Z pewnością jest x kobiet, które za takiego dałoby się pokroić, ale mniejsza...
Jestem z tym panem 8 lat i mówiąc szczerze, mam poczucie, że te lata sobie zmarnowałam.
Do rzeczy...
Facet przez cały ten czas dosłownie ugania się za mną. Do tego stopnia, że mam go już dość...
Nie umie żyć bez PRZYNAJMNIEJ pięciu telefonów dziennie. Gdy, nie daj Boże, któreś z nas idzie do pracy lub ma zajęcia na uczelni, typ gra wielce pokrzywdzonego przez świat (ciche dni, łezki w oczach - stereotypowa zakochana czternastolatka).
Nieustannie fantazjuje – najchętniej na głos – jakby to nie było cudownie razem mieszkać, spać, brać prysznic etc... Gdy jesteśmy w jednym pokoju (dosłownie) nieustannie mnie przytula. To nie jest normalne, żebym się musiała wypraszać o wyjście to toalety, żeby dał mi wreszcie spokój. ...bo samo „nie” nie wystarcza. Traktuje mnie jak pluszowego misia i bez przerwy mnie głaszcze.
Nie można przy nim nawet zmienić koszulki, bo zaraz rączki idą w ruch. Mowię mu, jeśli nie mam ochoty (czasem się zdarza), ale wtedy jest wielce pokrzywdzony, bo „jestem strasznie zimna dla niego”.
Jestem osobą, która ponad wszystko ceni swoją przestrzeń osobistą – jakkolwiek to ni brzmi. Mam swoje życie (pracę, studia i zainteresowania). Ba, kiedyś nawet miałam przyjaciół, ale tak mi „czasu nażarł”, że nawet nie mam do kogo napisać, czy zadzwonić...
Z jednej strony, nie chcę mu zrobić krzywdy. To dobry chłopak, tylko strasznie niedojrzały i ma ewidentny problem z bliskością (bo chce jej aż nadto).
Z drugiej, nie wiem, czy jakiekolwiek łagodne rozmowy coś dadzą... Parę razy już próbowałam wyperswadować mu te dziwne zachowania, ale skończyło się, jak zwykle – łezki w oczach, a oprócz „jesteś dla mnie niedobra”, nie odezwał się w ogóle.
Dla ścisłości, mamy oboje po 24 lata.
Gościu zabiera mi całą moją przestrzeń – osobistą, intymną, zaczął się wpieprzać w moją pracę i mi burak chce „doradzać”, jak mam ją wykonywać...
Nie mam na niego już siły...