Na drugi raz, Koralino - proponuję poczekać na odpowiedź na pytanie które sama zadajesz. Popłynęliście tutaj jak czytam z nadinterpretacją, i wyciąganiem wniosków, nie czekając na wyjaśnienia. O ile faktycznie kogoś interesuje co mam do powiedzenia w temacie.
KoralinaJones napisał/a:Czyli żeby ją zdyskredytować w oczach dzieci jako matkę?
To teraz pytanie. Czy nie uważasz że jest to dokładnie to samo, co mężczyźni zarzucają kobietom względem postępowania wobec dzieci po rozwodzie? Czyli mieszanie dzieci w sprawy małżeństwa, który rodzić jest gorszy, który nie zasługuje na to, aby być rodzicem ponieważ przez niego rozpadła się rodzina, tak?
Absolutnie nie zależy mi na zdyskredytowaniu matki. Wręcz przeciwnie. Mimo ogromnego ładunku żalu goryczy, najważniejsze jest dla mnie by dzieci miały nadal rodziców, i dlatego zgodnie z sugestią psychologa dziecięcego sprawę rozwodu przedstawiliśmy dzieciom tak jak to powinno się czynić - czyli oznajmiliśmy że kochamy ich, ale ze sobą się nie dogadujemy, że próbowaliśmy ratować małżeństwo ale się nie udało, i dlatego musimy zamieszkać osobno.
Ten sam psycholog dodał, że z czasem będzie można powiedzieć dzieciom co było przyczyną.
Teraz wytłumaczę, na co zbierałem dowody.
Moja JŻ okazała się osobą nieobliczalną. Dowody zbierałem na wypadek, gdyby przyszło jej np. do głowy sądzenie się z orzekaniem. Znam takie przypadki że kobiety odwracały "kota ogonem", więc wolałem się zabezpieczyć.
Później uznałem że dowody mogą się przydać, gdyby JŻ próbowała doprowadzić do niekorzystnych rozwiązań rozwodowych.
Na szczęście - na razie - mamy zawarte ugody, i wszystko ustalone. Pozostaje czekać do września do sprawy. Nie mniej - dowody nadal mogą się przydać, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy, a wiem że bywa różnie i ludzie zmieniają zdanie.
A komu są przychylne sądy, nie muszę mówić. Zderzyłem się z ogromnym stereotypem faceta z dziećmi, do tego stopnia, że sąd wysłał kuratora nie do mnie, tylko do żony, choć w aktach wyraźnie napisano przy kim zostają dzieci. Brak słów.
I nie wiem też (liczę na najlepsze, ale szykuję się na najgorsze) czy kiedyś nie zostanę przedstawiony w złym świetle i obarczony winą za to co się stało. Wolę na zimne dmuchać. Gdybym musiał się kiedyś bronić, to nie będę polegać tylko na "słowo przeciwko słowu". Jeśli ktoś będzie miał wątpliwości - będę w stanie wyjaśnić sytuację ponad wszelką wątpliwość.
Nie mam zamiaru tego robić, o ile nie zostanę brutalnie zmuszony. A i wtedy zastanowię się 10 razy czy warto. Bo za nic w świecie nie chciałbym zdyskredytować matki w oczach dzieci, a swoje ego schowałem do kieszeni. Choć przyznaję że z trudem.