem, 4.5 roku wspólnego mieszkania.
Ale ja nigdy nie byłam fanką fazy wstępnej i właśnie takie wspólne życie w codzienności jest dla mnie najbardziej komfortową rzeczą, jaka w relacji istnieje.
Tyle, że skoro oni oboje nie potrafią rozmawiać o tym, co ich gryzie, to pora się wreszcie nauczyć.
To wygląda, że wypaliło się co było i pora się rozstać, to nie czas na nauki, macie takie osobowości jakie macie... Coś się kończy, coś się zaczyna...
Marze o spokojnym, przyjacielskim zwiazku, gdzie ludzie otwarcie rozmawiaja o swoich uczuciach. Tylko niestety problem w tym ze ani ja ani partner tego nie potrafimy.
To nie jest kwestia nauki.
To jest kwestia priorytetow.
A priorytety zaleza od znaczenia jakie nadajesz zyciu.
Np. jesli dla osoby A zycie to walka o swoje przetrwanie to bedzie cale zycie skupiona na sobie i ewentualnie wspierala osobe B w minimalnym stopniu koniecznym aby osoba B nie przestala wspierac osoby A.
Ja np. zycie widze jako mozliwosc zmiany.
Wyobrazam sobie siebie jako swoja dusze przed narodzinami patrzaca na Ziemie i obserwujaca wszystkie problemy, z ktorymi zmagaja sie ludzie, bezsens ich klotni oparty o blednie skonstruowane systemy i niepewnosc, ktore w nich powoduja.
Po czym dostalem interfejs z ta rzeczywistoscia - swoje cialo.
Interfejs pozwala mi transformowac ta rzeczywistosc co jest moim glownym priorytetem a utrzymanie ciala jest jedynie koniecznym warunkiem do realizacji glownego celu - nie celem samym w sobie.
Z takim spojrzeniem na swiat i swoja role w nim bardziej martwie sie o celowosc swojego istnienia dopoki moje cialo "zyje" a nie zycie czy odczucia mojego ciala same w sobie.
Co sprawia, ze naturalnie przychodzi mi rozmowa o uczuciach i myslenie nie tylko o tych, ktorych mam wokol ale calej ludzkosci.
Radze sobie z przedzieraniem sie z zawilosci spoleczno-kulturowo-kognitywnych mimo, ze stawia mnie to w sytuacji ciaglej niepewnosci od ktorej czuje - naturalna dla organizmow zywych - chec ucieczki.
Radze sobie z tym dlatego, ze nie mam innego wyjscia - gdybym uproscil swiat i zyl "dla siebie" to bym zatracil sens swojego istnienia i zagubil sie w tej bezsensownosci i pustce jak wiekszosc ludzi dzisiaj.
Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
A co oprócz namiętności was połączyło? Czym przejawiała się wielkość waszej miłości? Jeśli od początku skupiliście się na aspekcie fizycznym relacji to może przeoczyliście, że wcale do siebie nie pasujecie(charakterologicznie, emocjonalnie, intelektualnie). Trudno mi inaczej wyjaśnić jak to się stało, że nie macie żadnego wspólnego języka, wspólnych zainteresowań, tematów do rozmów. Mówisz, że teraz nie rozmawiacie o uczuciach, a wcześniej rozmawialiście? Po trzech latach nagle te rozmowy ucichły, czy nigdy ich nie było, ale byliscie zajęci czymś innym i tego nawet nie zauważayliście?
Meg_R napisał/a:Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
A co oprócz namiętności was połączyło? Czym przejawiała się wielkość waszej miłości? Jeśli od początku skupiliście się na aspekcie fizycznym relacji to może przeoczyliście, że wcale do siebie nie pasujecie(charakterologicznie, emocjonalnie, intelektualnie). Trudno mi inaczej wyjaśnić jak to się stało, że nie macie żadnego wspólnego języka, wspólnych zainteresowań, tematów do rozmów. Mówisz, że teraz nie rozmawiacie o uczuciach, a wcześniej rozmawialiście? Po trzech latach nagle te rozmowy ucichły, czy nigdy ich nie było, ale byliscie zajęci czymś innym i tego nawet nie zauważayliście?
Są sytuacje, w których nie ma sensu roztrząsanie takich kwestii... bo i tak warto.
Są sytuacje, w których nie ma sensu roztrząsanie takich kwestii... bo i tak warto.
Tak, warto sie męczyć 40 lat z osobą do której nie pasujesz i nie masz nawet o czym po pracy porozmawiać. Nie mówimy o nastolatkach, którzy trzymają się za rękę na szkolnych koloniach, a po powrocie z wakacji o sobie zapomną, ale o dorosłych ludziach, którzy mieszkają razem, mają ok 40 lat, więc czeka ich jeszcze minimum 30 lat takiego pomieszkiwania razem i cichego chłodu. Warto poświęcić 30 lat, żeby nie zepsuć sobie miłych wspomnień z poczatkowego okresu znajomości?
