Jest późna godzina, a ja zamiast spać przeżywam życiową sytuację mojej mamy.
Piszę to aby się po prostu wygadać, ale również z nadzieją, że znajdzie się ktoś… kto pomoże znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji.
Moja mama to kobieta, która przeszła wiele trudności w życiu oraz udar niedokrwienny mózgu. Następstwem tego wydarzenia jest niesprawność intelektualna i dość wczesne jak na jej wiek (65l.) zachowania starcze. Początki demencji stwierdzone przez lekarza, problemy z inkontynencją, brak chęci do życia, otępienie. Przeciętny dzień mojej mamy to oglądanie telewizora na zmianę z paleniem papierosów. Wypala ich około 1,5 paczki. Oprócz tego nie robi w ciągu dnia nic innego. Nie sprząta, nie gotuje, nie chodzi na spacery… Po prostu siedzi i gapi się w telewizor albo ścianę przez około 12 godzin. Zmuszona brakiem nikotyny i chleba, wychodzi na krótkie zakupy kilka razy w tygodniu i tak mija jej tydzień. Na domiar tego wszystkiego stan jej mieszkania jest tragiczny. Mieszkanie nie było nigdy remontowane, więc pod wpływem czasu po prostu się sypie. Brak ciepłej wody, sypiąca się toaleta i latające mole. Pewnie czytając to zastanawiacie się gdzie są dzieci i jak tak można? Już tłumaczę.
Dzieci są i to troje. I każdy z tych dzieci ma pieniądze, ale nie ma czasu. Troje, którzy się po prostu nie lubią i troje, którzy na swój sposób się martwią lub naiwnie wierzą, że jest dobrze, bo mama tak „wybiera”. Właśnie wybiera ….
Ja wraz z moją siostrą dokładnie w ubiegłym roku chciałyśmy zabrać mamę do siebie. Dokładniej mówiąc do miasta, w którym obie mieszkamy, ale docelowo mama miała mieszkać u niej. Zmęczona samotnością i sytuacją epidemiologiczną mama, wyraziła entuzjazm. Rozmawiałyśmy z nią miesiącami o tym wydarzeniu, ona mimo stresu i zmiany pozytywnie podeszła do całej sytuacji. Entuzjazm nasz został bardzo szybko zgaszony przez najstarszego brata, który dowiadując się o tym fakcie, nie zgodził się na przeprowadzkę mamy. Zabrał mamę na kilka miesięcy do siebie, a ona po powrocie wróciła i powiedziała, że się nie przeprowadzi bo my jej chcemy wszystko zabrać i ona nie będzie miała niczego.
Spadku nie ma. Domu nie ma i mieszkania też nie ma. Mieszkanie nie jest „nasze” czy „jej”. To nie jest mieszkanie własnościowe, dlatego ojciec przez wiele lat nie chciał nic w nim robić i remontować (nie żyje od 3 lat). Nikt mieszkania nie chce z nas wykupić, bo jest w tragicznym stanie i nie jest żadnym zabezpieczeniem czy inwestycją. To i tak nie rozwiązałoby problemu, ponieważ problemem jest jej choroba, a nie nowe kafelki. W każdym razie od tej pory mama jest nastawiona negatywnie do przeprowadzki i do swoich córek, które chcą jej wszystko zabrać, tylko że mama nie ma nic.
Można pomyśleć zostawcie ją w spokoju niech sobie ta kobiecina żyje u siebie… jak chce.
Żyje jakoś, ale jakość tego życia przyprawie jej córki po prostu zmartwień.
Mama się nie myje, chodzi brudna, nieuczesana. Posikuje w majtki, a jej głównym zajęciem jest palenie papierosów. Żyje jak bezdomny, mimo że ma mieszkanie. Otacza się starymi przedmiotami, gnijącym jedzeniem. Nie wyrzuca śmieci, nie sprząta. Nie gotuje, bo jej się nie chce, więc napycha się chlebem i nie bierze regularnie przepisanych przez lekarza leków. Po prostu przeszła udar, taki człowiek najchętniej nie robiłby nic...tylko siedział najchętniej w piżamie.
Odwiedzamy ją, ale 1-2 dniowe odwiedziny, niczego nie zmienią, dlatego że ona przez kolejne dni, wraca do swojego trybu życia i marnieje gapiąc się w telewizor. Więc od nowa... posikuje w majtki, nie ubiera się, chodzi brudna, nie myje się … do kolejnych odwiedzin.
Każdy mój przyjazd do mamy jest swojego rodzaju traumą dla mnie. Bo jestem zła na to, że ona tak żyje. Jest mi smutno, że tak wygląda… a z drugiej strony czuje bezsilność, bo dla niej liczy się tylko najstarszy syn i skoro on powiedział, że ma siedzieć w domu, to ona nie chce mieć fajnego życia jako staruszka mimo że nas na to stać. I woli siedzieć w sypiącym się mieszkaniu, brudna.
