Cześć, zarejestrowałem się na forum żeby o coś zapytać, dostać kilka rad od pań oraz od mniejszej męskiej części tego forum. Zaczynam podupadać mentalnie, żeby zrozumieć czym to jest spowodowane pokrótce opiszę swoją historię.
Nie jest to historia jakich mało, zapewne jakaś część forum miała w życiu podobnie. Wychowywałem się w patologicznym domu, nadopiekuńcza matka oraz ojciec alkoholik - z tego co słyszałem i czytałem, chyba najgorszy zestaw jaki może być. W szkole podstawowej przez zachowanie swojego ojca byłem wytykany palcami i odtrącony, co zostawiło ślad w mojej głowie i pamiętam do tej pory różne urywki z sytuacji bardzo wstydliwych i przykrych dla mnie, uważam że ten okres bardzo źle ukształtował mnie jako chłopaka który zaczynał dorastać i mocno wpłynął na to jakim obecnie teraz jestem człowiekiem. Od dzieciństwa zmagam się z różnymi problemami od strony zaburzeń lękowych, nerwica natręctw, nerwica lękowa - nie są to obce dla mnie terminy, natomiast nie jest ze mną źle - zacząłem "uczyć" się o nerwicy i o tym skąd bierze się lęk, jak się pojawia i dlaczego się utrzymuje, co skutkuje funkcjonowaniem bez leków. W tamtym okresie zacząłem również oglądać filmy dla dorosłych, to chyba była moja odskocznia od awantur i patologii w domu oraz bycia odtrąconym w szkole, znalazłem swój uspokajacz, narkotyk? jeszcze nie zdawałem sobie wtedy sprawy jakie negatywne skutki może przynieść to uzależnienie. To uzależnienie pochłonęło mnie bez granic. Miałem objawy fobii społecznej, unikałem ludzi, miałem tylko dwóch znajomych. Tak zresztą było do 26 roku mojego życia. Nigdy nie byłem na czyjejś 18, na urodzinach, nikt nigdy mnie nigdzie nie zaprosił. Dodatkowo mam dużą wadę zgryzu i w planach mam założenie aparatu ortodontycznego ku czemu poczyniłem już pewne kroki. Miałem kiedyś dziewczynę ale w gimnazjum i do niczego pomiędzy nami nie doszło. Zamknąłem się w domu, fobia społeczna się pogłębiała, uzależnienie było coraz głębsze - potrafiłem oglądać filmy po kilka godzin dziennie.
W końcu stwierdziłem że muszę zacząć coś robić ze swoim życiem, miałem w głowie mętlik, chaos. Z jednej strony chciałem coś zrobić, chciałem żyć normalnie, chciałem być normalnym chłopakiem, poznać jakąś dziewczynę, jeździć z nią do jej rodziców, później do moich, chodzić na spacery, do kina, spędzać razem święta, zamieszkać razem, chciałem czuć się kochany i takim samym uczuciem darzyć swoją wybrankę - tak sobie wyobrażałem związek, fantazjowałem o tym, marzyłem. Marzyłem o dziewczynie która by mnie kochała, czekała na mnie w domu z obiadem. Z drugiej strony pojawiały się myśli które były bardziej racjonalne "człowieku, masz 27 lat, nie masz kompletnie żadnego doświadczenia z kobietami, nawet nigdy nie byłeś na randce, nie wiedziałbyś jak się zachować w towarzystwie innych kobiet w twoim wieku, jesteś niedojrzały o aparycji licealisty a nie dojrzałego postawnego mężczyzny, dodatkowo nie masz samochodu bo boisz się nim jeździć i pracujesz za 3500 złotych netto, zapomnij o tym, to jest nie możliwe w twoim przypadku żeby jakaś dziewczyna się tobą zainteresowała, nie masz kolegów, znajomych, całe życie siedzisz w domu, brak samochodu, dobrej pracy - czym byś jej zaimponował? tym że szybko piszesz na klawiaturze? jesteś nikim. To nie jest depresja czy obrażanie się, jesteś wykluczony w tym wieku nie mając niczego. Przegrałeś."