Zwiazek 5 letni, 4,5 roku wspolnego mieszkania. Poczatkowo szalona milosc, ogromna namietnosc, zdecydowanie najwieksza w moim zyciu. Od roku prawie nie rozmawiamy ze soba na zadne tematy poza tymi koniecznymi.... Zero rozmow o uczuciach, pragnieniach, lekach. Zero klotni, same mile choc chlodne slowa. Prawie zero wspolnego czasu razem (nie liczac 2-3h przed TV raz w tygodniu i codziennego przytulania na dobranoc), ale zadne z nas sie na to nie skarzy. Zyjemy jak wspollokatorzy. W glebi serca zal mi serce sciska ze wszystko mu tak obojetne. Wolalabym zeby sie na mnie zdenerwowal i mi wygarnal bo wtedy choc przez chwile poczulabym ze mu jeszcze choc troche zalezy. Chcialabym cofnac czas i jeszcze raz przezyc z nim pierwsze 3 lata.
Tak, to koniec.
Strategia na wyniszczenia, aż w końcu sama to zakończysz.
Odgrzebuje watek. Porozmawialiśmy sobie wczoraj. On twierdzi ze zamknął się w sobie bo wg niego za dużo pracuje i nie poświęcam mu w ogóle w tygodniu czasu. Załamało mnie to bo z jednej strony to prawda, a z drugiej nie widze szans na to zeby to zmienic. Mam dość wymagającą pracę, nie obijam sie w niej, ale średnio tygodniowo wychodzi mi 8h dziennie wiec w normie. Problem w tym że zaczynam ją dość późno i muszę ją często przerywać by np pójść z jednym z dzieci na rehabilitacje, zawiezc/odebrac ze szkoly itp. Jednym słowem często robię przerwy które potem muszę wieczorem odrobić. Po takim dniu pracy przeplatanej opieką nad dziecm, odrabianiem lekcji i i ogarnianiem domu nie mam po prostu siły robić cokolwiek po 22giej i idę spać. Do tego dochodza problemy zdrowotne, bo nie mam tarczycy i moj poziom energii jest nizszy niz u przecietnego czlowieka. Takze to prawda, nie mam sily tak jak on by chcial by pojsc z nim jeszcze o 22giej na spacer z psem. Jego dzien wyglada tak ze rano jedzie do pracy, wraca kolo 16-18tej, a potem ma czas dla siebie, wiec rzeczywiscie on ma sile i ochote by mi ten czas poswiecic. Mam wrazenie ze nigdy sie przez to nie zrozumiemy. Ja jako samotna matka, ktora nie moze zrezygnowac z pracy i on jako rozwiedziony ojciec ktory tez musi pracowac (na alimenty dla swoich) ale ma nieporownywalnie wiecej wolnego czasu w tygodniu. Ktos ma jakis pomysl na rozwiazanie?
Dlaczego nie możesz się ogarnąć z pracą i zaczynać wcześniej? Jeżeli możesz sobie pozwolić na przerwy w pracy i odrabianie do 22 to równie łatwo załatwisz zaczynanie pracy np o 8:00. Jak się z tym nie ogarniesz to z nikim nie stworzysz związku. Już nie mówiąc że z dziećmi też się rzadko widujesz w takim trybie. Dlaczego nie możesz załatwić opiekunki aby odbierała dzieci ze szkoły/zajęć abyś mogła wykonać swoją pracę raz a dobrze?
Odgrzebuje watek. Porozmawialiśmy sobie wczoraj. On twierdzi ze zamknął się w sobie bo wg niego za dużo pracuje i nie poświęcam mu w ogóle w tygodniu czasu. Załamało mnie to bo z jednej strony to prawda, a z drugiej nie widze szans na to zeby to zmienic. Mam dość wymagającą pracę, nie obijam sie w niej, ale średnio tygodniowo wychodzi mi 8h dziennie wiec w normie. Problem w tym że zaczynam ją dość późno i muszę ją często przerywać by np pójść z jednym z dzieci na rehabilitacje, zawiezc/odebrac ze szkoly itp. Jednym słowem często robię przerwy które potem muszę wieczorem odrobić. Po takim dniu pracy przeplatanej opieką nad dziecm, odrabianiem lekcji i i ogarnianiem domu nie mam po prostu siły robić cokolwiek po 22giej i idę spać. Do tego dochodza problemy zdrowotne, bo nie mam tarczycy i moj poziom energii jest nizszy niz u przecietnego czlowieka. Takze to prawda, nie mam sily tak jak on by chcial by pojsc z nim jeszcze o 22giej na spacer z psem. Jego dzien wyglada tak ze rano jedzie do pracy, wraca kolo 16-18tej, a potem ma czas dla siebie, wiec rzeczywiscie on ma sile i ochote by mi ten czas poswiecic. Mam wrazenie ze nigdy sie przez to nie zrozumiemy. Ja jako samotna matka, ktora nie moze zrezygnowac z pracy i on jako rozwiedziony ojciec ktory tez musi pracowac (na alimenty dla swoich) ale ma nieporownywalnie wiecej wolnego czasu w tygodniu. Ktos ma jakis pomysl na rozwiazanie?