On mieszka za granicą, bierze mamę do siebie na kilka miesięcy potem odwozi ją i myśli, że jest w porządku, bo on odbębnił swoje miesiące i już go nie obchodzi co dalej dzieje się z mamą. Ja nie jestem w stanie brać jej do siebie na 3 miesiące z wielu względów, chociażby takich że oboje z mężem pracujemy w domu. Ona się denerwuje, że my pracujemy, że rozmawiamy ciągle przez telefon i po dwóch dniach ucieka. Pakuje ubrania lub chce jechać do domu. Bo u nas nie ma telewizora i nie ma dostępu do takiej ilości papierosów, a my zamiast poświęcać jej uwagę, pracujemy i ona przez swoją chorobę jest na nas zła. Zaczyna płakać, wychodzić po cichu na dwór, a na koniec jest zawsze awantura i nas obraża.
Jesteśmy za to w stanie zaoferować jej kawalerkę, w której by mieszkała sama. Na przeciwko mojej siostry, tak by każdego dnia ją doglądać, skoro nie chce mieszkać ani z nami, ani z nią. Tak by dopilnować by wzięła leki, by się umyła. Niestety nie da się tego zrobić na odległość, a odwiedziny niczego nie zmieniają, bo przez kolejne 7 dni i tak nie bierze tabletek i nie je zdrowych posiłków.
Myślę, że przekonanie jej jest możliwe, ale tylko w przypadku kiedy mój brat byłby po naszej stronie. Nie wiem dlaczego on nie chce by mama żyła w mieście i miała perspektywy. Mogłaby chodzić do klubu seniora, na spotkania do kościoła i mieć blisko nas wszystkich, a do tego nowe, czyste mieszkanie i drugie życie.
Mój brat to pierwszy i jedyny syn mojej mamy. Najstarszy, najukochańszy… ona nie dzwoni do mnie czy do mojej siostry, tylko do niego.
O nim może rozmawiać godzinami, z niego jest dumna, więc jego zdanie jest dla niej wartością i jest wpływowe. Jednak każda próba rozmowy z nim by mama się przeprowadziła do Wrocławia kończy się słowem „nie!” ” Nie, to nie czas.”” Nie ja się nie zgadzam.”
Na pewno ma to wpływ fakt, że jestem 15 lat młodsza, więc jak ja w ogóle śmiem!
No tak… lepiej żeby mieszkała sama zaniedbana, niż miała opiekę.
Nie wiem co z tym z faktem zrobić, nie wiem jak to zmienić, nie wiem czy mnie rozumiecie. Ja po prostu nie chce brać odpowiedzialności za to, że kiedyś przyjadę do niej, a ona będzie w tym brudzie leżała już nieżywa, bo nie wzięła tabletek lub zapomniała zgasić papierosa.
Ona po prostu nie może mieszkać już sama, bo jest chora. Jest niezdolna do samodzielnego mieszkania, do dbania o siebie, do życia. Ona WEGETUJE.
Sprzątam jej, pomagam… ale za każdym razem jak przyjeżdżam, jest od nowa to samo. Ona nawet nie wyrzuca papierosów do śmieć, tylko rzuca na podłogę na balkonie lub nawet w domu. Czasem mam myśli, że się podpali.
Z drugiej strony nie mogę całe życie poświęcać jej kiedy ona nie docenia kompletnie tego, że chcemy jej pomóc. Mam zrezygnować z siebie i co kilka dni jeździć 200 km by sprawdzić czy żyje i czy wyniosła śmieci i przebrała majtki?
Czuje smutek, żal do życia, do niej samej i strach przed tym co może się stać… bezsilność i ogromne zmęczenie. Żal do brata, z którym nie da się dogadać.
Nie wiem co w tym przypadku robić. Pozwolić na to wszystko? By powoli umierała w tej norze? Skoro tego chce? Wystarczy, że przez 5 dni nie bierze lekarstw i jest z nią tylko gorzej, a moje telefony "mamo weź lekarstwo" ma w nosie.
Brat zamontował kamerę, ale co z tego. Skoro ja do niej dzwonię, a ona specjalnie nie odbiera telefonów,a jest 13 godzina, a ona w piżamie wypala kolejną fajkę.
Zastanawiam się czy gdyby wysłać ją na sesje do psychologa, czy to by coś zmieniło.
Może tam zrozumiałaby co jest dla niej dobre, że ma szanse mieć nowe lepsze życie, że nikt jej nie zabierze prywatności... że nie musi mieszkać z nami.
Od momentu kiedy ojciec nie żyje mielismy już kilka niemiłych incydentów. Zgubiła się w Monachium u mojego brata gdzie była poszukiwana przez policję, podpisała sąsiadce kredyt na 120 tysięcy, przez dwa dni udawała, że nie ma jej w domu i nie otwierała mojej siostrze drzwi. Wszystko to świadczy jedynie o tym, że jest chora, naiwna i nie może żyć już sama, bo głowa nie tylko przysparza problemów jej, ale również nam.
Wiem, że nie da się uszczęśliwić kogoś na siłę, ale serce mi pęka, że ona woli żyć właśnie tak.