Czy uważacie, że każda relacja musi mieć nazwę? Musicie mieć dokładnie określone, kto jest znajomym, kto przyjacielem, kto chłopakiem/dziewczyną? Pytam bo dziwi mnie trochę reakcja mojego środowiska na to, że nie nazywam relacji. Np. mam osobę którą kocham i z która okazjonalnie mieszkam (wyszło przypadkiem i niedługo wyprowadzę się do innego miasta) ale nie widze powodu, żeby nazywac tą osobe moim chłopakiem/dziewczyną. Nie planujemy przecież żyć wspólnie, brac ślubu, dzieci i kredytu na mieszkanie. Po prostu czujemy do siebie uczucie nazywane zazwyczaj miłością. Tymczasem masa osób z naszego środowiska nie rozumie, że można czuć do siebie miłość, i po prostu tylko ją czuć, bez żadnych typowych konsekwencji jak łączenie się w parę, wyłącznośc seksualna na dana osobę czy planowanie wspólnej przyszłości. To takie nietypowe czy znajdzie sie jednak ktoś w podobnej sytuacji?
To nowoczesne podejscie które uwazam za rozsadne. Niestety nasze społeczenstwo nie dorosło do relacji bez relacji. Presja otoczenia sprawia ze jednak ludzie chcą wiedzieć na czym stoją co oczywiście niczego nie gwarantuje. Uwazam ze im luźne są zwiazki tym ludzie bardziej się starają. Nie kalkulują.
Czy uważacie, że każda relacja musi mieć nazwę? Musicie mieć dokładnie określone, kto jest znajomym, kto przyjacielem, kto chłopakiem/dziewczyną? Pytam bo dziwi mnie trochę reakcja mojego środowiska na to, że nie nazywam relacji. Np. mam osobę którą kocham i z która okazjonalnie mieszkam (wyszło przypadkiem i niedługo wyprowadzę się do innego miasta) ale nie widze powodu, żeby nazywac tą osobe moim chłopakiem/dziewczyną. Nie planujemy przecież żyć wspólnie, brac ślubu, dzieci i kredytu na mieszkanie. Po prostu czujemy do siebie uczucie nazywane zazwyczaj miłością. Tymczasem masa osób z naszego środowiska nie rozumie, że można czuć do siebie miłość, i po prostu tylko ją czuć, bez żadnych typowych konsekwencji jak łączenie się w parę, wyłącznośc seksualna na dana osobę czy planowanie wspólnej przyszłości. To takie nietypowe czy znajdzie sie jednak ktoś w podobnej sytuacji?
Tzn, że to jest taka otwarta "relacja", (w cudzysłów dałam bo nie chcesz nazywać ) coś na zasadzie otwartego związku? Do niczego się nie zobowiązujecie, czyli jak ktoś ma ochotę na chwilę relaksu z kimś innym, nie ma problemu?
Z ciekawości pytam, a nie z potrzeby przekonywania
Myślę że normą jest jednak nazywanie swoich relacji - Twoje podejście jest rzadziej spotykane.
Tak więc uważam że nie, nie musi ale wedle normy społecznej większość relacji nazwę ma.
Są relacje, które są płynne. Koleżeństwo, znajomość, przyjaźń itd. One się przenikają.
Są relacje, które są stałe i które wymagają konkretnego zaangażowania. Jak angażuję się emocjonalnie, czasowo, finansowo w relację z facetem, to jednak wolę wiedzieć, czy on też traktuje to poważnie.
Etykietki ułatwiają życie, a nasze mózgi lubią rzeczy z zasady proste, dlatego jak coś wymyka się definicji to tego nie lubią. I tyle, z tym mają problem różne osoby, które spotykasz i nadal będziesz spotykać, bo nazwanie i nadanie łatki jest prostsze.
Nigdy dotąd nie miałam potrzeby się nad tym zastanawiać, ale tak, każda moja relacja z innymi ludźmi jest w jakiś sposób określona - znajomy, bliski znajomy, kolega, przyjaciel (plus oczywiście żeńskie odpowiedniki), mąż, a kiedyś partner, potem narzeczony. Nie wszystkie oczywiście muszą zostać głośno nazwane, czasem dzieje się to zupełnie intuicyjnie, niemniej w odniesieniu do innych wydaje mi się to wręcz konieczne.