Kochana, ludzie się przeprowadzają z innych państw, kontynentów, aby być razem i jakoś tkają tę wspólną tkankę życia, a Ty masz partnera i dzieci na miejscu i..... ZERO dobrej woli, chęci, aby coś zmienić. Partner powiedział Ci, co mu przeszkadza i dlaczego czuje się niekochany. Na pewno jest dojrzałym człowiekiem, sam ma dzieci, więc zapewne nie chodzi mu o całkowitą reorganizację Twojej rutyny i obowiązków, wystarczy wprowadzanie drobnych zmian w schemacie i po kilku tygodniach już widać zmiany. Jeśli Ty nie masz chęci i ochoty nawet z nim na spacer wyjść z psem, to czego tutaj od ludzi z forum oczekujesz. Sama dobijasz ten związek, tlące się między Wami jeszcze uczucie. Jeśli taki masz priorytet życiowy, to pretensje o rozpadający związek miej tylko do siebie.
Odgrzebuje watek. Porozmawialiśmy sobie wczoraj. On twierdzi ze zamknął się w sobie bo wg niego za dużo pracuje i nie poświęcam mu w ogóle w tygodniu czasu. Załamało mnie to bo z jednej strony to prawda, a z drugiej nie widze szans na to zeby to zmienic. Mam dość wymagającą pracę, nie obijam sie w niej, ale średnio tygodniowo wychodzi mi 8h dziennie wiec w normie. Problem w tym że zaczynam ją dość późno i muszę ją często przerywać by np pójść z jednym z dzieci na rehabilitacje, zawiezc/odebrac ze szkoly itp. Jednym słowem często robię przerwy które potem muszę wieczorem odrobić. Po takim dniu pracy przeplatanej opieką nad dziecm, odrabianiem lekcji i i ogarnianiem domu nie mam po prostu siły robić cokolwiek po 22giej i idę spać. Do tego dochodza problemy zdrowotne, bo nie mam tarczycy i moj poziom energii jest nizszy niz u przecietnego czlowieka. Takze to prawda, nie mam sily tak jak on by chcial by pojsc z nim jeszcze o 22giej na spacer z psem. Jego dzien wyglada tak ze rano jedzie do pracy, wraca kolo 16-18tej, a potem ma czas dla siebie, wiec rzeczywiscie on ma sile i ochote by mi ten czas poswiecic. Mam wrazenie ze nigdy sie przez to nie zrozumiemy. Ja jako samotna matka, ktora nie moze zrezygnowac z pracy i on jako rozwiedziony ojciec ktory tez musi pracowac (na alimenty dla swoich) ale ma nieporownywalnie wiecej wolnego czasu w tygodniu. Ktos ma jakis pomysl na rozwiazanie?
Jeśli nic nie możesz zrobić w tygodniu, to jest jeszcze weekend.
Odpowiadajac na pytania zbiorczo: weekendy jak najbardziej mam dla niego i czas i energie, tylko on chce ode mnie tej energii w tygodniu. Niestety godzin pracy nie zmienie, jedyna opcja to rezygnacja z pracy i znalezienie nowej. Tylko niestety wtedy z pieniedzmi bedzie juz znacznie gorzej a to bedzie juz tylko moim problemem bo finanse mamy osobne.
On chce... Mógłby Ci na tyle pomagać, żebyś miała więcej czasu dla was.
Jak wyglądają u was obowiązki domowe?
On chce... Mógłby Ci na tyle pomagać, żebyś miała więcej czasu dla was.
Jak wyglądają u was obowiązki domowe?
Jesli chodzi o zajmowanie sie domem to jest mniej wiecej podzial 1/4 i 3/4 (ja) wiec jest w miare sprawiedliwie. Problem jest taki ze mi czas wolny zjada opieka nad dziecmi i logistyka dnia codziennego (szkola, prace domowe, terapie itd). No i tak jak mowilam, mam problemy ze zdrowiem i naprawde odczuwam ze mam mniej energii niz kiedys.
Jesli chodzi o zajmowanie sie domem to jest mniej wiecej podzial 1/4 i 3/4 (ja) wiec jest w miare sprawiedliwie. Problem jest taki ze mi czas wolny zjada opieka nad dziecmi i logistyka dnia codziennego (szkola, prace domowe, terapie itd). No i tak jak mowilam, mam problemy ze zdrowiem i naprawde odczuwam ze mam mniej energii niz kiedys.
Jak się ma dzieci nieodchowane, a w dodatku nie ma się zdrowia, to nie ma szans na udaną relację. Wypada się po prostu z rynku. Aby relacja dobrze się rozwijała potrzeba inwestycji czasu i innych zasobów. Myślę, że jesteś po prostu w sezonie życia, w którym nie ma miejsca i jakościowych zasobów na bliskie partnerstwo i głęboką relację. Może skup się na zdrowiu i odchowaniu dzieci, a Waszą historię potraktuj jako fajny dar od losu. I tyle. Z tego co piszesz, nie da rady tego postawić na właściwy tor. Tak bywa.
