Jestem z moim partnerem od ponad 5 lat i właśnie kupujemy wspólnie mieszkanie. Mamy też plany dotyczące ślubu i założenia rodziny. Nigdy nie zrobiłam ani wobec teściowej, ani wobec partnera niczego, co tłumaczyłoby w oczywisty sposób niechęć teściowej do mnie. Analizowałam to wiele razy najpierw szukając winy w sobie i jestem tego pewna.
Teściowa jest osobą, która na pierwszy rzut oka wydaje się typową rodzinną i miłą gospodynią domową. Tak ją na początku postrzegałam i byłam do niej bardzo przyjaźnie nastawiona. Jednak lata minęły, poznałam ją lepiej i mimo że długo łudziłam się, że może mi się wydaje, może wyolbrzymiam, może przesadzam, tak teraz mam pewność, że teściowa po prostu nie przepada za mną, a co gorsza daje mi to odczuć. Podczas ostatnich świąt już tak się uruchomiła, że czułam się zamęczona przez nią. Czepia się mnie, mojej rodziny, mojego życia. Nie tylko mnie się czepia - ogólnie ciągle negatywnie komentuje sprawy innych ludzi. Taki największy zarzut jaki mam wobec niej, to jej poczucie wyższości. Przykładowo sto razy pyta mnie o różne tradycje w moim domu rodzinnym. Po latach z przykrością zdałam sobie sprawę z tego, że te ciągłe pytania nie służą rzeczywiście poznaniu innych tradycji czy nie są tylko uprzejmą rozmową. Mam poważne podejrzenie, że robi to tylko po to, aby się wywyższyć, skrytykować mnie albo postawić mnie w opozycji do swojej rodziny - w tym jej syna, a mojego partnera.
Autentyczny przykład:
Teściowa: u ciebie w domu się dawało siano pod obrus?
Ja: tak, była taka tradycja
Teściowa: ano właśnie... to takie trochę nie wiadomo skąd... niby tradycja, ale taka nie wiadomo po co... U NAS W RODZINIE to się takich rzeczy nie robi, NIE KOMBINUJE SIĘ NIEPOTRZEBNIE
Celowo piszę wielkimi literami to, co jest wypowiadane dosadniej. I żebyście mnie dobrze zrozumieli... Jak się usłyszy coś takiego raz czy dwa, to się to olewa. Ale jak za po kilka razy dziennie słyszysz takie porównania i oceny, gdzie twoje zawsze równa się gorsze, to jednak zapala się czerwona lampka. Teściowa jest osobą, która strasznie się ekscytuje sobą, swoją rodziną. Jej rodzina jest najlepsza, ma najlepsze tradycje, a wszyscy inni są gorsi. Uświadomiłam sobie, że każdy przyjazd do niej to długie bloki tematyczne, gdzie opowiada o sobie, swoich rodzicach, zwierzętach, ogólnie o wszystkim. Ja mam psa, ale to jest rasowy pies, a rasowe to byle jakie - w jej rodzinie jest kundel i on to dopiero jest mądry! I cała tyrada o wszystkich psach z jej rodziny vs mój. Mimo że nikt nie pytał. Innych ludzi zwykle krytykuje. A to młodzież beznadziejna, kiedyś to była lepsza... oczywiście nie młodzież z jej rodziny, bo ta jest super. Jak ktoś wspomni o jej chrześniaku, który 2 lata temu przyszedł pijany na spotkanie i zwyzywał ludzi, w tym ją, to jej twarz natychmiast przyjmuje ostry wyraz i jest cedzone przez zęby "ciiiii" do tego, kto mówi. Od jej rodziny wara. Po innych można jeździć. Rzadko wprost, ale to wszystko jest pod takim płaszczykiem dobrotliwości, pozornego zrozumienia dla inności i tekstami typu "każdy woli inaczej", ale cały kontekst wypowiedzi jest jednak taki, że owszem każdy woli inaczej, ALE to ona ma rację. Masz prawo być inny, ale racja jest jej.
