Piszę tego posta bo nie wiem co mam robić. Moja smutna historia rozstania zaczyna się... w sumie nie wiem odkąd zacząć, zerwaliśmy około 2 miesięcy temu.
Byliśmy razem prawie 3 lata i planowaliśmy zaręczyny ( pierścionek już kupiony i sama wybierała ), od 4 miesięcy mieszkaliśmy razem i chyba tu się wszystko zaczęło psuć, wcześniej też były sprzeczki i kłotnie jak w każdym związku no ale dla niej teraz to cały okres związku wydaje się zły i wszystkie kary boskie na mnie spadły mimo, że wiem, że była szczęśliwa i jarała się tymi zaręczynami w opór, no i bardzo do siebie pasowaliśmy, trochę przeszkadzały nam aby różnice w temperamentach.
Pierwsze dwa miesiące mieszkania razem były jeszcze okej, w następnych dwóch było dużo kłótni i awantur i muszę przyznać że mnie to wycieńczyło. Po zerwaniu zarzuciła mi, że o nią nie dbałem, nie wychodziliśmy na randki, nie kupowałem jej kwiatów i innych rzeczy, nie okazywałem uczuć mimo że nie do końca to jest prawdą ale powinienem postarać się bardziej i to ona przeinwestowała w tym związku bo w ostatnich miesiącach ona się starała a ja przez te kłótnie i "męską dumę" się zdystansowałem bardzo do niej i nie potrafiłem jej tego dać, nazwała mnie nawet swoim wychowankiem (jest dwa lata starsza, ma 25), bo według niej ona w domu było na drugim etacie, trochę w tym racji jest, przyznaje się bez bicia ale psychę już miałem zjechaną całkiem wtedy.
Samo zerwanie nastąpiło kiedy byłem na ćwiczeniach w wojsku 200km dalej, w zamknięciu, przed moim wyjazdem obiecaliśmy sobie, że się poprawimy a nawet nie pogadaliśmy w cztery oczy tylko zerwanie nastąpiło przez messengera, napisała mi że odpoczywa ode mnie kiedy tam byłem no i mnie to bardzo zdenerwowało, napisałem parę niemiłych rzeczy i że w takim razie mi już nie zależy no i "zerwaliśmy", już mieliśmy kilka takich sytuacji, że ona mi tak napisała albo ja jej ale nigdy to nie było na serio oprócz tego razu, oczywiście gdy ochłonąłem przeprosiłem za wszystko i napisałem że to nie było na serio z mojej strony. Następnie próbowałem wybłagać ją abyśmy nie zrywali, gdy już się spotkaliśmy bo przyjechałem po rzeczy to atmosfera była dość napięta ale normalnie rozmawialiśmy, pozwoliła mi u niej przenocować i pogadaliśmy trochę ale ona była bardzo uparta i nastawiona na zerwanie, gdy poszedłem po ostatni karton z moimi rzeczami popłakała się. Później przez kilka tygodni prosiłem ją jeszcze o powrót, bezowocnie i zrobiłem kilka głupich błędów. Następnie trochę ograniczyłem kontakt, pojechałem do włoch na wakacje, pisałem, że to i to w sobie zmieniłem, że to co przeszedłem w ostatnim miesiącu na mnie wpłyneło, raz mi napisała że widzi, że się zmieniłemi. Jakiś czas pisaliśmy ze sobą, nie codziennie ale czasami kilka wiadomości ze sobą wymieniliśmy, pośmialiśmy się i pogadaliśmy o głupotach, nie poruszałem tematu nas i zerwania.
Gdy wróciłem z włoch po jakimś tygodniu niestety znowu poruszyłem ten temat i za bardzo ją chyba naciskałem bo się bardzo denerwowała i dalej o wszystko mnie obwiniała i uważała, że wszystko było złe i że, nigdy nie wróci, w międzyczasie napisała mi też że zastanawia się czy dobrze zrobiła, że jej szkoda, przyznała mi też racje do tego, że raczej już nikogo nie poznamy nikogo w taki sposób jak siebie nawzajem i że to miało swój urok. Ostatnio chciałem jej dać kawę z włoch którą dla niej kupiłem i znowu jakoś przewinął się ten temat naszego rozstania co ją bardzo zdenerwowało mimo że napisała, że jej szkoda i ostatecznie się nie spotkaliśmy. Ogólnie pisała mi, że teraz jest jej tak dobrze, że na razie nikogo nie szuka, że za bardzo się dla mnie poświęcała a ja w ogóle nic według niej nie robiłem i w nic mi nie wierzy kiedy pisałem, że zrozumiałem swoje błedy.
No ale do czego zmierzam, uważacie, że jest jakaś realna szansa na powrót ??? Minęły prawie dwa miesiące od rozstania, co prawda przez te dwa miesiące czasami poruszałem ten temat z nią i że się zmieniłem i to ją denerwowało, ale czy te emocje nie powinny w niej do tej pory ochłonąć ??? Bo na razie widzi same złe rzeczy a jest też masa które zrobiłem dobrze i był okres gdzie to ja się tak naprawdę nią opiekowałem. Czy może powinienem całkiem na razie urwać kontakt, żeby być może zatęskniła i dostrzegła to co było dobre ? Jestem naprawdę zdezorientowany bo z jednej strony pisze mi, że zastanawia się czasami czy dobrze zrobiła i że jej szkoda więc coś się w niej tli nadal ale z drugiej widzi same złe rzeczy i nie chce się spotkać. Jakieś pro tipy jak do tego podejść ? Jak to wygląda z damskiego punktu widzenia ?