Meg_R napisał/a:Jesli chodzi o zajmowanie sie domem to jest mniej wiecej podzial 1/4 i 3/4 (ja) wiec jest w miare sprawiedliwie. Problem jest taki ze mi czas wolny zjada opieka nad dziecmi i logistyka dnia codziennego (szkola, prace domowe, terapie itd). No i tak jak mowilam, mam problemy ze zdrowiem i naprawde odczuwam ze mam mniej energii niz kiedys.
Jak się ma dzieci nieodchowane, a w dodatku nie ma się zdrowia, to nie ma szans na udaną relację. Wypada się po prostu z rynku. Aby relacja dobrze się rozwijała potrzeba inwestycji czasu i innych zasobów. Myślę, że jesteś po prostu w sezonie życia, w którym nie ma miejsca i jakościowych zasobów na bliskie partnerstwo i głęboką relację. Może skup się na zdrowiu i odchowaniu dzieci, a Waszą historię potraktuj jako fajny dar od losu. I tyle. Z tego co piszesz, nie da rady tego postawić na właściwy tor. Tak bywa.
Chyba masz racje, nie mam po prostu wystarczajacych zasobow zeby byc w zwiazku. Moze kiedys
Chyba masz racje, nie mam po prostu wystarczajacych zasobow zeby byc w zwiazku. Moze kiedys
Ejże, ale to nie jest wchodzenie w świeży związek i odkrywanie, że ma się za mało czasu, tylko stały związek z 5-letnim stażem i niemal tak samo długim zamieszkiwaniem pod jednym dachem.
1/4 i 3/4 obowiązków domowych to nie jest "w miarę sprawiedliwie", tylko jedna osoba robi trzy razy tyle co druga. Jeśli oboje pracujecie, to jedyny uczciwy podział sprzątania/zakupów/przygotowywania posiłków to 50/50, a jeśli on ma dużo wolnego czasu, a ty ledwo ciągniesz, to naturalne jest odciążenie bardziej obłożonego partnera. Zyskany czas spędzicie razem, nawet na tym nieszczęsnym spacerze z psem. Dzieci są wystarczająco duże, żeby zostawać wtedy solo w domu?
31 2023-03-10 11:57:34 Ostatnio edytowany przez twojeslowo (2023-03-10 11:59:27)
Meg_R napisał/a:Chyba masz racje, nie mam po prostu wystarczajacych zasobow zeby byc w zwiazku. Moze kiedys
Ejże, ale to nie jest wchodzenie w świeży związek i odkrywanie, że ma się za mało czasu, tylko stały związek z 5-letnim stażem i niemal tak samo długim zamieszkiwaniem pod jednym dachem.
1/4 i 3/4 obowiązków domowych to nie jest "w miarę sprawiedliwie", tylko jedna osoba robi trzy razy tyle co druga. Jeśli oboje pracujecie, to jedyny uczciwy podział sprzątania/zakupów/przygotowywania posiłków to 50/50, a jeśli on ma dużo wolnego czasu, a ty ledwo ciągniesz, to naturalne jest odciążenie bardziej obłożonego partnera. Zyskany czas spędzicie razem, nawet na tym nieszczęsnym spacerze z psem. Dzieci są wystarczająco duże, żeby zostawać wtedy solo w domu?
Związek nie będzie się rozwijał, nie wejdzie na kolejny poziom, tylko dlatego, że inaczej podzielą podział obowiązków w domu. Ten związek jest martwy, bo po okresie chemii, nie ma żadnych wspólnych planów, projektów czy perspektyw. Samo zamieszkanie razem nie rozwinie związku. On jest po rozwodzie, ona też, ona ma swoje dzieci, ona też. Nie ma nic, co by Tych dwoje łączyło na innych płaszczyznach, nawet nie ma wspólnego, jakościowego czasu razem. Dlatego ja jestem przeciwna związkom bez perspektyw, konkubinatom na drugą połowę życia. Jak się ma też nieodchowane dzieci, to jest się też nieatrakcyjnym partnerem, bo każdy potrzebuje w związku czuć się dobrze, kochany, zaopiekowany, ważny.
Związek nie będzie się rozwijał, nie wejdzie na kolejny poziom, tylko dlatego, że inaczej podzielą podział obowiązków w domu. Ten związek jest martwy, bo po okresie chemii, nie ma żadnych wspólnych planów, projektów czy perspektyw. Samo zamieszkanie razem nie rozwinie związku. On jest po rozwodzie, ona też, ona ma swoje dzieci, ona też. Nie ma nic, co by Tych dwoje łączyło na innych płaszczyznach, nawet nie ma wspólnego, jakościowego czasu razem. Dlatego ja jestem przeciwna związkom bez perspektyw, konkubinatom na drugą połowę życia. Jak się ma też nieodchowane dzieci, to jest się też nieatrakcyjnym partnerem, bo każdy potrzebuje w związku czuć się dobrze, kochany, zaopiekowany, ważny.
