Jak się pozbyć czarnowidztwa i pesymistycznego myślenia, zwłaszcza o innych ludziach? Jak przestać wyobrażać sobie tylko te złe sytuacje?
Niedługo wychodzę za mąż (szybki cywilny tylko z rodzicami i rodzeństwem), potem jedziemy w małą podróż poślubną - teoretycznie zero czarnych myśli, bo wizja jest taka jak chcemy.
Zamiast się cieszyć, odliczać, może nawet czerpać radość z przygotowań, chociaż w moim przypadku za wiele ich nie ma, to ja już mam rozkminki i czarne myśli w głowie: a co jak rodzice narzeczonego pokłócą się przy stole, co jak nie rodziny nie znajdą miejsca żeby zaparkować przy urzędzie, tylko będą się gdzieś tam kręcić po uliczkach, co jak przy stole kolejny raz usłyszymy od matki narzeczonego, że "kościelny to potem, innym razem" albo "no to teraz czas na dzieci w końcu", czy ja zdołam się ładnie uśmiechać i miło odpowiadać, skoro w środku już się będę gotowała. Tak samo w mojej głowie już jest wizja, że moja mama skomentuje głośno, że np. mogłam upiąć sobie włosy a nie zostawić rozpuszczone... Albo że powinnam mieć bukiet w ręce zamiast torebki itp. I najbardziej chore: ja już myślę, co będzie, jak po tym wszystkim pokłócimy się z (przyszłym) mężem, jak my wtedy na tę wycieczkę razem...
Chcę się uwolnić od tych myśli, chciałbym żeby w mojej głowie było raczej to, że będzie fajnie i miło, kameralnie tak jak chcę. Ale no nie potrafię, strasznie ciężko mi o jakieś pozytywne afirmacje, kiedy narzeczonego matka z ojcem żyją jak pies z kotem. Jego bracia również mają ze sobą przysłowiową kosę. Ogólnie nasze rodziny są przyjezdne, więc nie jestem pewna jak odnajdą się w ścisłym centrum, bo tu zazwyczaj problem z parkingiem. Słowa o ślubie kościelnym czy o dzieciach są powtarzane przez matkę narzeczonego przy każdych życzeniach, a ona to osoba, która raczej w język nie potrafi się ugryźć. A moja za to lubi skomentować sobie głośno, co według niej mogłam zrobić inaczej, czyli lepiej, ładniej itp.
Takie myślenie niszczy i w sumie to nic nie zmieni, wiem. I tak będzie co będzie.