Cześć
Od roku jestem w zwiazku na tzw "odleglość". Mieszkamy ok 200km od siebie. Kiedyś mieszkaliśmy w tej samej okolicy, ale potem on wyjechał. Oboje jesteśmy po rozwodzie. Ja mam dziecko, on - też. Niestety on nie ma kontaktu ze swoim dzieckiem. W zasadzie poza pracą nie ma żadnych innych zajęć, pracuje od 8.00 do 18, czasem 21. Miałam prwne wątpliwości, wchodząc w tę relację, ale on mówił, że "jak się chce, to można wszystko rozwiazać". Spotykamy się u mnie. On przyjeżdża w co 2gi weekend i jest od piatku do niedzieli. Chcialby co tydzień, ale dla mnie nawet co 2 tyg to nieraza za dużo, bo chcialabym też w weekend posiedzieć sama, w spokoju - nie zawsze po ogarnięciu całego tygodnia, użeraniu się z dojrzewającym nastolatkiem, mam ochotę goscić kogoś przez tyle dni. Poza tym facet siedziałby non stop na wideorozmowach. Mam momentami serdecznie dosyć. Nawet zatęsknić nie ma jak. On mieszka w ogromnym mieście, wiec teoretcznie miałby tam cała masę rzeczy do robienia... od roku nie przeczytałam ksiązki, ani nie obejrzałam całego jednego filmu sama, bo każdą chwilę wolnego czasu poświęcam jemu. Nie wiem jak to zmodyfikować. Jemu ciągle mało, a ja sie zaraz uduszę. Jak delikatnie zwracam uwagę - obraża się. W ferie dziecko jechało na tydzien do ojca, a ja sadzilam,że spędzę ten czas sama - po pracy będę siw umawiała z kolezankami, poczytam, polenię się, pomyślę o sensie istnienia. Jestem introwertyczką, kocham siedzieć w domu i bardzo cenię sobie ciszę i spokój. On wprosił się do mnie - nie protestowałam, żeby fochów nie było, ale zaznaczałam,że drugi tydzien chcę spedzić z dzieckiem. Wiadomo,że zupełnie inaczej spedza sie czas gdy jestem tylko ja i dziecko, a inaczej jest jak wpada dodatkowa osoba, która cały czas jest w domu. Widzę,że syn wtedy wycofuje się do swojego pokoju i tylko na jedzenie schodzi. Poprosiłam swojego partnera, żeby wyjechał w piątek w 1 tyg ferii,(to byłby 7 dzień pobytu partnera u mnie)bo w tym dniu wracał syn, mialam w planach zaprosić exa na jakąś herbatę - mamy dobre kontakty, poprawne - ze względu na dziecko. Obraził się. Kilka razy juz mi wypomniał,że go wyprosiłam w ten piątek. Cały tydzień koszmarnie mnie umęczył. Chodziłam do pracy, a po powrocie organizowałam czas z partnerem. Kompletnie nie miałam czasu tylko dla siebie.
Trudno jest mi mówić o swoich potrzebach - nie chcę robić nikomu przykrości - a w rezultacie sama się męczę i złoszczę na samą siebie,że znowu sobie na głowę pozwalam wchodzić.
Może macie jakies pomysły, jak z nim pogadać? Jak to "pożenić" tak, żeby i jemu było dobrze i mnie? Jak go nie urazić? Wiem,że jakby bliżej mieszkał, daloby się to jakoś inaczej ułozyć - jednego dnia by wpadł on do mnie na pare godzin, innego ja do niego. Ze względu na odległosć - to niemożliwe. Zależy mi na nim, ale widzę, że w tej sytuacji się męczę. Jak wypracować jakis kompromis?
Dodam jeszcze, że on traktuje mnie jak nikt przed nim. Interesuje się, zabiega... żal by było to tracić, ale z drugiej strony muszę myśleć też o sobie i o dziecku. Nie wiem zupełnie co robić...
P.S. "chciwość " faceta polega na zawłaszczeniu kazdej mojej dłuższej wolnej chwili... jak z nim gadać? Nie mam pomysłu...