Dużo wiesz o tym związku Ja wiem tylko tyle, co napisała autorka, czyli że pogadali i on poprosił, żeby więcej czasu spędzali razem. Warto potraktować to poważnie i poczynić kroki, by było to możliwe. Niejeden związek przechodzi kryzys po fazie zakochania, na szczęście nie wszystkie się rozpadają. Ale kluczem jest ten wspólny czas, który trzeba wygospodarować. W patchworkach jest to trudne, często niemożliwe, ale skoro dawali radę przez pierwsze wspólne lata, gdy dzieci były jeszcze mniejsze i bardziej wymagające, to może dadzą radę i teraz. Bez motylków w brzuchu jest trudniej, ale nic straconego. Obie strony wyraźnie tego chcą, więc trzeba się dogadać.
Meg_R napisał/a:Chyba masz racje, nie mam po prostu wystarczajacych zasobow zeby byc w zwiazku. Moze kiedys
Ejże, ale to nie jest wchodzenie w świeży związek i odkrywanie, że ma się za mało czasu, tylko stały związek z 5-letnim stażem i niemal tak samo długim zamieszkiwaniem pod jednym dachem.
1/4 i 3/4 obowiązków domowych to nie jest "w miarę sprawiedliwie", tylko jedna osoba robi trzy razy tyle co druga. Jeśli oboje pracujecie, to jedyny uczciwy podział sprzątania/zakupów/przygotowywania posiłków to 50/50, a jeśli on ma dużo wolnego czasu, a ty ledwo ciągniesz, to naturalne jest odciążenie bardziej obłożonego partnera. Zyskany czas spędzicie razem, nawet na tym nieszczęsnym spacerze z psem. Dzieci są wystarczająco duże, żeby zostawać wtedy solo w domu?
Mowiac sprawiedliwie mialam na mysli to ze dzieci to moj obowiazek a nie partnera, poniewaz one wielu rzeczy jeszcze nie robia to musze ich wyreczac, takze robie za siebie i za nich. Ale co do czasu masz racje. Nie wiem gdzie mialam glowe myslac ze uda mi sie to wszystko pogodzic. Natomiast faktycznie moje zdrowie posypalo sie tez w trakcie trwania zwiazku, kiedy zwiazek sie zaczynal, bylam zdecydowanie zdrowsza i mialam tez wiecej sil. No i oczywiscie na poczatku zwiazku polaczyla nas duza chemia i jeszcze wieksze nadzieje, ktore teraz chyba po prostu zderzyly sie z rzeczywistoscia. Ja chyba podswiadomie mialam nadzieje ze on wejdzie w role ojca moich dzieci, a on mial nadzieje ze dzieci beda bardziej z boku. Na pewno nie pomoglo tez to ze ojciec moich dzieci stopniowo wycofywal sie z zajmowania sie dziecmi i przez to dzieci sa teraz czesciej na mojej glowie niz kiedys.
wieka napisał/a:On chce... Mógłby Ci na tyle pomagać, żebyś miała więcej czasu dla was.
Jak wyglądają u was obowiązki domowe?Jesli chodzi o zajmowanie sie domem to jest mniej wiecej podzial 1/4 i 3/4 (ja) wiec jest w miare sprawiedliwie. Problem jest taki ze mi czas wolny zjada opieka nad dziecmi i logistyka dnia codziennego (szkola, prace domowe, terapie itd). No i tak jak mowilam, mam problemy ze zdrowiem i naprawde odczuwam ze mam mniej energii niz kiedys.
To ma być sprawiedliwie, on ma więcej czasu, więc powinno być odwrotnie.
35 2023-03-10 12:24:08 Ostatnio edytowany przez Kasssja (2023-03-10 12:26:14)
Mowiac sprawiedliwie mialam na mysli to ze dzieci to moj obowiazek a nie partnera, poniewaz one wielu rzeczy jeszcze nie robia to musze ich wyreczac, takze robie za siebie i za nich. Ale co do czasu masz racje. Nie wiem gdzie mialam glowe myslac ze uda mi sie to wszystko pogodzic. Natomiast faktycznie moje zdrowie posypalo sie tez w trakcie trwania zwiazku, kiedy zwiazek sie zaczynal, bylam zdecydowanie zdrowsza i mialam tez wiecej sil. No i oczywiscie na poczatku zwiazku polaczyla nas duza chemia i jeszcze wieksze nadzieje, ktore teraz chyba po prostu zderzyly sie z rzeczywistoscia. Ja chyba podswiadomie mialam nadzieje ze on wejdzie w role ojca moich dzieci, a on mial nadzieje ze dzieci beda bardziej z boku. Na pewno nie pomoglo tez to ze ojciec moich dzieci stopniowo wycofywal sie z zajmowania sie dziecmi i przez to dzieci sa teraz czesciej na mojej glowie niz kiedys.
