Mam 24 (we wrześniu 25) lat, niestety znalazłem się na zakręcie życiowym.
Straciłem wszystko (rodzinę, znajomych, nadzieje, wartości) i obecnie moje życie stoi na glinianych nogach. Wszelkie próby naprawy nie przynoszą efektów moje życie to równa pochyła w dół…
Nigdy nie miałem super życia ale zawsze „jakoś” to wszystko się układało, szkoły zdawałem, znajomych jakiś miałem, relacje z matką ok, marzenia też były.
Niestety popadłem w depresję po tym jak zauważyłem że tracę znajomych, dziewczyny nigdy nie miałem i w dodatku jestem prawiczkiem, mam pracę której nienawidzę, nie zdałem matury, relację z matką też są nie za szczególne (wg niej moja depresja to żaden problem, ona miała większe problemy…), utraciłem perspektywy lepszego jutra po tym jak nie zdałem egzaminów zawodowych gdzie ostatecznie doszedłem do wniosku że jestem do niczego, mam dwie lewe ręce
W tym wszystkim nie mam wsparcia od nikogo, sytuację pogarsza fakt że w polsce mężczyźni którzy mają depresję nie dostają tego wsparcia i są omijani
Smutne jest to że w polsce Ukraińcy, kobiety ze piorunami, mniejszości LGBT+ mają większe wsparcie niż osoba która do nie dawna pomagała jak mogła ale jak ja sam potrzebuje tej pomocy to już zamyka mi się drzwi.
Piszę to wszystko żeby się tylko wyżalić bo mi już nic nie pomoże. I tak mi nikt nie pomoże no bo po co…
Życie jest niesprawiedliwe…