Kochani forumowicze i forumowiczki, chciałabym opisać tu o mojej trudnej miłości. Jestem świadoma tego, że powinnam poszukać pomocy psychologa, ale na razie mnie na to nie stać. Dlatego będę wdzięczna za wszystkie rady, albo pytania od Was – może coś mi uświadomią. Będzie to długa historia, a w skrócie: mam dużo wątpliwości co do mojego obecnego związku. Jestem kobietą i od 6 lat jestem związana z kobietą w moim wieku. Nasza relacja miewała jednak gorsze momenty, a ja od dawna myślę o rozstaniu.
Pierwszym takim gorszym była jej fascynacja swoim starszym kolegą, kiedy byłyśmy w ostatniej klasie liceum (5 lat temu). Zaczęła o nim coraz częściej mówić i spędzać z nim czas, a potem wyznała mi, że się w nim zakochała. Nie wiem czy do czegoś między nimi doszło. Wówczas mówiła mi, że tak, a po latach przyznała, że wtedy chciała tylko, żebym była zazdrosna i tak naprawdę mnie nie zdradziła. Wtedy ze sobą zerwałyśmy, ale ciągle utrzymywałyśmy „przyjacielskie stosunki”.
Po wakacjach wyprowadziłam się na studia do miasta oddalonego o 300 km od rodzinnego. Zdążyłyśmy do siebie wrócić. Ona nie mogła zaakceptować tego, że mam tam nowe życie i nowe koleżanki. Przyjeżdżałam co weekend do rodzinnego miasta, żeby się z nią spotkać. Podczas tych weekendów często się kłóciłyśmy – ja byłam zła, że jej nie interesuje moje życie tam (była zazdrosna o to, że mam tam znajomych) i nie wspiera mnie, miałam ciężki moment i chyba potrzebowałam jej akceptacji; a ona miała do mnie wyrzuty o to, że rzadko się odzywam (miałyśmy codziennie kontakt, ale w porównaniu z wcześniej dużo osłabł) i nie umiała sobie ułożyć swojego życia beze mnie. Chodziła na studia do pobliskiego miasta, nadal mieszkała z rodzicami. Wkrótce nie zaliczyła semestru, ale ukryła to przed rodziną. Za rok też poszła na studia, znów porażka, i potem trzeci raz to samo (ten sam kierunek). Starałam się ją wspierać, coś jej wytłumaczyć że może powinna zmienić kierunek albo w czas kiedy czekała na kolejny rok akademicki iść do pracy, ale ona udawała tylko, że studiuje, wyprowadziła się do miasta obok i żyła za pieniądze od nieświadomych rodziców (oni zawsze źle ją traktowali i bała się konsekwencji przyznania się do zawalonych studiów). Ja skończyłam licencjat i chciałam uczyć się dalej w innym mieście. Ona obiecała mi, że jak pojedziemy tam razem, to ogarnie się i pójdzie do pracy.
Więc pojechałam na studia. Znalazłam mieszkanie dla nas i dwa tygodnie później wprowadziła się do naszego wspólnego mieszkania. Co ważne, nasi rodzice nie wiedzieli i nadal nie wiedzą, że jesteśmy razem. Po prostu dawali nam pieniądze na stancję i studiowanie (tylko ja studiowałam). Nasze wspólne mieszkanie nie wyszło nam dobrze – były ciągłe kłótnie o głupoty (typu otwarcie/zamknięcie okna czy oglądanie przez nią filmów do późnych nocnych godzin kiedy ja leżałam obok i usiłowałam się wyspać na poranne zajęcia) ale też miałam pretensje o to, że mimo obietnic nie szukała pracy, siedziała całe dnie w domu kiedy ja byłam na uczelni. Robiłam awantury o to, że obiad nie stał na stole jak wróciłam z uczelni a dopiero była w trakcie gotowania, bo zdawało mi się, że skoro nic nie robi, to mogłaby chociaż ugotować na czas mojego powrotu. Czułam, że przez to, że ja załatwiłam mieszkanie, mam do niego większe prawo, więc czasem podczas kłótni potrafiłam ją wyrzucić z „mojego pokoju” (ona płaciła mniej niż połowę czynszu i miała mniejszy pokój, ale i tak spałyśmy razem w moim). Doszło do tego, że prawie codziennie wieczorem piłyśmy – tylko wtedy umiałyśmy się porozumieć. Jednak i po alkoholu zdarzały się potworne awantury z rzucaniem w siebie przedmiotami, przemocą fizyczną i trzaskaniem drzwiami.
Z ulgą odetchnęłam, kiedy pandemia zmusiła nas do powrotu w rodzinne strony. Obie wróciłyśmy do naszego rodzinnego miasta. Nie widziałyśmy się przez miesiąc od powrotu. A potem z nią zerwałam. Ona nie mogła się z tym pogodzić i groziła mi, że się zabije. Nie wiedziałam, co mam robić. Ona ma ciężką sytuację w domu rodzinnym i to rozstanie ją dobiło. Czułam, że faktycznie może sobie coś zrobić i że jestem za nią odpowiedzialna. W tym czasie zachorowała poważnie – była w szpitalu i było z nią już bardzo źle – raz znalazła się w krytycznym stanie. I przez te wszystkie zdrowotne sytuacje zrozumiałam, że ona nadal dla mnie dużo znaczy… wróciłam do niej. Chciałam być przy niej i pomóc jej wyzdrowieć, co niedługo się stało.