A co z jego dziećmi? Jak często są u was, jak wygląda wtedy podział obowiązków?
To przykre, że rozminęliście się w oczekiwaniach - ty chciałaś rodziny, w której wszyscy traktują twoje dzieci jak "swoje", a on chciał, żeby twoich dzieci tak trochę jakby nie było. Rozmawialiście o tej kwestii przed wspólnym zamieszkaniem? Domyślam się, że wtedy była taka chemia, że on obiecałby ci wszystko i pewnie bardziej się starał? Może jakaś terapia rodzinna by się wam przydała, jesli obojgu wam nadal zależy. Jeśli twoje dzieci go kochają, to znów im się rozpadnie rodzina
(czy ja dobrze rozumiem, że podział domowych obowiązków 3/4 do 1/4 jest ok dlatego, że wszystko podzieliliście na 4 i ty wzięłaś na siebie pracę za dzieci? Serio dzieciaki mają u was w domu równe obowiązki dotyczące sprzątania, prania, gotowania co dorośli?)
Meg_R napisał/a:Mowiac sprawiedliwie mialam na mysli to ze dzieci to moj obowiazek a nie partnera, poniewaz one wielu rzeczy jeszcze nie robia to musze ich wyreczac, takze robie za siebie i za nich. Ale co do czasu masz racje. Nie wiem gdzie mialam glowe myslac ze uda mi sie to wszystko pogodzic. Natomiast faktycznie moje zdrowie posypalo sie tez w trakcie trwania zwiazku, kiedy zwiazek sie zaczynal, bylam zdecydowanie zdrowsza i mialam tez wiecej sil. No i oczywiscie na poczatku zwiazku polaczyla nas duza chemia i jeszcze wieksze nadzieje, ktore teraz chyba po prostu zderzyly sie z rzeczywistoscia. Ja chyba podswiadomie mialam nadzieje ze on wejdzie w role ojca moich dzieci, a on mial nadzieje ze dzieci beda bardziej z boku. Na pewno nie pomoglo tez to ze ojciec moich dzieci stopniowo wycofywal sie z zajmowania sie dziecmi i przez to dzieci sa teraz czesciej na mojej glowie niz kiedys.
A co z jego dziećmi? Jak często są u was, jak wygląda wtedy podział obowiązków?
To przykre, że rozminęliście się w oczekiwaniach - ty chciałaś rodziny, w której wszyscy traktują twoje dzieci jak "swoje", a on chciał, żeby twoich dzieci tak trochę jakby nie było. Rozmawialiście o tej kwestii przed wspólnym zamieszkaniem? Domyślam się, że wtedy była taka chemia, że on obiecałby ci wszystko i pewnie bardziej się starał? Może jakaś terapia rodzinna by się wam przydała, jesli obojgu wam nadal zależy. Jeśli twoje dzieci go kochają, to znów im się rozpadnie rodzina(czy ja dobrze rozumiem, że podział domowych obowiązków 3/4 do 1/4 jest ok dlatego, że wszystko podzieliliście na 4 i ty wzięłaś na siebie pracę za dzieci? Serio dzieciaki mają u was w domu równe obowiązki dotyczące sprzątania, prania, gotowania co dorośli?)
Partner nie weźmie obowiązków zwiazanych z moimi dziecmi, o tym mogę zapomnieć. On uwaza ze za malo angazuje we wszystko ojca dzieci (niestety ojciec zrezygnowal z zajmowania sie nimi na rzecz widzen 2 razy mcu)Czy dzieci go kochają? Myślę że raczej lubią, partner trzyma się raczej z boku, więc ta wiez jest taka raczej letnia. Jego dzieci to nastolatki, rzadko bywają u nas, a w tygodniu o którym rozmawiamy praktycznie nigdy.
No i partner ma rację bo czemu ma zajmować się nieswoimi dziećmi które mają własnego ojca ? Tak samo pytajaca przecież nie zajmuje się jego dziećmi.
On może przy dzieciach w dom trochę pomóc (popilnować , zrobić obiad) ale reszta jest po stronie prawnych opiekunów dzieci.
A tutaj widać że pytająca nie ma czasu na związke. To martwy związek. Bo nie ma czasu na partnera i na rozwijanie i pielęgnowanie związku.
Jedyna szansa to zmiana pracy na taką w normalnych godzinach. na dzieci przeciez dostaje alimenty , 500+ wiec raczej sądzę jak zmieni pracę to z głodu nie umrze a chyba do czynszu i pewnych opłay też parter się składa ..
Ja raczej widze zupełnie nie liczenie się z partnerem i jego potrzebami.
No i partner ma rację bo czemu ma zajmować się nieswoimi dziećmi które mają własnego ojca ? Tak samo pytajaca przecież nie zajmuje się jego dziećmi.
On może przy dzieciach w dom trochę pomóc (popilnować , zrobić obiad) ale reszta jest po stronie prawnych opiekunów dzieci.