Wychodziłem do parku, posiedzieć w ciszy i spokoju. Obserwowałem ludzi, pary w różnym wieku, od nastolatków po dojrzałych ludzi. Czułem wewnętrznie ucisk w klatce piersiowej i przeogromny smutek, żal do świata, żal do życia - przeklinając to że się urodziłem i miałem taki start - przecież gdybym urodził się w normalnej rodzinie prawdopodobnie byłbym zupełnie innym człowiekiem. Skończyłbym lepszą szkołę, nie miał zaburzeń lękowych, miał dziewczynę i normalne życie towarzyskie. Moim życiem były filmy dla dorosłych które były ucieczką, odskocznią, darmową dopaminą i endorfinami. Zacząłem powoli to zmieniać, odstawiać pornografię (z której do tej pory do końca nie zrezygnowałem, ale obecnie chyba przechodze jakieś mentalne załamanie i myślę że to będzie kluczowy etap żeby zacząć mocno zmieniać swoje życie bo dzieje się źle)
Znalazłem pracę, zacząłem uczyć się angielskiego i niemieckiego, zrobiłem prawo jazdy. Zapisałem się do ortodonty (jednak do założenia aparatu jeszcze chwilę, myślę że jakieś 6-7 miesięcy). Wiem że moja wada zgryzu bardzo ogranicza mój i tak mały potencjał, ja się po prostu wstydzę mówić. Wielokrotnie chciałem zachować się inaczej w trakcie rozmowy, więcej dyskutować w grupie, ale zawsze w głowie zapalała się lampka "co tu zrobić żeby nie było widać mojej wady zgryzu" i albo ucinałem rozmowę albo starałem się jakoś zakrywać moją wadę zgryzu, a jest ona bardzo widoczna, rozmówca zawsze kieruje wzrok w stronę moich zębów, bo to po prostu rzuca się w oczy - to spowodowało że ograniczyłem rozmowy z ludźmi, gdyż po prostu się wstydziłem i nadal wstydzę. Zresztą naprawa zgryzu jest kluczowym elementem jeżeli w ogóle jakaś dziewczyna chciałaby zamienić ze mną więcej niż kilka zdań.
W pracy jakoś dogadywałem się z ludźmi, na początku było bardzo niezręcznie, jako że jestem wycofany, zbyt spokojny i uległy a na dodatek tyle lat siedziałem w domu, wyszedłem jak dzikus do ludzi. Później zacząłem się rozkręcać - ale wada zgryzu codziennie niszczy mi samoocenę i powoduje że unikam dłuższych kontaktów z ludźmi. Zapewne ludzie myślą że jestem dziwnym chłopakiem - sam bym tak o sobie pomyślał, mówiąc szczerze. Mam obecnie 29 lat, brak obycia z kobietami, brak doświadczenia, wadę zgryzu, wagę 64 kg przy 175 cm wzrostu, jestem bardzo chudy, nie mam samochodu - stwórzcie w głowach obraz jak mogę wyglądać, nie jest kolorowo co?... niestety.
Stworzyłem sobie kiedyś listę co muszę zrobić żeby poprawić swój stan, kluczowym elementem dla mnie jest aparat ortodontyczny, i nabranie masy mięśniowej, tak chociaż 6-8 kg. Zmiana ubioru. Codziennie uczę się angielskiego. Niestety, jestem świadomym chłopakiem, wiem w jakim położeniu się znajduję i coraz bardziej wizja moich marzeń oddala się i dochodzi do mnie głos rozsądku "stary, próbuj.. ale szanse masz małe, żeby nie mówić praktycznie zerowe" mam okropny żal, do rodziców, do świata, do wszystkiego. Ostatnio oglądałem film "Najmro, kocha, kradnie, szanuje" i miałem łzy w oczach i popadłem w stan melancholii na kilka dni - prosty film, zwykły związek gangstera z młodą dziewczyną - ale taki prawdziwy, szczery. Było mi bardzo smutno że nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, nigdy nie dane było mi wsiąść w pociąg i przejechać 300 km do ukochanej dziewczyny która by na mnie wyczekiwała, nigdy nie poczułem silnych uderzeń serca, motylków w brzuchu i stanu odurzenia miłością dla której mógłbym zrobić wszystko. To dla mnie coś obcego, mimo że podświadomie jestem wstanie chociaż w minimalnym stopniu wyobrazić sobie te uczucia i kaskadę hormonów która występuje w stanie zakochania. Może dlatego że jestem dość wrażliwym i empatycznym człowiekiem.
Nie nadrobię utraconej młodości, straconych lat. Wtedy gdy moi rówieśnicy zdobywali pierwsze dziewczyny i uczyli się na błędach, ja siedziałem w pokoju. W moim azylu. Dziękuje za możliwość "wygadania" się.