Od tego momentu ona traktuje mnie o wiele lepiej niż wcześniej. Nie widzę niezdrowej zazdrości, jest dla mnie dobra, pomaga mi, mogę się jej zwierzać, zawsze jest przy mnie, kiedy tego potrzebuję. Ale mam wątpliwości. Nadal nie zrobiła praktycznie niczego ze swoim życiem. Nadal nie pracuje ani się nie uczy, mieszka z rodzicami. Wiem, że sytuacja na rynku pracy w małym mieście jest ciężka, ale jednak oczekuję czegoś więcej od partnerki. Zaraz kończę studia i będę zaczynać pracę, usamodzielnię się. Obawiam się, że moje uczucie do niej słabnie.
Opisałam tylko te złe chwile. Było też mnóstwo dobrych. Ona jest osobą, która zna mnie najlepiej. Jestem do niej przywiązana. Wiem, że ona mnie kocha i jest we mnie wpatrzona. Dla mnie też ona jest najważniejszą osobą w życiu mimo wszystko. Ale czasem po tym wszystkim już tracę siły i myślę, że może powinnam się z nią rozstać. Nie wiem, jak z nią porozmawiać o moich wątpliwościach i czy zaproponować przerwę, czy może powinnam skupić się na tym, co dobrego ona dla mnie robi.
No wszystko fajnie, że zależy wam na sobie, ale proza życia też jest ważna. Co ona zamierza z tym zrobić jak się utrzymywać. Jaki ma pomysł na życie zawodowe?
Za każdym razem kiedy próbuje z nią rozmawiać o przyszłości, ona mówi że jakoś to będzie. Nic konkretnego nie udało mi się od kiej wyłuskać przez tyle lat. Odczuwam presję zaplanowania chociaż częściowo mojej przyszłości, chcę ustalić jak będzie wyglądało moje życie. Ona mówi że teraz mam się skupić na tym żeby zdać studia a potem będziemy myśleć.
4 2021-05-21 14:20:26 Ostatnio edytowany przez Ajko (2021-05-21 14:21:25)
Czyli tak jak było do tej pory nic nie zamierza zrobić. Te odpowiedzi to tak naprawdę zbywanie ciebie. Nawet jak cos ustalałyście to ona to olewała. Czyli albo będziesz ją kochała i utrzymywała (tylko niestety nawet na pomoc w domu nie możesz liczyć), albo zrezygnujesz z tej relacji. Ciężka osoba. Dlaczego ona tak robi? Rozumiem, że na spokojnie nie ma rozmowy na ten temat, tylko w chwilach kiedy czara goryczy się przeleje, zaczynacie się kłócić?
Ostatnio nie ma kłótni, nie ma właściwie o co się kłócić. Ja mieszkam z rodzicami i ona też, spotykamy się często. Ale za każdym razem kiedy poruszam temat przyszłości nie słyszę od niej konkretnej odpowiedzi że zamierza robić to albo tamto. Nie mam zamiaru jej utrzymywać i daje jej to do zrozumienia. Sama będąc świeżo po studiach nie będę zarabiać kokosów. Powinnam jej postawić umtimatum? Jednak mimo wszystko wierzę że w końcu stanie na nogi (mówi mi że już się do tego zbiera, ma ciężki okres w życiu i dlatego ją trochę usprawiedliwiam) i zrobi w końcu coś dla siebie i swojego rozwoju (ostatnio wróciła do kursu który zaczęła rok temu ale też zarzuciła)
W sumie nie musisz się z niczym śpieszyć. Jest wam teraz dobrze to sie tym ciesz. Wspólne mieszkanie faktycznie pokazało niepokojące sygnały, niezaradnej życiowo dziewczyny. Życie wam dokładnie pokaże czy po drodze wam będzie ze sobą, czy nie. Nie przyśpieszaj niczego jeśli nie jesteś na to gotowa.
Czasem mam wątpliwości dotyczące tego jak ona mnie traktuje. Bo teraz jest wszystko ok. Ale w przeszłości nie było tak kolorowo. Była o mnie przesadnie zazdrosna, o to że spotykam się czasem ze znajomymi a nie zawsze tylko z nią. Krytykowała moje nowe zainteresowania, albo właśnie ludzi których lubię. W pewnym momencie nawet zauważyłam że my się nie lubimy już tak jak kiedyś. Zamknęłam się w sobie i przestałam jej mówić cokolwiek o sobie. Teraz się odblokowuję bo widzę że nie traktuje mnie źle. Ale czy ludzie się tak szybko zmieniają? Nie umiem spojrzeć na to obiektywnie i sama nie wiem czy szukam dziury w całym bo jestem na nią zła za to jaka była kiedyś, czy może mam jednak powody żeby być czujna