A tutaj widać że pytająca nie ma czasu na związke. To martwy związek. Bo nie ma czasu na partnera i na rozwijanie i pielęgnowanie związku.
Jedyna szansa to zmiana pracy na taką w normalnych godzinach. na dzieci przeciez dostaje alimenty , 500+ wiec raczej sądzę jak zmieni pracę to z głodu nie umrze a chyba do czynszu i pewnych opłay też parter się składa ..
Ja raczej widze zupełnie nie liczenie się z partnerem i jego potrzebami.
Myślę że masz racje. Nie licze sie z jego potrzebami, ale ze swoimi tez nie. Moje życie jest aktualnie bardzo trudne, w tygodniu ledwo żyję, nie mam czasu dla siebie, więc jak mogę go mieć dla partnera? Energii i zaangażowania których on ode mnie potrzebuje po prostu nie mam. Pewnie za parę lat to się zmieni, kiedy dzieci beda starsze, ale dla nas już będzie za późno bo do tego etapu nie dotrwamy.
Myślę że masz racje. Nie licze sie z jego potrzebami, ale ze swoimi tez nie. Moje życie jest aktualnie bardzo trudne, w tygodniu ledwo żyję, nie mam czasu dla siebie, więc jak mogę go mieć dla partnera? Energii i zaangażowania których on ode mnie potrzebuje po prostu nie mam. Pewnie za parę lat to się zmieni, kiedy dzieci beda starsze, ale dla nas już będzie za późno bo do tego etapu nie dotrwamy.
Nie ma się co obwiniać, taki sezon życia, posiadanie dzieci to jakieś 2 dekady zobowiązania stałego. W dodatku masz problemy ze zdrowiem i pracę na pełen etat. Usiądź z partnerem i powiedz mu to, co tutaj napisałaś. Czasem prawda może nas wyzwolić. Twoje problemy ze zdrowiem są zapewne pokłosiem tego, że od roku nie rozmawiacie, tłumicie emocje w ciele i stąd choroby i dysfunkcje. Już lepiej powiedzieć, oczyścić się i się rozejść, niż w tak niedojrzały sposób rozwiązywać problemy.
Meg_R napisał/a:Myślę że masz racje. Nie licze sie z jego potrzebami, ale ze swoimi tez nie. Moje życie jest aktualnie bardzo trudne, w tygodniu ledwo żyję, nie mam czasu dla siebie, więc jak mogę go mieć dla partnera? Energii i zaangażowania których on ode mnie potrzebuje po prostu nie mam. Pewnie za parę lat to się zmieni, kiedy dzieci beda starsze, ale dla nas już będzie za późno bo do tego etapu nie dotrwamy.
Nie ma się co obwiniać, taki sezon życia, posiadanie dzieci to jakieś 2 dekady zobowiązania stałego. W dodatku masz problemy ze zdrowiem i pracę na pełen etat. Usiądź z partnerem i powiedz mu to, co tutaj napisałaś. Czasem prawda może nas wyzwolić. Twoje problemy ze zdrowiem są zapewne pokłosiem tego, że od roku nie rozmawiacie, tłumicie emocje w ciele i stąd choroby i dysfunkcje. Już lepiej powiedzieć, oczyścić się i się rozejść, niż w tak niedojrzały sposób rozwiązywać problemy.
Serce mi peka na sama mysl. Dlaczego nie moglismy spotkac sie w innym momencie naszego zycia?
Serce mi peka na sama mysl. Dlaczego nie moglismy spotkac sie w innym momencie naszego zycia?
Pogadaj z nim najpierw. Skąd od razu taki fatalizm. Jak jesteś unikająca, to musisz się nauczyć rozmawiać, być blisko, okazywać uczucia. Może on Cię też nadal kocha, ale myśli, że Ty go nie. Jak będzie wola naprawy związku z Twojej i jego strony, to terapia par Wam pomoże. Do partnera idź pogadać, a nie do nas, obcych na forum.
Jak będzie wola naprawy związku z Twojej i jego strony,...
A widzisz tu chęć jakiejkolwiek zmiany u autorki? Bo na razie wszystko stoi wyżej w hierarchii niż partner.
Jeśli mogę coś podpowiedzieć....
Raz w miesiącu zróbcie sobie miłą kolację we dwoje. Najlepiej gdy dzieci będą już spać.
Coś dobrego do zjedzenia i jakieś winko albo drink dla rozluźnienia i miłej atmosfery.
Powiedz wtedy partnerowi jak bardzo go kochasz i za co podziwiasz, takie dobre słowa są w związku niezmiernie ważne.
Te kilka godzin w tygodniu też można od czasu do czasu urozmaicić. Może jakiś wypad do kina albo na pizzę w czasie niedzielnego obiadu?
Czasem jakiś przelotny całus w policzek w ciągu dnia też doda uroku codzienności.
Wszystkie związki mają trudniejsze okresy, dzieciaki podrosną to będzie łatwiej.