Uwielbia pytać o te tradycje w moim domu, dopisywać sobie własne wnioski i oceniać. Tak samo uwielbia porównywać mnie jako miastową do swojej rodziny ze wsi (ze wsi dla niej = lepsze). Przykładowo pyta mnie, czy mama ze mną robiła pierogi. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie. Teściowa już zaczyna z wyższością tyradę, tak niby w dobrotliwym tonie, ona niby tak tylko... ale mówi, że teraz to matki leniwe są, nie chce im się z dziećmi gotować, dzieci nic nie potrafią. Odpowiadam, że sobie dopowiada, bo mama robiła ze mną całe mnóstwo rzeczy - piekła ciasta, robiłyśmy razem makaron. Po prostu pytała o pierogi, a pierogów nie robiłyśmy. Ale teściowa zdaje się nie słuchać i leci dalej swoją mantrę "no tak, tak, tradycji już nie ma...". Po prostu ręce mi w takich momentach opadają. Uwielbia też stawiać mnie w opozycji do swojej rodziny, w tym oczywiście swojego syna. Pytam mojego partnera, czy chce iść ze mną na siłownię, a on odpowiada, że nie ma dzisiaj czasu. Na to teściowa z uśmieszkiem "oj, u nas w rodzinie to się nie chodzi na jakieś siłownie, nie ma potrzeby... wszyscy zdrowi, naturalnie się człowiek rusza, to ma". Ja mieszkam z jej synem od lat w mieście oddalonym o 4h jazdy od niej i wiem lepiej, że chodzi na siłownię, co je, jak lubi spędzać czas i że nie tak jak ona. I wiem, że jej słowa służą wyłącznie pokazaniu mi, że jestem wykluczona z tego, co robi jej rodzina albo wręcz śmieszna z proponowaniem swoich "głupot", bo przecież jej rodzina tak nie robi. Uświadomiłam sobie, że każde jej pytanie o mnie i moją rodzinę służy tylko pokazaniu, że u niej jest lepiej. Nawet nie da mi dokończyć zdania, a już zaczyna swoje "nooo, a u nas dziadzio to...". Zauważyłam też, że za każdym razem, gdy mam inne zdanie niż ona, to natychmiast próbuje wciągnąć w dyskusje swojego męża albo inną postronną osobę, żeby mieć sojusznika. Jej mąż ją zwykle ignoruje, mam wrażenie, że chce mieć święty spokój. Ale jej nie chodzi o to, żeby się odzywał, ale o to, żebym poczuła, że to jest ja vs cała jej rodzina, a nie tylko ona. Teściowa też zna się na każdej dziedzinie od medycyny po politykę i ciągle prawi swoje mądrości, co też jest czasem nie do zniesienia.
Piszę to wszystko, bo w zasadzie chcę się wygadać, ale też szukam rady. Po tych świętach u teściowej jestem potwornie zmęczona. Czułam się niekomfortowo, ciagle oceniana. Wróciłam też z poczuciem, że na za dużo dałam jej pozwolić, bo nie chciałam robić konfliktów, też olewałem trochę. Wyobrażacie sobie, że ona chciała wylać zrobioną przeze mnie zupę twierdząc, że zupa trzymana w lodówce jak ma śmietanę, to nie może stać przez noc, a potem podała swój sos grzybowy ze śmietaną, który stał kilka dni? Pomijam już, że ciągle podkreślała, że to jej zupa będzie pierwszym daniem. Co to w ogóle za bitwa o stół wigilijny? U mnie w rodzinie naprawdę czegoś takiego nie ma. Jak mojej mamie inna kobieta z rodziny przyniesie czy zupę, czy sałatkę, to mama jeszcze stawia na środku i wszystko jest ok. A teściowa zachowuje się, jakby chciała teren obsikać. Ja przez te lata traktowałam ją bardzo pobłażliwie. Kurczę, jestem dorosłą, wykształconą kobietą. Nie chce mi się wdawać w takie spory. Ale jakby w pracy ktoś do mnie tak podsrywał jak ona, to nieważne, czy przełożony, czy podwładny, czy kto - ja bym sobie po prostu nie pozwoliła ani o krok. I nie wiem, czy tak samo powinnam podejść do teściowej? Wiem też, że teściowej się nie podoba to, że mieszkanie kupujemy razem, wiem, że zniechęcała syna do tego. Ja też uważam, że mój partner powinien zwracać matce uwagę nie tylko w prywatnych rozmowach (co robi), ale też przy mnie pokazywać, żeby ona widziała, że stoimy razem i on się ze mną zgadza. Jednocześnie jesli ja zachowam się źle wobec niej, to też nie widzę problemu, aby zwróci mi na to uwagę przy niej. Ale mam poczucie, że jego bierność szkodzi tej relacji, bo teściowa pozwala sobie na coraz więcej i przez to, że nikt nigdy jej się nie sprzeciwia, to myśli, że to dlatego, ze jest taka mądra i taka wybitna, a nie dlatego, że jej staremu chłopu i innym członkom rodziny się po prostu nie chce użerać.