Cześć, post będzie dość długi.... z góry dziękuję za przeczytanie do końca... Piszę w celu wyrzucenia z siebie uczuć, emocji, które gromadzą się we mnie od dawna i prośba do osób, które były w podobnej sytuacji aby napisały, pokazały, że można taką sytuację poprawić i w jaki sposób tego dokonały...
Zaszłam w ciążę w 2020, byłam bardzo szczęśliwa, dbałam o siebie, wyobrażałam sobie jak mała będzie wyglądać, nie mogłam się doczekać tego jak się urodzi, jak ją zobaczę. Rozczulałam się oglądając małe dzieci (chociaż dzieci nigdy nie lubiłam i nie lubię). Potem około 6 miesiąca u mnie się posypało z ciążą, była ciąża zagrożona przedwczesnym porodem. Więc musiałam leżeć aż do rozwiązania. Co się strachu najadłam, stosowałam się do wszystkich zaleceń lekarza... potem było małowodzie już pod koniec i trafiłam do szpitala, próba porodu naturalnego, zakończona cesarką. Nie mam tu żalu do nikogo, opieka była cudowna, lekarze i położne super. Jedyne co to też zabrakło kontaktu skóra ze skórą.
A jak dziecko dostałam to dopiero na drugi dzień, położyli mi ją a ja nie wiedziałam co z nią zrobić. Nie było żadnych pozytywnych uczuć. Właściwie to jak po cc mi ją na chwilę pokazali to pomyślałam : "co za brzydactwo" ale najważniejsze, że zdrowe!
No ale tego drugiego dnia jak ją dostałam to cóż, leżało to obok mnie, nie ruszało się prawie, nie wiedziałam w ogóle co z tym robić, aż kolejnego dnia się otworzyło i zaczęło wydzierać.
Próbowałam KP ale niestety nienawidzę, nienawidzę dotykania moich piersi. Toż to była tortura, próbowałam dwa dni ale mała poraniła mnie mocno więc zaprzestałam, padła decyzja o mm.
I moje ogromne wyrzuty sumienia, że cenię swoją wygodę nad dobro dziecka.
Potem wróciliśmy do domu i zaczęły się kolki, darcie się na 24h na dobę. A we mnie były uczucie frustracji, zdenerwowania, bezsilności, jak temu alienowi pomóc. Trwało to tak 3 miesiące, nieustanne darcie, wycie, wierzganie. Po tym czasie kolki ustąpiły i było lepiej. Było nawet dobrze, zaczęły się we mnie budzić jakieś większe uczucia do tej istoty. Do momentu gdy skończyła 1 rok życia i zaczęła być znowu marudna, zaczęła się buntować i pokazywać swoje "ja". Zaczęłam się od niej odsuwać, stwierdziłam, że będzie lepiej ją ignorować niż być jej wrogiem. Zdarzyło mi się na nią nawrzeszczeć, teksty typu "zamknij się", "daj mi spokój", "czego ty chcesz"- żałuję, mam wyrzuty sumienia.
Odsunęłam się od dziecka w pełni od lipca. Wtedy miałam operację, nie mogłam dźwigać, wtedy wszystkie obowiązki nad nią przejął mąż i tak właściwie zostało można powiedzieć do dzisiaj.
Czuję, że nie lubię tego dziecka, czuję, że go nie chce, czuję, że przeszkadza i wszystko niszczy, takie mam odczucia chociaż rozumowo tak nie myślę. Obecnie jedyne co z dzieckiem robię to kąpiel, i to wygląda tak, daję do wanny, myję, ubieram, karmię, mąż kładzie spać, bez słowa. Dziecko też nie lubi mnie, nie dziwię się bo jestem słabą matką, cały czas tylko jest "tata", "tata". Tata wyjdzie, ona za nim. Tata wyjdzie do sklepu, ja zostaję z moim potworkiem, to zaczyna się jazda, drze się.
Czuję, że macierzyństwo nie jest dla mnie, czuję, że podjęłam złą decyzję o ciąży, żałuję... to na poziomie uczuć, emocji...
Czy ktoś miał podobnie, poradził sobie, może się z tym ze mną podzielić?