Bardzo Ci życzę abyście doczekali tego łatwiejszego okresu
Jeśli mogę coś podpowiedzieć....
Raz w miesiącu zróbcie sobie miłą kolację we dwoje. Najlepiej gdy dzieci będą już spać.
Coś dobrego do zjedzenia i jakieś winko albo drink dla rozluźnienia i miłej atmosfery.
Powiedz wtedy partnerowi jak bardzo go kochasz i za co podziwiasz, takie dobre słowa są w związku niezmiernie ważne.Te kilka godzin w tygodniu też można od czasu do czasu urozmaicić. Może jakiś wypad do kina albo na pizzę w czasie niedzielnego obiadu?
Czasem jakiś przelotny całus w policzek w ciągu dnia też doda uroku codzienności.
Wszystkie związki mają trudniejsze okresy, dzieciaki podrosną to będzie łatwiej.
Bardzo Ci życzę abyście doczekali tego łatwiejszego okresu
Ale takie randki raz w miesiacu czy nawet czesciei jak najbardziej sie zdarzaja. Mamy swoje rytualy weekendowe, spedzamy razem czas od piatku popoludnia do niedzieli. Problem jest od poniedzialku do piatku, on chce zebym pokazala mu ze potrafie sie dla niego poswiecic (stad nie jest mowa np o rozmowie podczas kolacji ale o spacerze o 22giej kiedy chce mi sie spac).
Ale takie randki raz w miesiacu czy nawet czesciei jak najbardziej sie zdarzaja. Mamy swoje rytualy weekendowe, spedzamy razem czas od piatku popoludnia do niedzieli. Problem jest od poniedzialku do piatku, on chce zebym pokazala mu ze potrafie sie dla niego poswiecic (stad nie jest mowa np o rozmowie podczas kolacji ale o spacerze o 22giej kiedy chce mi sie spac).
Związek nie polega na poświęcaniu się dla drugiej osoby. Moim zdaniem to egoistyczne podejście.
Ogólnie miałam od początku wrażenie, że ten związek mocno obciąża Cie psychicznie.
Nie dość, że masz mnóstwo pracy, to dodatkowo stale czujesz, że nie spełniasz wszystkich wymagań partnera. Przecież Ty się spalasz emocjonalnie.
Praktycznie Ty jesteś w tym związku za wszystko odpowiedzialna - za opiekę nad dziećmi bo to Twoje dzieci i za zapewnienie partnerowi komfortu psychicznego bo masz być dla niego wsparciem.
A kto dba o Twoje potrzeby?
Kto poświęca się dla Ciebie?
A Ty widzisz jego poświęcenie w tygodniu, w czym się przejawia?
47 2023-03-10 19:39:37 Ostatnio edytowany przez Kasssja (2023-03-10 19:40:48)
A Ty widzisz jego poświęcenie w tygodniu, w czym się przejawia?
Chyba w tym, że robi 1/4 obowiązków domowych i ani odrobinki więcej, bo przecież mieszka z cudzymi dziećmi, które mają ojca
Eh, smutne to. Ja się w patchworki nie bawię, ale gdyby już ktoś ze mną mieszkał (na własne życzenie, nie przymuszony;) i odstawiałby mi takie numery, że palcem nie ruszy tam, gdzie zaczyna się temat mojego dziecka, to by wyleciał z domu i mojego życia na kopach. Analogicznie, gdybym ja się zdecydowała jakimś cudem zamieszkać z kimś dzieciatym, bo tak totalnie bym się zakochała i nie mogła żyć nie budząc się koło tej osoby, to wzięłabym odpowiedzialność za tę decyzję i grzecznie robiła jego dzieciom jajecznicę i odrabiała z nimi lekcje. Jawi mi się to jako koszmar, ale inaczej się nie da. Albo się razem mieszka i tworzy rodzinę, albo chce się dzieci trzymać na dystans, ale wtedy mieszka się osobno, a relacje z ich matką traktuje niezobowiązująco.
Meg_R partner powiedział Ci, czego oczekuje - więcej czasu w tygodniu razem, zaproponował wspólne spacery z psem wieczorem. Wówczas jesteś zmęczona i to zrozumiałe. Zastanowiłabym się, jak wygospodarować pól godziny wczęsniej i spędzić z partnerem czas. Zwiazek nie wydaje się martwy, partnerowi raczej wciąż zależy i on też jest dla Ciebie ważny, jak napisałaś. Zrób sobie listę czego Ty potrzebujesz od partnera. Powiedz mu na poczatek jedną rzecz, ale skonkretyzuj tę potrzebę. Napisałaś, że po powrocie z pracy ogarniasz dom, podczas gdy partner ma jak rozumiem, kilka godzin dziennie czasu dla siebie. Może warto powiedzieć, ze chcesz, by przejął dodatkowe obowiązki domowe. To tylko przykład, ale mozna od tego zacząć. Co do chowanych urazów, to warto do nich sięgnąc, bo będą zatruwały Wam życie. Jakie urazy chowasz?