U Ciebie rzeczywiście wygląda to jak szybowanie w kierunku otwartego związku, gdzie są uczucia, ale z odrzuceniem zasad powszechnie przyjętych jako typowe dla romantycznych relacji.
Lepiej ustalić zasady co z czym się je. Żeby później nie było niedopowiedzień
"Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało".
Co właściwie zmienia to, czy nazywasz daną relacje? Ona i tak przecież jakaś jest. Jak masz koleżankę X, ale nigdy nie nazwiesz tego koleżeństwem, to nic się nie zmieni. Relacje związkowe mogą być bardziej dwuznaczne, bo tam jednak równie wiele albo i więcej zależy od intencji niż od tego, co się robi i jak to wygląda (np. spotykają się i uprawiają seks, ona myśli, że jest w związku, on się bawi w fwb), ale to też niczego nie zmienia. Jak się nie nazwie relacji, to ona i tak jakaś będzie, z jakąś nazwą, mniej lub bardziej konkretną/opisową. Można nic nie mówić, ale i tak się w związku będzie, albo nie będzie, albo to będzie otwarty związek, albo tylko randkowanie, albo fwb, albo coś tam innego. Oczywiście, można nie definiować, ale to definiowanie nie ma żadnej mocy sprawczej.
Definiowanie nie ma żadnej mocy sprawczej, owszem ale właśnie, za dużo się w życiu nasłuchałam o przypadkach, kiedy to nie ustalono tytułu relacji a było jak napisałaś: relacje związkowe mogą być bardziej dwuznaczne, bo tam jednak równie wiele albo i więcej zależy od intencji niż od tego, co się robi i jak to wygląda (np. spotykają się i uprawiają seks, ona myśli, że jest w związku, on się bawi w fwb i to też w odwrotne strony. Pewne rzeczy chyba jednak warto ustalić by potem chociaż nie usłyszeć "ale o co Ci chodzi, to tylko w twojej głowie" i by nie czuć się wykorzystanym.
Ja się z tym zgadzam. Tzn. też jestem za określeniem, bo przecież nic nie tracę na tym, a mam jasność. O tym, że definicja stanu faktycznego nie zmienia, pisałam w kontekście autorki - skoro nie definiuje, to ma jakiś powód, a że sam brak nazwania relacji nie zmienia jej natury, to jestem ciekawa, dlaczego tak.
Wiem, wiem, napisałyśmy prawie to samo w sumie
Myślę, że sama nazwa nie ma większego znaczenia, bardziej chodzi o intencje, czy są one zgodne u obu stron. Warto to określić by potem nie było nieporozumień czy rozczarowań na tym tle.
Czy uważacie, że każda relacja musi mieć nazwę? Musicie mieć dokładnie określone, kto jest znajomym, kto przyjacielem, kto chłopakiem/dziewczyną?
Relacje są wielowymiarowe... Od lubienia kogoś, przez lubienie bardzo, lubienie bardzo, bardzo... zakochanie, miłość... Od podobania się, podobania bardzo, aż po pożądanie... Albo od lubienia aż do przyjaźni... Relacje z seksem i bez seksu... z seksem bez zaangażowania, albo zaangażowanie ale bez seksu...
Dlatego czasem nie ma sensu stawiać granic, gdzie kończy się lubienie, a gdzie przyjaźń zaczyna... czyli nie ma sensu dawać etykiet/nazw.
Pytam bo dziwi mnie trochę reakcja mojego środowiska na to, że nie nazywam relacji.
Nie rozmaiwaj z nimi na ten temat.
Tymczasem masa osób z naszego środowiska nie rozumie, że można czuć do siebie miłość, i po prostu tylko ją czuć, bez żadnych typowych konsekwencji jak łączenie się w parę, wyłącznośc seksualna na dana osobę czy planowanie wspólnej przyszłości. To takie nietypowe czy znajdzie sie jednak ktoś w podobnej sytuacji?
Ja mam różne relacje i raczej ich staram się nie nazywać. Również z nikim nie rozmawiam na temat takich formalizmów.
Dwie przyjaźnie mogą być zupełnie innymi relacjami.